nickto nickto
66
BLOG

Mistrzostwa świata

nickto nickto Sport Obserwuj notkę 0
Rzecz o kajakarstwie górskim

Życie ludzkie … można porównać do kajakarstwa górskiego uprawianego w rzece płynącej burzliwie w głębokim, krętym kanionie – dawno temu oglądałem takie zawody w telewizji. Życie człowieka to zawody jeszcze bardziej malownicze, to kajakarstwo górskie, ale uprawiane bez kajaka – urodziliśmy się nago i nikt nam żadnego kajaka nie przydzielił. Życie człowieka to dyscyplina sportowa pomyślana tak, aby absolutnie w każdym wirze i na każdym zakręcie rwącej rzeki, każde zadanie stawiane człowiekowi było ponad jego siły i możliwości. Reguły zawodów nie pozwalają na jakąkolwiek kalkulację – nieustanne wiry, które miotają człowiekiem przychodzą nie wiadomo skąd i nie można przewidzieć czasu ich pojawienia się. Odmęty rzeki i jej wysokie brzegi, jej nurt coraz to bardziej wymagający wobec pływaka udającego kajakarza „panującego nad sytuacją”, nie dają podstaw do nadziei, że ludzkie wysiłki doprowadzą kiedyś do wydostania się z opresji – „liczenie na siebie” w tych warunkach to czysta głupota. Jedyna nadzieja ocalenia to bycie wyratowanym, czyli zbawionym.

Wobec monotonii szalonych wirów, ograniczonych tylko pionowymi ścianami kanionu, nadzieja, że kiedyś „musi to musi się skończyć”, że „wszystko będzie dobrze”, jest zabawą dla głupich. Jedyne czego można oczekiwać to ujście tej rzeczułki do… Do czego? Czy, bohaterskie nawet, trwanie na tej drodze daje podstawy do oczekiwania jakiegoś „happy endu”? Czy musi „do cholery” być coś optymistycznego za kolejnym zakrętem, czy czeka nas nagroda za samo tylko wytrwałe wiosłowanie ramionami, skoro tyle już zakrętów udało się nam przebyć?

Może więc nie walczyć? Może ulec rzece, dać się jej biernie unieść, dać się rozbić o jakiś „szmat głazu’? Może? To jednak pokusa ucieczki w beznadzieję, pokusa silna, ale jednak obca naturze człowieka – gdzieś tam głęboko pod skórą jest zaszyty inny „obraz i podobieństwo” mojego przeznaczenia, powracające przeświadczenie o tym, że ta upiorna rzeka to tylko nic nie znaczący sen. Jest coś co utrzymuje człowieka w walce, co cały czas jest w jego pobliżu, co „patrzy” na niego, co jest punktem odniesienia w tej rzece szaleńczo zmiennej, do której „takiej samej nie można wejść 2 razy”. Jest coś co nie pozwala zrezygnować, co dla niektórych stanowi smugę nadziei, dla innych bicz w ręku sędziego zawodów pilnującego przestrzegania regulaminu zawodów”. To COŚ jest może blisko, ale za weneckim lustrem, a to jest widoczne bezpośrednio, widoczne nawet dla oczu zalewanych nieustannie pianą istnienia, to zielone liany, zwisająca nad głową każdego zawodnika, liany wyrastające bujnie z drzewa rosnącego gdzieś wysoko, drzewa niewidocznego jednak poprzez snujące się opary i ciągłe bryzgi wody. Jakaś liana majta się nieustannie w zasięgu wzroku każdego topielca, czasem przelatuje w pobliżu, tak że można ją chwycić i nawet wykorzystać trochę w walce o nieutonięcie. Główną jednak zaletą liany jest to, że jest ona zaczepiona w innym świecie. Liana jest namacalnym dosłownie dowodem tego, że „inny świat”, żywy świat, rzeczywiście istnieje, istnieje choć gdzieś indziej niż w dole rzeki, do którego nieustannie znosi nas wartki prąd. Dla każdego jest jeden koniec liany, nawet dla tego, który stara się ją zignorować – wielu jest bowiem przekonanych o tym, że „im się należy” i rozczarowanych, że liana sama nie chce ich opleść i związanych wyciągnąć z tej kipieli, w którą przecież wpadli zupełnie bezwiednie. Nieustępliwość liany daje człowiekowi nieustępliwość w walce, a jej kurczowe trzymanie się dodaje mu sił. Liana to Wiara wyrastająca z drzewa Nadziei. Bez wiary czy chociażby jej namiastki, w postaci przynajmniej cienia owej liany, idziesz natychmiast na dno, rozbijasz się o pierwszy lepszy „szmat głazu”, nawet jeżeli jesteś „niewierzący”, nie masz przecież żadnego innego powodu, który kazałby Ci walczyć niż nadzieja.

Liana to znak zbawienia, rękojmia tego, że gdzieś tam jest pokój, miejsce ocalenia, gdzieś wysoko gdzie upiorne wody rzeki ludzkiego życia nie mają dostępu. Jest, ale gdzie? Rzeka znosi nas w dół, gdzieś przecież nas wiedzie? Czy gdzieś tam w dole rzeki możemy oczekiwać czegoś innego niż ...podobnej, ale jeszcze bardziej wymagającej rzeki? Nikt ze spotkanych „kajakarzy” nigdy nie widział niczego innego niż rzeka. Nurt rzeki nie uspokaja się, raczej nabiera wigoru, trudno oczekiwać, aby w dole rzeki czekało nas wybawienie. Gdzie zatem jest nasz ratunek? Łatwo byłoby rzec, że w górze, że wystarczy wspiąć się po lianie. Niestety to chyba niemożliwe? Liana owszem, może być pomocna, ułatwia nawet omijanie kolejnych głazów czyhających w kipieli ludzkiego życia, ale nikt, lub prawie nikt, nie może się jej uchwycić oburącz – przynajmniej jedną rękę człowiek ma ciągle zajętą „pływaniem” w wodzie. Nie można przy pomocy jednej tylko ręki wspiąć się po linie. Gdybyż tak był jakiś kajak, coś pewnego co samo potrafi się utrzymać na powierzchni wody, na czym można było się oprzeć choć na chwilkę, by móc chwycić oburącz lianę wiary! Dlaczego nie przydzielono nam osobistego kajaka!?

A tymczasem! Tymczasem okazuje się, że wody kanionu nie są takie puste. Okazuje się, że pływa w nich pod dostatkiem kawałków drewna, które wiernie towarzyszą człowiekowi i nieustannie ocierają się o jego ciało. Choć bywa, że go ranią, to jednak mają swój nadmiar pływalności i można próbować z tego skorzystać, wesprzeć się na którymś z nich choćby na chwilkę, by móc oburącz uchwycić lianę. Tym bardziej, że same te kawałki drewna nie są samotne, zawsze występują połączone w pary tworząc razem KRZYŻ. Tak to krzyż okazuje się być tym kajakiem, niezbędnym by móc wyjść cało z kipieli. Każdy otrzymał swój kajak, aż dwie swoje deski ratunku, tyle że każdy musi samodzielnie odnaleźć swój w wodach potoku. Jak każda jednostka pływająca krzyż ma wymalowaną na swojej „burcie” przypisaną mu nazwę, zawsze taką samą: MIŁOŚĆ – nazwa oznacza, że krzyż nie zrobi Ci krzywdy jeżeli nie będziesz próbował przepłynąć obok niego obojętnie. Drzewo krzyża chłonie wodę, krzyż rośnie płynąc obok nas w dół rzeki - nie traci jednak nic ze swojej pływalności, przeciwnie: staje się coraz bardziej widoczny w naszym życiu i przez to coraz pewniejszy. Z nim nie pójdziesz na dno i utrzymasz kontakt z lianą wiary – tak długo jak będziesz trwał przytulony do krzyża.

Krzyży wystarczy dla wszystkich. Krzyż daje każdemu pewność, że się uda. Tej pewności, inaczej zwanej wytrwałą nadzieją, życzę wszystkim Salonowiczom u progu kolejnego zakrętu rzeki, u początku kolejnego Wielkiego Postu! Niech Was nie przeraża nieubłaganie narastający huk coraz to szybszego nurtu, oznaka zbliżania się do groźnego wodospadu! Widać wszyscy, choć każdy z osobna, zbliżamy się do kresu, a wody rzeki wcale nie wpływają do spokojnej zatoki, ale spadają do bezdennej czeluści. Jednak nie możemy mieć pretensji – od początku było wyraźnie widać, że w tych wodach nie ma żadnej nadziei. Trzymajcie się mocno liany!

--------

Ceterum censeo Carthaginem delendam esse

vel

Naród, który zabija własne dzieci skazany jest na zagładę

--------

Wyjaśnienie do stopki.

Od początku mojej pisaniny używam tego łacińskiego cytatu z zamierzchłych dziejów naszej cywilizacji, później dodałem adekwatne tłumaczenie (czyj oryginał i tłumaczenie łatwo sprawdzić). Teraz dodam jeszcze swoje wyjaśnienie.

Skąd tutaj Kartagina? Otóż Kartagina była ostatnim dużym organizmem państwowym z tej strony Atlantyku, który duchowych podstaw swojego istnienia upatrywał w publicznym składaniu ofiar z dzieci (aborcji jeszcze nie wynaleziono). Rzym, zanim stał się na długi czas niepokonany, widział swoje "być albo nie być" w całkowitym zniszczeniu Kartaginy, aż do gołej ziemi posypanej solą. Tak też się stało - 90% Kartagińczyków zabito, reszta "uratowała się" jako towar na targu niewolników.

Jak Ci się zdaje drogi czytelniku: jesteś Rzymianinem, czy Kartagińczykiem? A może Twoje istnienie nie potrzebuje duchowych podstaw, zaś ofiara z dzieci w aborcji jest konieczna, aby się dobrze bawić?

nickto
O mnie nickto

Jestem pszczelarzem (coraz bardziej).

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport