Pani Joanna Lichocka, której – co podkreślam - osobiście nie znam, zaprezentowała na łamach aktualnego wydania Rzeczpospolitej wywiad ( http://tinyurl.com/3wuvo9) z Małgorzatą Bochenek, sekretarzem stanu w Kancelarii Prezydenta RP. Pani Bochenek także nie znam. Nigdy nie spotkałam i zapewne nie spotkam.
Wywiad ten przeczytałam ze zdumieniem.
Fakt publikacji materiału dziennikarskiego utrzymanego w tonie prokuratorskiego przesłuchania – tak modnym od czasu sukcesu „Onych” T.Torańskiej - uważam za jednoznaczne podkopywanie autorytetu prezydenta L.Kaczyńskiego ( nie przypominam sobie podobnego w tonie wywiadu z sekretarzem stanu w Kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego lub Wałęsy), a zarazem kontynuację tego, co znamy już z podobnych publikacji GW i Dziennika.
Od dwudziestu lat z okładem stykam się profesjonalnie z mediami zachodnimi. Można o nich powiedzieć bardzo wiele złego, ale jedno jest pewne - określona grupa dzienników, programów telewizyjnych i radiowych trzyma się wysokich standardów etycznych i zawodowych, które owocują silnym poczuciem racji stanu.
Nigdy jeszcze nie widziałam, ani w mediach niemieckojęzycznych, ani w anglojęzycznych podobnego tekstu dziennikarskiego, choćby nawet jego bohaterem miałaby być osoba pełniąca o wiele niższą funkcję w rządzie. Nie wątpię, że w każdym rządzie, ba! w każdym ministerstwie jak globus okrągły, są ludzie o takim lub innym autorytecie. Ludzie, których się inni boją, albo tylko bardziej, niż innych respektują. I co z tego?
Każdy prezydent, nie tylko państwa, ale i związku hodowców królików jak świat światem miał i ma swoje pięty achillesowe, swoje słabości. I co z tego?
Naturalnie, wywiad jest dla wielu niezmiernie ciekawy, jeżeli jego zamierzeniem jest planowana dekonstrukcja tego akurat prezydenta. Nie chce mi jednak przejść przez myśl, że mogłoby tu chodzić o zaplanowane działanie przeciwko prezydentowi Kaczyńskiemu. Najprawdopodobniej jest to wynik ogólnego – nazwijmy to tak: trendu spadkowego, ergo – dekadencji zwanej eufemistycznie postmodernizmem. Spadek odbywa się bowiem nie tylko na giełdach, ale i w głowach.
Jestem zdumiona, że pani Bochenek wyraziła zgodę na taką rozmowę, a tym bardziej zdumiewa mnie, że rzecznik prasowy Prezydenta dopuścił do jej publikacji.
Zajmowanie się kuchnią rządzących nie jest bynajmniej przykładem przejrzystości demokracji parlamentarnej. Jest tabloidalnym wściubianiem nosa w sprawy, które czytelnika nie czynią mądrzejszym, ani tym bardziej nie poszerzają mu oglądu świata. Daje mu złudzenie współuczestnictwa takiego, jakie jest udziałem sprzątaczek - wiedzę o dziurawych skarpetkach gospodarza domu.
Jedyne, co czynią, to dekonstruują najwyższy w państwie urząd i deprecjonują osobę, która ten urząd z woli wyborców wykonuje.
W zachodniej prasie mogę o czymś takim przeczytać pół linijki, a i to między wierszami. W Polsce egalitaryzacja w tych obszarach jest z całą pewnością sukcesją tradycji bolszewickiej. Brak powściągliwości prasy jest odreagowaniem dziesiątków lat cenzury. Decydujący jest jednak – wybity przez Zbigniewa Herberta w pewnym sławnym wierszu – BRAK SMAKU.
Jednocześnie brakuje mi w polskich mediach wielu istotnych dla obywateli tematów. Nikt nie zajmuje się na przykład oddolną kontrolą sektora militarnego, co jest obowiązkiem prasy. Co robią nasi żołnierze w Afganistanie? W Iraku? Co robią w Kongo? Dlaczego tam w ogóle są? I przede wszystkim jak wydawane są pieniądze podatników w tym sektorze?
Pani Lichocka & Co nie zająkną się na ten temat ani słowem.
Niedawno czytałam w tej samej gazecie artykuł innej publicystki, p. Małgorzaty Subotić, która deprecjonowała kolegę po fachu w chwili, gdy ten znajdował się w dramatycznej życiowej sytuacji po próbie odebrania sobie życia.
Tam była to sprawa tabloidalnego wykorzystania dramatu człowieka niszczonego przez służby, tutaj jest to dekonstrukcja prezydenta. I jedna i druga sprawa ma swój wymiar nie tylko etyczny. Chodzi o wiele więcej.
Zastanawiam się szukając dla autorek usprawiedliwienia, czy inteligentne, profesjonalne dziennikarki z dużym doświadczeniem znajdują się pod aż takim ciśnieniem życzeń swoich najwyraźniej niedojrzałych zawodowo i etycznie przełożonych, że nie były w stanie odmówić zamówieniu? A może nikt im nie kazał, tylko same chciały? Nie wiem, nie znam układów personalnych i służbowych w tej redakcji. Odium spada jednak w obu przypadkach na autorki.
I w jednym i w drugim przypadku pytam jednak na głos: cui bono? Jeśli pytanie to zadaje sobie też redakcja „Rzeczpospolitej”, to skłania to do nadzwyczaj smutnych wniosków co do roli i tej gazety w polskim landszafcie medialnym.
Wiemy, że polska świadomość polityczna kształtowała się przez stulecia na zasadzie negacji. Władza – to byli zawsze obcy. Dziennikarstwo było oportunistyczne, inteligencja – w przeważającej większości ukształtowana na obraz i podobieństwo pucybuta obcej władzy. Cóż z tego, że teraz jest (mogłoby być?) dla odmiany inaczej. Nie sposób przecież zmienić archetypów zachowań w krótkim czasie, nawet, jeśli się tego bardzo chce.
Ale uporczywie dzwoni mi w tyle głowy to natrętne pytanie: cui bono?
Odpowiedź znam.
http://www.rp.pl/artykul/61991,189970_Nie_wchodze_do_prezydenta_o_kazdej_porze.html
Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka