W Polsce wmówiono ludziom wiele głupot, w które my wszyscy ochoczo uwierzyliśmy. Co gorsza te głupoty wmawiają nam nie „ci”, czyli „tamci” z zagramanicy, tylko wmawiają nam owe głupoty tzw. nasi. Głupot tych było wiele. Począwszy od pierwszej, polegającej na tym, że nie było innej dla nas drogi po roku 89' niż tylko tylko tej w postaci Balcerowicza na czele „chicago boys”, oraz wpuszczenia do Polski tak tęsknie wyczekiwanego liberalizmu, w naszej wersji lokalnej polegającego na tym, że Polakom łaskawie pozwolono handlować na leżakach, a w tym czasie rozmaici „bruneci wieczorową porą” upychali kieszenie naszym majątkiem. Ta pierwsza głupota była kamieniem poruszającym lawinę następnych „mądrości”, które albo kupujesz i jesteś ok, albo jesteś durniem i wieśniakiem, czyli czyt. socjaluchem. Nie chce mi się tu przyznam tworzyć kwerendy wszystkich tych głupot bo mi sala zaśnie. Jedną z nich, o której koniecznie trzeba wspomnieć, jest ta wypowiadana przez wiele ważnych osób w Polsce, i to co ciekawe jest to jedna z niewielu kwesti, która łączy pana Tuska i pana Ziemkiewicza. Otóż obaj dżentelmeni uważają, że związki zawodowe to rak na skórze zdrowego organizmu.
Nie da się jednak, tytułem choćby wstępu, od kilku wmówionych nam głupot tak po prostu uciec. Np. od tej, która uformowała się na początku lat 90-tych, i która została przyjęta bez żadnej refleksji po niemal wszystkich stronach sceny politycznej. Otóż wmówiono nam, że Polska zaraz umrze jeśli nie stanie się otwartym (ultraliberalnym aż by się chciało złośliwie powiedzieć) wolnym rynkiem zbytu i czego tam kto jeszcze chce dla tej wspaniałej, bogatej i rozumnej Europy zachodniej. Jak pomyślano tak zrobiono. Jak już porozdawano wśród swoich wszystko to co nadawało się do chapnięcia, to otworzono ten nasz wolny rynek szeroko niczym drzwi od stodoły. No i staliśmy się w try miga idealnym poligonem dla wszelkiej maści eksperymentatorów, którzy na naszych ziemiach pra-słowiańskich próbowali sobie różnych rzeczy, o których wcześniej baliby się nawet pomyśleć.
Montownie samochodów, koncerny, frenczyzy a jako klejnot w koronie supermarkety zagramanicznych sieci. Strefy wolnocłowe, zwolnienia z podatków i inne przysmaki. No i wszyscy zadowoleni. Politycy, bo bezrobocie spadło do 20% i spokój na ulicach. Ludzie też, bo okazało się że nie umieramy z głodu jak nam zapowiadał Miller, tylko mamy w niedzielę rosół na obiad i to z mięsem! No i najbardziej zadowoleni, czyli rozmaici ważniacy z zagramanicy, którzy jednym księgowym pstrykiem wysysają potem z nas kapitał niczym wampir z bladej szyi. Co prawda co jakiś czas lekko siniejemy ale ogólnie jest ok. Potem jeszcze dołożono otwarcie rynku galer w UE dla Polaków, no i zapanował consensus co do tego, iż mamy „cud gospodarczy”.
Pozostały jeszcze na tym jasnym i pięknym obrazku pewne rysy. Takie jak np. związki zawodowe. Obowiązkiem każdego neo-liberała w klapkach jest stwierdzenie, iż związek zawodowy to największa wiocha na świecie. Ruszył więc przemysł pogardy i nienawiści. W telewizjach możesz zobaczyć związki zawodowe przeważnie w takiej oto formie, jak to kilku wąsatych w swetrach rzuca w policjanta śrubą albo jak to jakaś zażywna jejmość, kasjerka biletowa z dziada pradziada, mówi że jej się należy i koniec. Potem mrugnięcie okiem – spokojnie to tylko wariaty, socjaluchy. Oni są niżej w hierarchii społecznej niż nawet mohery. Bo mohery mają emerytury i siedzą cicho.
Po co to wszystko piszę, muszę się zbierać, bo obiecałem sobie że za długo nie będę pisywał. Ano po to mianowicie, że obrzydzanie związków zawodowych i dezawuowanie ich przyszło wraz z pewnymi tradycjami, w których nadal ten tajemniczy ktoś się mocno upiera, że ma być albo ultra-liberalnie albo muerte. Ma być 0 państwa, a supermarketom nie wolno przeszkadzać bo nam dają chleb i igrzyska. Takie ofiary jak poronienia młodych dziewczyn ciągających tonowe palety i krwawiące na płytki gresowe to po prostu przypadek. No po prostu nie wszyscy sobie dają radę w tym nowoczesnym świecie.Bywa.
Najgorsze jednak jest to, że to same związki zawodowe nie mają na siebie żadnego realnego, nowoczesnego w treści i formie pomysłu. Nie potrafią zrobić niczego niekonwencjonalnego. Umieją tak po prawdzie jedynie przebrać się w te foliowe ciuszki i dać się sfotografować jak idą tłumkiem i pokrzykują przez megafoniki. Getto jak się patrzy. W sam raz do obśmiania przy grillu."Czego ci ludzie chcą? A, nie chce im się pracować i chcą żeby im znów coś dać".
Nie tędy droga moi panowie. Rekinów, którzy z uśmiechem na ustach płuczą nasze kieszenie tak się nie skrzywdzi. To nie XIX wiek, gdzie trzeba było lać się na piąchy z policją o ile się jeszcze miało wszystkie palce po pracy przy maszynie. Trzeba sposobu. Pan Duda mówiący o nadchodzącym buncie wpisuje się w tą przestarzałą formułę, którą media szybko zamienią w kabaret. Jak to powinno teraz wyglądać? Nie wiem. Może trzeba po prostu zacząć walczyć bronią wrogów. Założyć też takie ładne garniturki, wybielić kołnierzyki i ząbki, zacząć się uśmiechać i chodzić do TVN. No i jakoś podłożyć temu smokowi zatrutą siarką owieczkę. Bo gadanie o tym, że się walczy z umowami śmieciowymi to obraz bezradności. Problemy realne tkwią dużo bardziej głęboko, ale póki co nasze związki zawodowe są na to ślepe. Tak samo jak zresztą politycy.
Sorry, że tak rozwlekle.
Inne tematy w dziale Polityka