Biznesmeni wypadają z wieżowców. Po ulicach snują się bezdomne i głodne dzieci. Obok nich kilometrowe kolejki wynędzniałych, poopatulanych w jakieś stare koce ludzi, wyczekujących cierpliwie na swoją porcję wstrętnej ale gorącej lury, ugotowanej na zbutwiałych brukwiach. Latarnie uliczne nie działają, ale to dobrze, bo dzięki temu nie widać stojących pod nimi kobiet próbujących w jakikolwiek sposób zarobić na mleko dla swojego potomstwa. To i tak nie jest to najgorsze, bo wszyscy wiedzą, że wkrótce nadejdzie jakaś - musząca z pewnością w takich okolicznościach mieć miejsce - katastrofa. Wróci wszystko - strzelanie, bomby, łagry i palenie ludźmi w krematoriach.
Tak z pewnością wielu z nas wyobraża sobie kryzys, którym tak chętnie od kilku lat się nas straszy. No bo jak ma inaczej wyglądać, to co mag ekonomii Rybiński nazywa Eurogeddonem? Przecież chyba nie tak, że pozamykają Almy i trzeba będzie zrezygnować z dodatkowego popcornu w kinach, albo wycieczek do Hurgady. Kryzys, kryzys, kryzys. Mówią o nim ciągle, ale nikt nie chce albo nie umie określić nam jak dokładnie ta katastrofa ma wyglądać. Kiedyś straszono ludzi demonami mieszkającymi ponoć w puszczach i w szuwarach. Teraz każdy ma Discovery i TVN Style, a tam mówią przecież, że demonów już nie ma. Jest jeden, ale niegroźny i nazywa się Nergal. Dziś więc aby uzyskać porządny efekt, trzeba straszyć ludziska kryzysem.
Patrzę sobie na to co dzieje się na polskich ulicach i nie widzę póki co wielkiego strachu w ludzkich oczach. Jedni powiedzą że to głupota lemingów i bal na Titanicu – bo jak inaczej nazwać to, że Polacy nadal robią grille i wcale nie wykupują cukru ze sklepów ani nie kopią przydomowych schronów.
Ja myślę sobie tak, że Polacy się nie boją, bo oni kryzys mają odkąd się urodzili. Kryzys mieli nasi rodzice, dziadkowie i pradziadkowie. Taki Hiszpanin płacze bo się skończy Dolce Vita a zacznie się Dojcze Vita – Niemcy z Monachium właśnie zaczęli wykup hiszpańskiej masy upadłościowej. Na początek poszedł Javi Martinez z Athletic Bilbao. Za jedyne 40 mln euro. Polak się tego nie boi, bo taki Hiszpanin nie wiedziałby jak się nazywa, gdyby musiał sobie poradzić w roku 84-tym, pośród kartek, strajków i salonów z octem. Hiszpanin nie umiałby upiec ciasta bez jednego jajka i bez mąki.
Kiedy słyszę te wszystkie hekatombiczne proroctwa to myślę sobie też, że to wspaniała próba odciągnięcia naszej uwagi od tego, że realny i prawdziwy kryzys toczy nasze państwo już od dawien dawna. Ten realny kryzys zżera nas dzień po dniu, w postaci rozrośniętej administracji, przekrętaśnych szefów spółek i SB-ków jako prezesów banków. Co może nas w takim razie spotkać gorszego? Dawajcie ten kryzys wreszcie, weźmiemy go na klatę. Niech przyjdzie jak zimowy mróz i wytłucze wszelkie robactwo zalęgnięte w naszej słowiańskiej glebie.
Inne tematy w dziale Polityka