Jeśli chcieć rozmawiać poważnie o stanie naszego państwa, to najlepiej od razu wytoczyć ciężkie działo. Chodzi mi o służbę zdrowia. Opowieści o jej boleściach, to nierozerwalna część historii III RP, a przede wszystkim koronny dowód na całkowity bezwład instytucjonalny z jakim musimy borykać się od dwóch dekad. Bo minęło dwadzieścia lat, a my nadal nie potrafimy skonstruować jakiegoś w miarę rozsądnego systemu lecznictwa. Jako człowiek stosunkowo zdrowy jeszcze, mam ten przywilej że mogę się z tego publicystycznie naigrywać. Jednak biologia jest nieubłagana i przyjdzie wcześniej czy później czas, w którym i ja sam przekonam się osobiście jak bardzo jest źle.
Nasza służba zdrowia leży i kwiczy, i nie trzeba tu być wielkim ekspertem, żeby móc z miejsca wystawić taką ponurą diagnozę. Nieustanne debaty nad przyszłym kształtem mitycznego „systemu opieki” nadają się jako dobry temat dla jakiegoś paranoidalnego kabaretu. Cała dyskusja od lat tkwi w tym samym punkcie pt. „prywatyzować czy nie prywatyzować”. W tym czasie Polacy padają pokotem w kolejkach do przychodni i do rozmaitych specjalistów. Odpowiedzialni za to wszystko ludzie, niczym się nie przejmują. Nadal siedzą w zaciszu swoich gabinetów i rwą listki z gałązki paprotki, nucąc bezgłośnie: „prywatyzować, nie prywatyzować, prywatyzować, nie pr..”
Łożymy nasze podatki na wynajmowanie odpowiednich ekspertów, którzy by za nas te klocki poustawiali jak należy. Tymczasem wciąż to nie działa, a co gorsza, z upływem czasu działa coraz bardziej źle. Pieniądze w budżecie na służbę zdrowia są, a efektów żadnych. Jeśli ktoś odważny zanurzy się w ten świat, to może się przerazić tym co tam zobaczy. Rozdęty NFZ z całą armią rozmaitych drobnoustrojów żerujących na publicznych środkach. Lekarze w stanie przedzawałowym, biegający od dyżuru do dyżuru i starający się nie wpaść na łapówkach. Szpitale będące każdorazowo odrębnym państwem, z jeszcze mniejszymi państewkami w swoim środku. Dzieci śpiące na korytarzach i bezradni kolejni ministrowie. No i migocząca gdzieś na niedostępnym firmamencie, ta oczekiwana od tysiąclecia „reforma służby zdrowia”.
Politycy, choćby nie wiem jak sympatyczni, znów zasiadający do debatowania nad stanem polskiej medycyny, nie budzą we mnie już żadnych wielkich nadziei na cokolwiek. Niestety. Panów Piechę i Balickiego oglądałem już jeszcze jako, zdaje się, dziecko, i oni wtedy tak samo jak dziś, kiedy coraz częściej myślę o sprawach ostatecznych, z poważnymi minami snuli swoje teorie, których nijak nikt nie potrafi wprowadzić w życie. Cała historia walki o nasze lepsze zdrowie to nic innego jak heroiczna i tragikomiczna w gruncie rzeczy epicka epopeja, traktująca o ludzkiej niemożności pokonania sił wyższych.
Nazwijmy rzecz po imieniu. Polskie państwo nie jest w stanie zapewnić swoim obywatelom choćby jakkolwiek godnych okoliczności do leczenia. Nie umie, po prostu. Może czas się z tym pogodzić i poszukać jakiegoś alternatywnego rozwiązania, całkowicie nowatorskiego. Ze swej strony, po głębszym zastanowieniu, przychylam się do ultra-liberalnych teorii. Niechże wszystko sprywatyzują w diabli i sytuacja powinna się wyklarować. Bo wtedy niechybnie wszystko ostatecznie walnie wreszcie na pysk i na tych gruzach będzie można spróbować zbudować cokolwiek sensownego.
Inne tematy w dziale Polityka