W jednym ze sklepów wielkopowierzchniowych, do którego czasami wpadam na zakupy, tuż po tym jak się przekroczy jego próg, od razu wpada się na powitalne, boczne stoisko opatrzone dużym, zdobionym szyldem o treści: "Miejsce pozostawiania depozytów" - niby, że jak się przyjdzie z jakąś torbą czy innymi zakupami to można to tam zostawić. Kiedy się do owego stanowiska podejdzie, czeka na nas niespodzianka. Na jednej z półek wisi kartka: "Prosimy o nie zostawianie depozytów". Wydaje mi się, że w jakiejś mierze wszystko na tym świecie jest podobnie skonstruowane.
Gdy zobaczyłem pierwszy raz tą, paradoksalną i stojącą w drastycznej sprzeczności z wiszącym wyżej szyldem kartkę, od razu przez głowę przemknęło mi słowo: "złudzenia". Przebierając chwilę potem ziemniaki, dałem sobie lekki upust fizoloficzny, oczywiście w związku z całym tym wejściowym zajściem.
Jeśli tak zupełnie na zimno spojrzeć na ludzki los - mam tu na myśli nie jakiś abstrakcyjny, tylko ten nasz konkretny, dwudziestopierwszowieczny, środkowoeuropejski los - to trudno oprzeć się wrażeniu, że jest on całościowo oparty na złudzeniach. Złudzenia mają, podobnie jak słynna hierarchia potrzeb, swoją skalę i gradację ważności. Na samym dole są złudzenia najprostsze i najbardziej banalne - czyli te związane z naszym życiem osobistym. Łudzimy się co do naszych znajomości, przyjaźni czy związków. Łudzimy się, że to co oglądamy w telewizji to prawda. No albo ktoś się łudzi tym, że jego bablanie na blogu może zmienić świat. Na przeciwnym biegunie znajdują się złudzenia "de luxe", te najcięższe gatunkowo. Np. każdy z nas niewątpliwie łudzi się, że jutro na pewno wstanie z łóżka i, co by się nie działo, to na pewno zobaczy następny poranek.
Złudzenie nie byłoby złudzeniem, gdyby dawało się tak po prostu zdiagnozować. Nie, złudzenia mają to do siebie, że raczej bardzo trudno je zauważyć. Polepione z mniejszych złudzeniowych kawałeczków tworzą naszą rzeczywistość, a poprzez to, wyznaczają nam naszą codzienną marszrutę. Wiadomo, gdyby ludzki mózg zamiast na okrągło oszukiwać swojego właściciela, przedstawiał mu realne i uwzględniające wszelkie możliwe zagrożenia dane, to z pewnością wszyscy spędzalibyśmy dnie trzesąc się ze strachu pod łóżkiem. Pozwolę sobie posłużyć się pewnym obrazowym przykładem.
Wyobraźmy sobie zupełnie pusty, gigantyczny, wręcz bezkresny betonowy plac. Siedzimy w samochodzie osobowym, a hen na horyzoncie widać jakiś inny samochód, jadący z dużą prędkością w naszym kierunku. Szczerze wątpię, czy zdecydowaliby się kierowcy z jednego i drugiego auta na minięcie się w tak niewielkiej odległości, ledwie kilkunastu centymetrów, jak to robimy na codzień jeżdżąc po drogach. Wystarczy nam namalować białą przerywaną linię na betonie, zrobić dwa pobocza i już ludzki mózg zostaje wyprowadzony w pole.
Po co ta cała fizolofia? Bo kiedy przeszedłem od ziemniaków do wyrobów mlecznych przyszła mi do głowy jeszcze inna refleksja. Otóż dni związane z Bożym Narodzeniem to jeszcze jakby inna odmiana masowych złudzeń. Pozytywna tym razem, bo przecież większość ludzi, choć na kilka dni czy godzin, ulega złudzeniu, że świat może być jednak dobry, że w ogóle ludzkość i my sami jesteśmy w gruncie rzeczy dobrzy. Cholera wie jak to działa, ale tak jest. Wszystko w nas i na zewnątrz ulega spowolnieniu i jakiemuś takiemu wyobleniu. Dzwonią do siebie ludzie, którzy od miesięcy byli ze sobą skłóceni, naprawiają się nadwątlone więzy rodzinne, a nawet gdzieniegdzie na moment przerywa się najprawdziwszą wojnę. Dni wydają się spowite delikatną aurą ciepła, tylko dla estetycznej ozdoby przetrąconą sympatycznym mrozkiem. Na klatkach czuć pieczone ciasto, sąsiedzi nie trzaskają drzwiami. Natrętne telefony zwykle przynoszące złe wiadomości nagle rozbrzmwiewają dobrym słowem. Raz na rok przypominamy sobie wreszcie o biednych i głodnych. Zauważamy przemarźnięte zwierzaki. Obiecujemy sobie, że już po świętach zafiksujemy sobie taki stan w głowie "na zawsze". To już chyba pierwsza oznaka złudzenia codziennego, tego z początku tekstu.
Myślę, że odczuwają to wszyscy. Ci, którzy wierzą naprawdę, ci którzy myślą że wierzą i ci, którzy nie wierzą i muszą przed tym swoim szczęściem bez wiary uciekać na ciepłe wyspy.
Inne tematy w dziale Polityka