Należę do ludzi, którzy nie dali się wciągnąć na listę solidarnościowych kombatantów. Z uporem godnym lepszej sprawy rozpowszechniam opinię, że przewrót solidarnościowy był możliwy nie dzięki pielgrzymkom JPII do Polski i jego homiliom, nie przez to, że jakiś elektryk skakał przez mur, czy jakaś pani Henia zatrzymała tramwaj.
Jestem z Podkarpacia a tutaj żyje taki typ osobowościowy, którego najlepiej charakteryzuje piłkarz Domarski, który „powstrzymał Anglię”. Kiedyś miałem przyjemność rozmawiania z nim w towarzystwie. Podobał mi się. Mówił w ten sposób: wszyscy dziennikarze sportowi powiedzieli wszystko o tym moim strzale, jak dryblowałem, jak doszedłem do piłki, ile to inteligencji w ten strzał włożyłem – a ja po prostu przywaliłem, trochę z „kapy mi zeszło” i piłką trochę pokręciło.
Całą tę niby solidarnościową rewolucję zafundowała nam natura. Na Podkarpaciu w 1979-tym roku była wyjątkowo słotna pogoda. Podobnie było w innych województwach, w tym na Lubelszczyźnie. Plony były niższe, a ziemniaki w wielu regionach po prostu wygniły. W 1980-tym roku już w marcu w sklepach zaczęło brakować ziemniaków, a na półkach pojawiły się „peere ziemniaczane” w torebkach, które rząd nie zdążył wyeksportować. W smaku było to bardzo dziwne.
Oficjalna cena ziemniaka w sklepie była na poziomie 1.5 złotego. W czerwcu pojawiły się nowe ziemniaki na bazarach, ale już po 6zł. Pragnę podkreślić, że w owym czasie ziemniaki były powszechnie stosowane w tuczu trzody chlewnej. Kiełbas też zabrakło. Chłopi mogli sprzedawać na bazarach, ale najlepszy handel szedł pod bramami fabrycznymi. Ludzie patrzyli na ceny na chłopskich furmankach i …. - zaczęło się.
Ponieważ rolnictwo było, w znacznej mierze, w prywatnych rękach - „niewidzialna ręka rynku zadziałała”. Rząd musiał ruszyć urzędowe ceny żywności. Rewolucja rozpoczęła się tam gdzie najbardziej wymokło: na Podkarpaciu (Mielec) i na Lubelszczyźnie (Świdnik).
Po co ten przydługi wstęp.
Nie ma się co oszukiwać. Podwyżka VAT nie będzie jedynym czynnikiem wzrostu cen żywności w przyszłym roku. Żywności na światowych rynkach po prostu jest zdecydowanie mniej. Praktycznie z z grona eksporterów zboża wypadnie Rosja i Ukraina. Import nie rozwiąże sprawy. Znowu zadziała „niewidzialna ręka rynku”.
Rolnicy byliby ostatnimi kretynami, gdyby nie wykorzystali okazji zdarzającej się raz na dziesięciolecie, i nie chcieli poprawić sobie trochę dysparytetu dochodowego. Pośrednicy i cała branża też skorzysta z okazji, a całą winę zwali się – jak zwykle - na pazernych rolników. Całe media zostaną zaprzęgnięte do podsycania fobii antychłopskiej. Będzie się działo...
Nie lękajcie się:
to historia da wam szanse na „nowe rozdanie”. Już teraz róbcie szczepienia uodparniające Was przed nową banda „złotoustych łajdaków”
Inne tematy w dziale Gospodarka