Święta wojna lingwistyczna ponownie rozpoczęta. Zawsze ale to zawsze w takich przypadkach przypomina mi się scena z "Seksmisji" , w której to Liga Kobiet udowadniała w specyficzny sposób wyższość samicy nad samcem. Występy ministry Muchy i profesury Środy tylko i wyłącznie wywołują we mnie identyczne rozbawienie. Tworzenie neologizmów jest rzeczą naturalną ale gdy takie słowo zostaje wymyślone na potrzebę politycznej poprawności może budzić sprzeciw oraz niewiarę w spontaniczność tego typu akcji.
Gdy spojrzymy w definicję neologizmu widzimy wyraźnie, że premier Donald Tusk mylił się na konferencji traktując pomysły Joanny Muchy jako twórczy przebłysk.
"...nowy wyraz utworzony w danym języku, aby nazwać nieznany wcześniej przedmiot czy sytuację lub osiągnąć efekt artystyczny w utworze poetyckim."
Nazywanie czegoś neologizmem gdy tak naprawdę jest zaledwie językowym eksperymentem to błąd. Jednak byłbym wstanie nawet takie alpejskie kombinacje zaakceptować gdyby były one wykonywane spontanicznie i naturalnie, a nie na potrzebę własnego lansu w medialnym świecie.
Jedyny efekt jaki próbują uzyskać panie walczące o feministyczną czystość języka to hałas wokół pomysłu, a nie chęć owego pomysłu realizacji. Pani profesura Środa pisze tak:
"Język jest jedną z form sprawowania władzy nad kobietami." -tokfm.pl
W życiu bym na to nie wpadł. Ktoś tu ma chyba jakieś ukryte kompleksy... tak się jakoś składa, że kobiety, które znam i cenię nie muszą się obawiać męskiej lingwistycznej dominacji nad sobą. Są niezależne, potrafią walczyć o swoje, odnajdywać się zarówno w męskich jak i w kobiecych zawodach. Gry i zabawy słowne, którymi próbują się lansować feministki traktują , że tak powiem typowo po męsku. Nie przebierając w słowach powiem wprost: one mają na to wyjeba**.
...i chwała im za zdrowy rozsądek...tyle w temacie.
kliknij i promuj
pozdrawiam
------------------------------------------------------------------
więcej wpisów :
Przemyślenia z drogi...
Inne tematy w dziale Rozmaitości