Nowa Europa Wschodnia Nowa Europa Wschodnia
507
BLOG

Marciniak: Polityczna bomba

Nowa Europa Wschodnia Nowa Europa Wschodnia Polityka Obserwuj notkę 3

fot. Michał MarciniakWybuch bomby 11 kwietnia w mińskim metrze nie jest pierwszą tragedią w historii współczesnej Białorusi. Za rządów Łukaszenki doszło jeszcze do innych tragicznych wydarzeń, jednak po żadnym z nich nie odnaleziono sprawców i nie wyciągnięto wobec nikogo poważniejszych konsekwencji. 13 kwietnia okazał się dniem zwycięstwa prezydenta na kilku polach, choć żadne z nich nie stanowi raczej frontu walki przeciwko terroryzmowi.

Gdy w słoneczną, spokojną niedzielę 30 maja 1999 roku w Mińsku, w okolicach Pałacu Sportu rozpoczynał się plenerowy koncert z okazji święta piwa, to nikt nie spodziewał się, że ta data zapisze się czarnymi literami w historii współczesnej Białorusi. Podczas koncertu jednego z zespołów niespodziewanie spadł silny deszcz, a tłum widzów instynktownie zaczął uciekać w kierunku najbliższego schronienia przed burzą – stacji metra Niemiga. Schody prowadzące w dół były mokre, tłum nie mógł zmieścić się w wąskim zejściu do metra, wybuchła panika. Nikt nie zwracał uwagi na osoby ginące pod nogami tych, którzy za wszelką cenę próbowali dostać się na stację (zresztą później ją zamknięto w obawie przed naporem tłumu). Dantejskie sceny u stóp mińskiego starego miasta rozgrywały się w krótkim czasie, ale przyniosły 53 ofiary śmiertelne. Większość z nich to uczniowie i studenci, najmłodsza ofiara stratowania miała 14 lat, zginęło także dwóch milicjantów. Ponad 250 osób zostało rannych.

Nieszczęśliwy zbieg okoliczności, zaniedbania przy organizacji święta piwa i wykryte potem błędy popełnione przy tworzeniu lokalnej infrastruktury (na przykład brak poręczy przy schodach) złożyły się na tragedię, która wstrząsnęła Białorusią i której przyczyny naturalnie należało wytłumaczyć. Mimo wszczęcia postępowania wobec naczelnika oddziału imprez masowych Michała Kondratina i naczelnika milicji Miejskiego Zarządzania Spraw Wewnętrznych Wiktora Rusaka nie wyjaśniono ich jednak, a sprawę trzy lata później umorzono. Wtedy też na miejscu zdarzenia wzniesiono pomnik mający upamiętniać ofiary tragedii. Pięćdziesiąt trzy róże rozrzucone na metaforycznych schodach symbolizują 53 ofiary śmiertelne, na tablicy obok wymieniono ich nazwiska. To prawda, że w tym przypadku za katastrofę nie można obarczyć winą tylko jednej osoby. Jednak w kolejnej głośnej tragedii, która dotknęła naszego wschodniego sąsiada, o przypadku już nie mogło być mowy.

Z okazji święta niepodległości 4 lipca (dzień wyzwolenia Mińska przez Armię Czerwoną) 2008 roku na placu Niepodległości w stolicy Białorusi zorganizowano koncert, który zgromadził kilkudziesięciotysięczną widownię. Dwadzieścia pięć minut po północy w tłumie widzów wybuchła bomba, która raniła 54 osoby, w tym trzy ciężko. Na koncercie był obecny prezydent Aleksander Łukaszenka, jednak nie odniósł żadnych obrażeń, choć znajdował się niedaleko od miejsca wybuchu. Czterdzieści siedem osób trafiło do szpitala. Okazało się, że bomba była wyjątkowo prymitywnym technicznie ładunkiem, bo wypełniono ją gwoździami. Na dodatek, następnego dnia podczas śledztwa w okolicach miejsca wybuchu znaleziono drugi, podobny ładunek, który na szczęście nie wybuchł. Tu nie mogło być mowy o przypadku i białoruskie władzy doskonale zdawały sobie z tego sprawę, dlatego prezydent Łukaszenka zdymisjonował szefa administracji Hienadza Niewyhłasa i sekretarza Rady Bezpieczeństwa Wiktara Szejmana. Pierwszy, jako persona o mniejszym znaczeniu, do dzisiaj jest prezesem Białoruskiego Związku Piłki Nożnej. Drugi był nieoficjalnie uważany za „drugą osobę w kraju po prezydencie”. Dużo spekulowano na temat dymisji Szejmana, podobno zamach bombowy miał być tylko wygodnym pretekstem do pozbycia się bliskiego współpracownika, który stał się „zbyt” bliski, co stworzyło niewygodną sytuację dla Łukaszenki. Oprócz tego przeprowadzono gigantyczne śledztwo, które otarło się niemalże o groteskę, zebrano bowiem odciski palców od 1,3 miliona osób, co stanowi 13 procent (!) ludności Białorusi. Jednak mimo tak szeroko zakrojonych poszukiwań nie odnaleziono sprawcy, zamach stał się jedynie doskonałą okazją do zmian kadrowych skwapliwie wykorzystaną przez Aleksandra Łukaszenkę. Tym razem na szczęście nikt nie zginął, ale minęły ledwie trzy lata i doszło do następnego tragicznego wydarzenia na Białorusi, które pochłonęło ofiary śmiertelne.

Stacja metra Kastrycznicka znajduje się w centrum miasta, wejście do niej usytuowane jest między Pałacem Republiki a Pałacem Prezydenckim. W tym miejscu również krzyżuje się linia Moskiewska z drugą linią metra – Autozawodską, więc przepływ osób – szczególnie w godzinach szczytu – jest ogromny. W poniedziałek 11 kwietnia przed godziną 17.00 czasu polskiego w jednym z wagonów taboru wjeżdżającego na stację Kastrycznicka doszło do eksplozji ładunku wybuchowego. W jej rezultacie zginęło 12 osób, ponad 150 zostało rannych. Akcję ratunkową zakończono dość szybko, wciąż trwa usuwanie szkód po wybuchu, pozostało więc tylko odpowiedzieć na pytanie, dlaczego i kto podłożył bombę w mińskim metrze. Jeszcze w dniu katastrofy Aleksander Łukaszenka ogłosił, że eksperci zajmujący się sprawą będą odpowiadać na wszystkie pytania dziennikarzy, ludzie mają bowiem prawo do informacji o zdarzeniu. Następne słowa prezydenta zabrzmiały już jak nawoływanie do wojny z terroryzmem: „Rzucono nam poważne wyzwanie i musimy na nie stanowczo odpowiedzieć”. Wypowiedź ta wzbudziła niepokój wśród środowisk opozycyjnych, które podejrzewają Łukaszenkę o próbę instrumentalizacji zamachu i zrzucenia winy na „wrogów narodu spod biało-czerwono-białej flagi”. Wydaje się to raczej mało prawdopodobne, gdyż po rozbiciu głównych struktur opozycyjnych po 19 grudnia przypisywanie przeciwnikom Łukaszenki zamachu o takiej skali byłoby strzelaniem z armaty do muchy. Zresztą sam prezydent oświadczył już, że najprawdopodobniej zamach był atakiem terrorystycznym inspirowanym zza granicy, nie mówiąc oczywiście o żadnym konkretnym państwie. Ustalenie kraju, którego obywatele ewentualnie byliby odpowiedzialni za eksplozję, nie jest tak łatwe, jak to bywało w przypadku aktów terroru na przykład w Moskwie. Białoruś bowiem, w przeciwieństwie do Federacji Rosyjskiej, nie jest zaangażowana w wojnę z Czeczenią czy innym państwem, z którego przeważnie pochodzą dokonujący zamachów separatyści. Białorusini, którzy walczą teraz na Bliskim Wschodzie, wspierając dyktatorów, między innymi Muammara Kadafiego w Libii, uczestniczą w walkach wyłącznie „prywatnie”, więc o zemście rebeliantów nie może być mowy. Najgorsze stosunki dyplomatyczne Republika Białorusi ma obecnie... z Polską. Jednak teoria o sabotażu tylko po to, by obwinić nasz kraj za śmierć i ranienie niewinnych ludzi, również brzmi absurdalnie. Kogo zatem uznano odpowiedzialnym za katastrofę?

W środę szef Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Białorusi Anatol Kulaszou ujawnił, że we wtorek wieczorem w Mińsku zatrzymano trzy osoby powiązane z wybuchem na stacji metra Kastrycznicka. Zebrano niezbędne dowody potwierdzające związek z przestępstwem. Sprawcy przyznali się do winy. Zarządzono narodową żałobę, pozostanie kilka osób do przesłuchania i znowu będzie można wrócić do budowania silnej Białorusi.

Nie ulega wątpliwości, że nieszczęśliwe zdarzenie, które okazało się dziełem szaleńców, będzie dla Łukaszenki pretekstem do roszad w jego najbliższym politycznym otoczeniu, tak jak było po wybuchu bomby podczas święta niepodległości. Cynizm w polityce prezydenta Białorusi nie jest zjawiskiem nowym, więc wyniki błyskawicznego śledztwa z pewnością zostaną przez Aleksandra Łukaszenkę odpowiednio wykorzystane. Nie dość, że zidentyfikowano i złapano sprawców zamachu, to jeszcze przyznali się oni od razu do winy. Nagle okazało się też, że jeden z zatrzymanych jest odpowiedzialny za zamach bombowy z 2008 roku. Tego, czego nie udało się osiągnąć białoruskim służbom specjalnym w trzy lata, teraz dokonano w trzy dni. Śledczy z Mińska nie tylko już znają sprawców zamachu, ale są też na tropie tych, którzy mogli mieć z nimi powiązania – ruszyły kolejne przesłuchania zdziesiątkowanej opozycji. Czyli zamiast strzelania z armaty do muchy, upieczono dwie pieczenie na jednym ogniu. Szkoda tylko, że ogień ten pochłonął kilkanaście ludzkich istnień. Za to jednak scenariusz został napisany i zrealizowany bezbłędnie.

Michał Marciniak

Tekst ukazał się na stronie „Nowej Europy Wschodniej”.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka