Czytając komentarze wpadam w lekkie przerażenie. Zatytułowałem ten blog "marginalia" właśnie dlatego, żeby nie być zmuszonym do pisania solidnych referatów o polityce araczej poruszać się po obrzeżach spraw powaznych.
Istotnie politykę zagraniczna - szczególnie ośrodka prezydenckiego - traktuję dość krytycznie. Ale jest to krytyka życzliwa i zbudowana na przekonaniu, iz po raz pierwszy po 89 roku istnieje realna możliwość zrobienia w niej porządku. Być może traktowałem Braci nazbyt idealistycznie i za wiele oczekiwałem... Ale mój zasadniczy i generalny zarzut dotyczy braku jasnej i klarownej strategii polityki zagranicznej.
Kiedy chwalę politykę litewską to dlatego, że maleńkie (ponad dziesięć razy mniejsze od Polski) państwo litewskie potrafi zdobyć się na całkowicie samodzielną politykę wobec Białorusi. To Litwa tworzy białoruski uniwersytet, to na Litwie odbywa sie większość spotkan biaoruskiej opozycji, to na Litwie drukowane sa niektóre gazety, którym Łukaszenkowe drukarnie odmówiły druku, a równoczesnie to Litwa utrzymuje ograniczony dialog z rządem białoruskim. Litwini od pierwszych miesięcy po rewolucji róż sa obecni w Gruzji i na Kaukazie. To litewskim projektem było wciaganie Azerbejdżanu do sojuszu z Zachodem w formie odnowionego GUAM. Analizy polityczne rządu Litwy trafnie prognozowały kierunek ewolucji rządów rosyjskich jeszcze wtedy kiedy Zachód (a po części i Polacy) mieli złudzenia, że będzie tam półdemokracja. Na Litwie odbywaja się najznaczniejsze konferencje dotyczące Wschodu. I jakos tak sie składa, że to w Wilnie spotykam czołowych ekspertów energetycznych tak z Gruzji jak z USA i Wielkiej Brytanii.
A powtórzę - skala i możliwości Litwy w wielkiej grze politycznej sa nieporównywalnie mniejsze niz Polski.
Marek Cichocki w ciekawym eseju w dzisiejszej Rzepie broni polityki suwerenności. Pewnie słusznie. Bo ideologia cichego klęczenia w kąciku Europy jest w polskich elitach bardzo popularna. Polityka asertywna nie oznacza jednak asertywności dla niej samej. Celem Polski poza sojuszem z USA musi być odnalezienie sie w Unii Europejskiej. A jeśli nie mamy być państwem marginalnym możliwe są dwie drogi: albo grzeczne potakiwanie wielkim i zdobycie zaproszenia do unijnej "grubej piatki" ze strony Francji i Niemiec albo zdobycie stabilnego poparcia nowych państw członkowskich i wdarcie sie do klubu decydentow poniekąd wbrew woli wielkich. Ta polityka wymaga jednak pełnienia roli przywódczej w regionie. A przywództwo to próba znalezienia oryginalnej, nowej odpowiedzi na klopoty Europy Środkowo-Wschodniej. A przede wszystkim brania odpowiedzialności za spokój i stabilizację regionu. Tak czy inaczej wymaga to niesłychanie dynamicznej polityki regionalnej. Ta zaś wyjąwszy kontakty z Litwinami i sojusz antykonstytucyjny z Czechami lezy i kwiczy. Co gorsza leży przede wszystkim z braku konceptu. Może być nim wizja paktu energetycznego, ale tej wizji nie ma. Spotkanie w Krakowie cudem nie zakończyło się kompromitacją. Deklaracje Azerów i Kazachów stworzyły szansę na dalszy dialog. Ale zaledwie szansę.
Bo partnerzy nie zapominaja nam tego, że kiedys przyłożyliśmy rękę do wykończenia łotewskiej Windawy ochoczo przyjmując eksport rosyjskiej ropy przez Gdańsk. Bo widzą, że od lat sabotujemy budowe mostu energetycznego...itd. Tutaj rząd próbuje coś robić, ale wychodzi to różnie.
A dodajmy jeszcze pustke w relacjach ze Słowacją czy Węgrami. Polityka zagraniczna to zwykle działania długoterminowe angażujące całą strukturę państwa. W Rzeczpospolitej resortowej jest to prawie niemozliwe. Polityka zagraniczna z prawdziwego zdarzenia polega na przykład na budowie autostrad. Lata temu podjęto decyzję, że priorytetem jest budowa połączeń wschód - zachód. Dzięki czemu z Estonii na Węgry jedzie sie przez Rosją a Szczecin bez autostrady A3 pozostaje portem pomocniczym dla Rostocku i Hamburga.
Takich referatów można pisać dowolna ilość. W każdym razie zawędrowałem do Salonu w proteście przeciwko niedostrzeganiu slabości polityki zagranicznej. (Plus masa drobnych wariactw w rodzaju rozdętej do granic mozliwości polityki polonijnej). Normą debaty jest wymiana argumentów a nie inwektyw. Tymczasem niekiedy mam wrażenie, że wizja "ten z nami tan przeciw nam zakrada sie nawet do publicystyki.
Otoż tak sie składa, że pisząc to co pisałem i piszę w Salonie i w mediach "zwykłych" staram się myśleć kategoriami interesu panstwowego. Bez bycia stroną. Obrywam więc - także tutaj i z lewa i z prawa.
Zasada tekstu szybkiej reakcji nie pozwala na precyzję wywodow. Proszę więc nie zarzucać mi "telewizyjności" zakładam, że fakty nie sa przedmiotem sporu a jedynie ich ocena i interpretacja.
złośliwy, nadkrytyczny a serio mówiąc to większość bywalców pewnie mnie zna osobiście i ma wyrobione zdanie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka