Oświadczam, że Was okłamałam. Nie nazywam się Andaluzyjka, w przeciwieństwie do mojego Facebookowego wizerunku nie jestem dwuwymiarowa, ani nawet czarno – biała i tak szczerze powiedziawszy, nie mieszkam na plaży z palmami.
Te słowa przyszły mi na myśl, kiedy czytałam rozważania Kai Malanowskiej o Facebooku, który wypacza ludzkie charaktery przekształcając skrytych nieśmiałych i powściągliwych ludzi w ekshibicjonistów wirujących w wirtualnym peep – show. Ponadto, jak sugeruje Kinga Dunin, przetwarza wolny czas na darmową pracę na rzecz Marka Zuckenberga.
Nie lubię, kiedy mi ktoś psuję zabawę i próbuje zabrać radość, jaką czerpię z posiadania konta na portalu społecznościowym, postanowiłam zatem przejść do kontrataku. Czemu złe jest zwiększanie fortuny Marka Zuckenberga, a nie, na przykład Billa Gatesa? Albo nabywanie produktów / usług społecznie odpowiedzialnych firm łamiących, jak doniosła „Rz” prawa człowieka? Dlaczego korzystanie z Facebooka jest pracą, a każdy inny rodzaj konsumpcji już niekoniecznie? Z jakich powodów marnotrawienie czasu dokonywane na Naszej Klasie miało być bardziej chwalebne, niż nakręcanie koniunktury Zuckenbergowi?
Facebook jest wszechobecny – sugerują autorki. Doprawdy? - pytam, unosząc brwi w kontrataku. Opuszczając brwi sięgam do najnowszej „Diagnozy Społecznej”. Zgodnie ze statystykami opracowanymi przez Dominika Batorskiego, praca na rzecz Zuckenberga pozostaje obowiązkiem mniejszości. Większość nie ma nawet możliwości budować imperium ekshibicjonistycznych ekscesów, ponieważ nie ma dostępu do Internetu; dotyczy to szczególnie mieszkańców wsi, osób starszych i gorzej wykształconych. Polskie społeczeństwo dzieli się coraz wyraźniej na młodą, prężna i wykształconą Polskę A i zacofaną Polskę B; kwituje Batorski, nie wspominając jednak o wyjątkowym uprzywilejowaniu Polski B: wolności od e-wolontariatu. Wiąże się to niewątpliwie z wolnością od wielu innych form konsumpcji, ale to temat na osobną dyskusję.
Wydaje mi się, że grzechem głównym użytkowników Facebooka nie jest budowanie imperium zła, ani też przesadny ekshibicjonizm; całe zło polega na oddawaniu się masowej rozrywce właściwej plebsowi. Początkowo raczej elitarny anglojęzyczny Facebook podstępnie upodabnia się do przaśnej polskiej naszej klasy ze zdjęciami palm i latorośli. Plebejskość Facebooka, o której Krzysztof Varga w „GW” pisze wprost, wydaje się być również utrapieniem Dunin i Malanowskiej, które w moim mniemaniu usiłują wykreować nową dystynkcję: elitarne grono użytkowników Facebooka, które jednocześnie pogardza własnymi kontami. Można mieć własne prospołeczne kluby z proekologiczną żywnością i prorynkowymi cenami, ale znacznie trudniej otworzyć new left all exclusive portal społecznościowy.
Tymczasem wracając do obrony mojej ulubionej rozrywki, spieszę uspokoić zatroskaną trójkę: wykazałam powyżej, że Facebook bynajmniej nie jest wszechobecny. Powiem więcej, wbrew pozorom, nie ma szans, aby dołączył do grona rozrywek dostępnych dla wszystkich Polaków. Jak pisał Manuel Castells w wydanej w Polsce w 2005 „Galaktyce Internetu,” cyberwykluczenie wpisuje się w istniejące wcześniej nierówności.
Ponadto, amerykański socjolog stwierdził, że internetowe relacje międzyludzkie nie wypaczają, ani nie zastępują realnych więzi, stanowią po prostu wartość dodaną. Tutaj nieco się pomylił: w niektórych przypadkach portale społecznościowe pełnią funkcję zastępczą. Nie wszyscy mają luksus oglądania przyjaciół i rodziny na co dzień. Tak jak ja, mieszkająca w Hiszpanii, na przykład; większość moich relacji z polskimi znajomymi jest zapośredniczona przez portal społecznościowy. Podobnie jak kilka milionów innych podmiotów nomadycznych z Polski realizujących swoje ambicje zawodowe na emigracji.
Agata Młodawska (Andaluzyjka)
http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka