Przegrała Elżbieta Gelert, czy Platforma Obywatelska? Te pytania są absurdalne tylko z pozoru. Dotykają bowiem jednego z ważnych problemów trawiących demokrację.
Kiedy w wyścig wyborczy szczebla lokalnego, angażują się z całą mocą centralne organizacje walczących o stanowisko partii, może dochodzić do zniekształcenia procesu samorządowego. Do podważenia zasady samorządności. Rządzenie miastami nie musi i chyba nie powinno, być zwierciadlanym odbiciem walki politycznej głównych partii na arenie szczebla centralnego.
Czy prezydenci miast, ich burmistrze doskonałe, są emanacją samorganizującej się energii miejscowej populacji, czy też raczej funkcjonariuszami partyjnymi "wysyłanymi na front" walki z przeciwnikiem politycznym? Czy ci wybrańcy-wygrańcy, są strażnikami i orędownikami spraw obywatelskich mieszkańców swoich miast, czy "przedstaiwcielami centrali w terenie"? I to takimi co mają poczucie reprezentowania Partii "na ważnym odcinku frontu"?
Wszystko, rzecz jana, jest polityką. Ale polityka na szczeblu lokalnym powinna się różnić od tej na szczeblu krajowym. Nie wszystko co lokalne i ważne dla miejscowych społeczności, ma wyłącznie wymiar lokalny. Niektóre z tych spraw mają potencjał do wywierania wpływu na losy całego kraju.
Dobrym tego przykładem jest sprawa rozwoju portu morskiego w Elblągu i niezbędne do tego celu, przekopanie Mierzei Wiślanej. Do tej pory dążenia i aspiracje miejscowej populacji, w której interesie leży rozwój elbląskiego portu, były hamowane przez Platforma Obywatelska. Niewiadomą pozostaje, czy przyczyną tej postawy partii rządzącej, jest przekonanie, że taka inicjatywa przyniosła by Polsce więcej strat, niż korzyści, czy też, tak charakterystyczna dla jej rządów, niemoc sprawcza wywołana niekompetencją i deficytem odwagi i energii, niezbędnych do skutecznego zmaganiu się z oporem materii.
PO zmarnowała wiele lat najlepszej możliwej konfiguracji polityczno - organizacyjnej. Wpływy jednej i tej samej partii osłaniały parasolem ochronnym cały łańcuch decyzyjny od rządu centralnego, aż do lokalnego. A jednak portu nie otworzono na świat, Mierzei Wiślanej nie przekopano. Teraz w Elblągu władzę będzie sprawował zwolennik tej inwestycji. Tylko, że władzę na szczeblu centralnym dzierży urażony w swojej dumie Premier partii rządzącej, która właśnie poniosła dotkliwą porażkę wyborczą.
Interes społeczności ziemii elbląskiej poczeka więc na realizację co najmniej do następnych wyborów krajowych. Postawmy więc złośliwie, trzecie pytanie, zamiast udzielić odpowiedzi na dwa poprzednie. Kto wygrał w Elblągu? PiS, Wilk, czy interes lokalnej społeczności?
Pytanie jest zasadne, bo w Polsce demokracja przybrała taką dziwną formę, w której, niezbędna dla sprawnej samorządności, ciągłość kompetencyjna i decyzyjna, urywa się raptownie tam gdzie kończą się wpływy jednej partii, a zaczynają drugiej. Na szczeblu polityki regionalnej, pojęcie interesu nadrzędnego, kojarzy się politykującym, raczej z interesem jednostki organizacyjnie nadrzędnaj, niż z interesem lokalnej społeczności, który to interes jest naprawdę najważniejszy - nadrzędny.
Wygrane wybory w Elblągu wygra chyba jednak Rosja, w której interesie leży, by to ona dysponowała jedynym przejściem z Zalewu Wiślanego na otwarte Morze Bałtyckie. Problemu, którego nie rozwiązał rząd Donalda Tuska, nie rozwiąże i nowy prezydent Elbląga, Wilk, któremu gratuluję wygranej.
Inne tematy w dziale Polityka