Kelnerem to ja nie jestem, ale ponieważ odnoszę niewątpliwe korzyści z upublicznienia skandalicznego zachowania "gabinetu durni" Premiera Donalda Tuska, to w zgodzie ze starą rzymską zasadą, zrobił, kto odniósł korzyści, musiałem skonstatować, że należę, ku swojemu zaskoczeniu, do Zorganizowanej Grupy Przestępczej. O czym niniejszym ze skruchą powiadamiam opinię publiczną. Moja droga do upadku jest długa i kręta, a na niej, w regularnych odstępach, rozmieszczone są różne okoliczności łagodzące, proszę łaskawych sędziów.
Przyszedłem na świat w zniewolonej przez Rosjan ojczyźnie, w Krakowie (szpital im Narutowicza), ale dzieciństwo spędziłem w Nowej Hucie. Uczyłem się średnio, z pewnymi niebanalnymi wyjątkami, na przykład nigdy nie posiadałem zeszytu do języka rosyjskiego, ani nie otrzymałem lepszego stopnia z tego przedmiotu niż dostateczny.
Moja Mama nie pracowała, a Tatuś był hutnikiem. W grudniu 70 roku, przez przypadek, zostaliśmy z Mamą lekko spałowani na Rynku przy Floriańskiej, kiedy wracaliśmy z bezskutecznych poszukiwań butów w Domu Towarowym. To przeżycie było traumatyczne i nastawiło mnie negatywnie do Ludowej Ojczyzny.
Tatuś, warszawiak na wygnaniu, stęskniony za stolicą, w styczniu '71, przeniósł rodzinę do Warszawy, a ja rozpocząłem naukę w Technikum Gospodarki Wodnej w Dębem, nad Zalewem Zegrzyńskim. W '72, mój drogi przyjaciel Piotr Peto, postanowił nawiać z domu rodzinnego, no może z domu - bo rodziny to tam nie było i poprosił mnie o pomoc. Niewiele myśląc udzieliłem mu jej i wyruszyliśmy razem na "gigant" do Gdańska. Nie udało nam się odnaleźć nabrzeża, gdzie jak mniemaliśmy, stoją, jak autobusy na końcowej pętli, zacumowane te wszystkie statki płynące na mityczny Zachód i zrezygnowani wsiedliśmy w nocy do pociągu jadącego przez Olsztyn do Rzeszowa, bez biletu, rzecz jasna.
W Olsztynie konduktor łaskawy wyrzucił nas na peron skąd udaliśmy się przed dworzec, gdzie z nieznanych nam powodów Milicja pałowała pierzchających na wszystkie strony chuliganów. Zostaliśmy zaproszeni do wylegitymowania się i wkrótce potem usłyszeliśmy od oglądającego nasze szkolne legitymacje milicjanta - Aaa, jesteście na gigancie, no to chodźcie, będziecie mieć to z głowy. Brzmiało to jak coś, co ja akurat bardzo już chciałem usłyszeć. Na komendzie po rewizji i zdumiewającym mnie poszukiwaniu noża w skarpetkach, miły kapral, powiedział, że zostaniemy przewiezienie "na" Izbę Dziecka". To brzmiało jeszcze lepiej.
Izba Dziecka wyglądała zupełnie inaczej niż się spodziewałem. Działała zaś w sposób niezwykły i bardziej przypominała katownię niż cokolwiek innego. Byłem bity w swoim życiu i przed tym wydarzeniem i po nim, niekiedy przez prawdziwych fachowców, ale to bicie pozostało w mojej pamięci jako najbrutalniejsze. Po tym wyczynie solidarności z przyjacielem, mój pobyt w szkole stał się utrudniony, a stosunek tatusia do mnie stał się jeszcze bardziej niezwyczajny.
Tak potraktowany przez los, całkiem bym zszedł pewno na psy, gdyby nie niejaki Paweł Bąkowski. Będąc na wygnaniu i na cenzurowanym po marcu '68, uczył w naszym Technikum geofizyki. Zebrał wokoło siebie entuzjastów i pokazał nam jak założyć Dyskusyjny Klub Filmowy. Fajnie było. Aż do momentu, kiedy uciekłem z domu i w wieku młodocianym rozpocząłem trudną i zawiłą droge w kierunku przynależności do Zorganizowanej Grupy Przestępczej. Paweł odegrał w tym czasie rolę zwrotnicy w moim życiu. Instynkty miałem zdrowe, a potrzeby proporcjonalne do wieku. Zapytany przez niego, co zamierzam teraz zrobić, kiedy porzuciłem szkołę i dom, odpowiedziałem lekko zawstydzony, że nie bardzo wiem, miotam się przy ziemii i pewno zapiszę się do Partii. Paweł spojrzał na mnie z głęboką troską i nawet nie spróbował tłumaczyć mi, że jestem na to za młody. Zamiast tego zaproponował "spacerowe wykłady" o historii PPR, PPS i PZPR. Będąc młodym chłopakiem i pod jego wielkim urokiem, bez oporów zgodziłem się. Przez kilka tygodni spotykaliśmy się na Placu Komuny i łażąc po okolicy rozmawialiśmy o historii ruchu robotniczego. Wykład obejmował też Katyń, żołnierzy wyklętych, proces 16-tu, katownie UB, sowieckie łagry...
Te wkłady nastawiły mnie jeszcze silniej na "nie" do naszej Ludowej Ojczyzny. Pomysł wstąpienia do Partii zamienił się jakoś niepostrzeżenie w pragnienie wolności, niepodległości, sprawiedliwości. Czy muszę podkreślać, że wpływ Pawła Bąkowskiego jest jedną z najbardziej łagodzących okoliczności mojego trudnego życia? To pragnienie wolności zaczęło mnie samodzielnie wodzić za nos i pakować w różne dwóznaczne sytuacje.
Kiedy przyszła Solidarność, byłem na nią dobrze przygotowany propagandowo i ideologicznie. Zapragnąłem, by trwała, toteż 13 grudnia 1981, kiedy przyszli mnie aresztować o świcie, był przykrym, pełnym niepewności dniem i nastroił mnie jeszcze bardziej nieprzychylnie do Ludowej Ojczyzny i Organów MO. Uniknąłem aresztowania przez łut szczęścia, którego tak bardzo potrzebowałó moje życie. Przez Stan Wojenny knułem nienawistnie i organizowałem niezależną działalność wydawniczą. Bonanza skończyła się 30 października 1985. Zostałem aresztowany i osadzony na Rakowieckiej, gdzie z nienawiści głuchej do reżimu, rozpocząłem głodówkę 14 listopada. Byłem bity, lżony, szturchany i rozwierano mi na siłę szczęki. Nastawiło mnie to jeszcze bardziej nieprzychylnie do Ludowej Ojczyzny. Moja nienawiść pogłębiała się aż do września 1986, kidy Kiszczak nas wszystkich - więźniów politycznych (no prawie wszystkich) wypuścił na wolność.
Moja psychika była już na trwałe naznaczona nienawiścią do Ludowej Ojczyzny, a dotkliwe pobicie przez MO na początku stycznia 1987, nie odmieniło mojego stosunku do PRL i Organów MO. Przymykany, obijany, oskarżany, ciągany i straszony w końcu zrobiłem to co mi sugerowano. Uciekłem w 1988 z Domu Ojczystego na emigrację do USA.
Moja nienawiść troszkę przyschła, ale rozpasana orgia swobód obywatelskich i wolności słowa, jakich się napatrzyłem w USA, tylko wzmogła mój głód, aby zobaczyć podobne życie w Ojczyźnie. Głód do dziś nie zaspokojony. Życie moje, proszę koleżeńskiego sądu, stało się pasmem frustracji i tęsknot niezaspokojonych. Czy ja oczu nie miałem? Czy ja nie widziałem co się wyprawia w Ojczyźnie? Czy ja nie zostałem ugodzony w serce patriotyczne i niezaspokojone, zwycięztwem wyborcym Kwacha, bezkarnością Jaruzela, Kiszczaka, Urbana? Widziałem. Płakałem, pomstowałem i nie wracałem.
Sfrustrowany, zbity, sponiewierany i jak kania wypatruje dżdżu, tak ja czekałem na okrzyk; król jest nagi.
Nie, rządy PiS-u, nie były dla mnie przełomem, nie jest nim też obecny kryzys wywołany opublikowaniem taśm z nagraniami rozmów wysokich urzędników państwa polskiego. Taśm kompromitujących, zawstydzających, napełniających rozpaczą...
W przeciwieństwie jednak do rządu, ja skorzystałem z ich publikacji. Jestem przeto winien przynależności, z wyżej wymienionego powodu, do Zorganizowanej Grupy Przestępczej, która przygotowała zamach stanu. Skorzystałem, nie dlatego, że aż tylu dowiedziałem się nieznanych faktów, lub odsłonił mi się prawdziwy charakter członków Gabinetu Durniów. Każdy zdrowy obywatel to już wiedział od dawna. Skorzystałem, bo taśmy stworzyły warunki do Wielkiej Zmiany. Jest szansa, że umoczeni, wystraszeni, niekompetentni, niedorośli politycy z Kiszczakowskiego naboru, naprawdę odejdą w cholerę i pozwolą ludziom zorganizować się po swojemu.
Toteż poczuwając się do przynależności do Zorganizowanej Grupy Przestępczej, która zaatakowała rząd, pragnę umniejszyć swoją niewątpliwą winę, poprzez złożenie donosu na Was drodzy czytelnicy. Też należycie do tej Grupy. I powinniście odważnie wysłać zawiadomienie o tym fakcie do właściwych organów polskiego państwa. Masowo. Nie zapomnijcie przy tym, powołać się na okoliczności łagodzące. Bo my wszyscy mamy życie zwichrowane, pokręcone pragnieniem wolności, niepodległości, sprawiedliwości i należy nam się za to wyrok. Wyrok Historii.
Inne tematy w dziale Polityka