Yoshev Rosh Ha-Opozitzya, to oficjalny tytuł Lidera Opozycji w izraelskim parlamencie, Knesecie. W zgodzie z izraelskim prawem, lider największej partii opozycyjnej, czyli tej która nie jest w rządzie, jest zarazem liderem oficjalnej opozycji w Knesecie. Obecnie - od listopada 2013 roku - jest nim Isaac Herzog, urodzony w 1960 w Tel Avivie, polityk, adwokat i wciąż jeszcze czynny oficer rezerwy w izraelskiej armii w stopniu majora. Jego lewicowa, Labor Party (Partia Pracy), na wieść o zapowiedzianych na marzec 2015 wyborach parlamentarnych, w grudniu 2014 połączyła siły z inną partią opozycyjną pod wodzą Tzipi Livni - Hatnuah, w celu utworzenia bloku wyboczego zdolnego pokonać w nadchodzących wyborach, będącą u władzy od 2009, centro-prawicową partię Netanyahu - Likud (Konsolidacja). Dzięki tej inicjatywie powstał silny blok, Ha-Mahane Ha-Zioni (Obóz Syjon).
Owocem tej współpracy jak i skutecznej kampanii obrzydzającej Izraelczykom obecnego Premiera, jest dzisiejsza wyśmienita pozycja w przedwyborczych sondażach Obózu Syjon, który, albo wręcz wyprzedził Likud, albo idzie z nim łeb w łeb. Było wiadomo od początku, że Hertzog jest dość poważnym konkurentem w tych wyborach, ale tak dobry wynik mówi o czymś więcej niż tylko o jego skuteczności jako polityka i o energicznym wsparciu amerykańskiej Administracji dla jego kandydatury. Te sondaże, które nawiasem mówiąc, wcale nie muszą przełożyć się w sposób bezpośredni na końcowy rezultat wyborów, świadczą o poważnym podziale, zmęczonego "wiecznym" zatargiem ze światem arabskim, izraelskiego społeczeństwa.
Herzog, w przeciwieństwie do Netanyahu, który uważa, że w tej chwili nie ma z kim się układać, upatruje drogi do stabilnego pokoju, w daleko idących ustępstwach na rzecz Palestyńczyków, łącznie z podziałem Jerozolimy, jako zamierzonej stolicy przyszłego państwa palestyńskiego. Już zapowiedział, że w wypadku wygrania wyborów, natychmiast wznowi negocjacje pokojowe z Abu Mazenem, palestyńskim liderem na terytorium Judei i Samarii, czyli tzw Zachodnim Brzegu. W rozmowie telefonicznej przeprowadzonej z nim wkrótce po utworzeniu Obozu Syjon, Hertzog zapewnił Abbasa (Abu Mazena) o swoim silnym poparciu dla istnienia dwóch oddzielnych państw, Izraela i Palestyny.
Wbrew popularnym opiniom, podział w izraelskim społeczeństwie nie przebiega po linii zwolennicy wojny, a zwolennicy pokoju. To nie tak. Pokoju pragnie cały umęczony Izrael. Ten podział biegnie innym torem. Po jednej stronie są ci co wierzą, że Palestyńczycy nie są wiarygodnym partnerem do żadnych układów, bo ich myślenie jest zdominowane, lub skażone nienawiścią stymulowaną nieustannie przez niczym nie mitygowaną antyizraelską propagandę Hamasu. Z drugiej strony są ci co wierzą, że jeśli się tylko da Arabom wystarczająco dużo, to ci w końcu się uspokoją i zaczną żyć jak ludzie, pozwalając żyć normalnie i Izraelowi. Generalnie rzecz biorąc, ci pierwsi mają tendencję głosować na partie o poglądach centro-prawicowych, tych drugich skupia szeroko pojęta lewica.
Dyskusja na ten temat trwała w najlepsze już w poprzednich dekadach i pozostała, rzecz jasna, nierozstrzygniętą do dziś. Od "zawsze" była istotną częścią izraelskiej polityki, ale rzadko stawała się sprawą - być, albo nie być - dla Izraela, jako, że rożnice nigdy nie sięgały na tyle głęboko, żeby rozbrajać wolę walki o przetrwanie, tego młodego, a jednocześnie starożytnego, państwa.
Dziś, kiedy niebezpieczeństwa dla Izraela są ani trochę mniej groźne niż te w 1948, a niektórzy twierdzą, że są nawet większe, jego sytuacja na arenie międzynarodowej jest zupełnie inna. Niemal zniknęło poparcie międzynarodowej opinii publicznej. Antysemityzm, za sprawą prezydenta USA Obamy, niespodziewanie powrócił do mainstreamu światowej polityki, zaś wrogowie Izraela, dysponują dziś prawdziwie śmiercionośnym arsenałem. Osaczony ze wszystkich stron Izrael, 17-ego marca, będzie więc najprawdopodobniej wybierał przywódcę na czas wojny (niechbym się zupełnie i całkowicie mylił).
Odejścia Netanyahu pragnie nie tylko Herzog i Tzipi Livni, usilnie pragnie tego przede wszystkim Obama, postrzegający Netanyahu, jako poważne zagrożenie dla swojej nowej polityki bliskowschodniej i swoich sekretnych dealów z Persami, marzącymi o pozycji hegemona w tym regionie świata.
Do tego stopnia, że Caroline Glick, znana amerykańsko-izraelska publicystka, twierdzi nawet, że prawdziwym przeciwnikiem Netanyahu w tych wyborach nie jest Herzog, a właśnie Prezydent Stanów Zjednoczonych. To nie tylko taka figura retoryczna. Konkretne wsparcie Administracji amerykańskiej dla izraelskiej opozycji, osiągnęło taki stopień i natężenie, że gdyby to działo się w Polsce, krzyczelibyśmy o ingerencji obcego mocarstwa w wewnętrzne sprawy państwa. Jednak polityka na styku interesów amerykańsko izraelskich wygląda zupełnie inaczej niż stosunki Polska - Rosja. Ani też nasz zdrajczyk, Kor-cośtam-miękkie, nie zajmuje w sondażach takiej pozycji, ani urzędująca Premier Kopacz, nie zostanie zaproszona, żeby przemawiać do rosyjskiej Dumy. A taką możliwość dostał Premier Izraela, który został zaproszony do wygłoszenia we wtorek 3 marca, przemówienia na połączonej sesji obu izb amerykańskiego Kongresu. Zapewne bardzo dużo zależy od tego jak izraelski premier wykorzysta tę okazję.
Przemówienie otwarcie krytykujące zagraniczną politykę Obamy, a tego wszyscy się po nim spodziewają, może, ale nie musi, przekonać niezdecydowanych polityków amerykańskich do wywarcia skutecznej presji politycznej na Obamę, by ten poniechał swoich godowych pląsów z Iranem. To niewątpliwie przełożyłoby się na zdecydowane zwycięstwo wyborcze dla Netanyahu. Wie oczywiście o tym Biały Dom.
Takie przemówienie może też przynieść zupełnie odwrotny efekt - widoczne i katastrofalne usztywnienie stanowiska Białego Domu. Ten, świadom braku gorącego poparcia dla Izraela nawet wśród Republikanów, a co dopiero Demokratów - spośród których już 30 zapowiedziało bojkot przemówienia izraelskiego przywódcy, może posunąć się do jeszcze bardziej niż do tej pory otwartych ataków na Izrael. Mniej, lub bardziej otwarte pogróżki pod adresem Izraela, mogłyby w efekcie sprawić, że ta część izraelskiego społeczeństwa, która wierzy, że bezpieczeństwo narodowe da się kupić od Arabów za daleko idące ustępstwa, może się nagle rozrosnąć do takiego stopnia, że Herzog wygra te wybory. Jeśli Izrael zdemoluje Obamie układ z Iranem, dość łatwo sobie wyobrazić jego wściekłą reakcję - zablokowanie sprzedaży tej czy innej broni, ograniczenie współpracy wojskowej i wywiadowczej, odmowa popierania interesów Izraela na posiedzeniach Rady Bezpieczeństwa ONZ, itd... Tylko, że Izraelczycy nie są głupi i taki nachalny atak na ich kraj, mógłby przynieść efekt odwrotny i zwiększyć poparcie dla Bibiego. O tym też bardzo dobrze wie Biały Dom.
Administracja Obamy dołożyła już zatem wszystkich możliwych starań, żeby wystąpienie Netanyahu było bardziej podobne do wystąpienia Rejtana, niż do skutecznej demaskacji nieodpowiedzialnej polityki bliskowschodniej Obamy i zagrożeń jakie niesie ona, nie tylko dla USA i Izraela, ale również dla całego świata. Administracja niewątpliwie wyciągnęła odpowiednie wnioski z bliskiego zeru efektu netto, jaki pryzyniosło, bardzo dobre przecież, przemówienia izraelskiego Premiera na forum ONZ-tu w zeszłym roku. Pytanie tylko, czy sam Netanyahu poddał to niepowodzenie rzetelnej analizie.
Obserwujmy uważnie i samo przemówienie 3 marca, reakcje na nie, jak i same wybory 17 marca. Wiele od nich zależy. Izrael znalazł się w godzinie próby. Ale jeszcze bardziej reszta świata.
Na zakończenie, coś dla smakoszy: link do zabawnego spotu wyborczego "Bibi" Netanyahu. Żeby go dobrze zrozumieć, trzeba kilku wyjaśnień. Tak jak Netanyahu jest znany jako Bibi, Tzipora Livni, jako Tzipi, Herzog jest znany, jako "Buji" (Budżi). Spot oparty jest na grze słow i wykorzystuje podobieństwo w brzmieniu: babysitter (opiekun do dziecka) i Bibi sitter. No i trzeba znać angielski. Enjoy :)
https://www.youtube.com/watch?v=Cmac71R5Br8
Inne tematy w dziale Polityka