Co wynegocjował Zachód z Iranem?
Nic. Te negocjacje wcale nie odbywały się na lini Zachód - Teheran. One toczyły się pomiędzy Prezydentem USA, a niektórymi ważnymi graczami na arenie międzynarodowej. Dotyczyły zaś ich zgody na nową rolę jaką Obama wyznaczył Iranowi w rejonie, zwanym w Polsce, Bliskim Wschodem. I Obamas skutecznie wynegocjował tę ich zgodę na nową, diametralnie różną od dotychczasowej, politykę bliskowschodnią USA.
Zaangażowanie polityczne krajów wolnego świata w sankcje ekonomiczne przeciw Iranowi, było, jak na Zachód, głebokie i koherentne. Nie było jednak spontanicznym wyrazem solidarnego potępienia dla polityki ajatollahów. Doprowadziła do niego długoletnia, konsekwentna i uprawiana przy użyciu wszelkich możliwych środków, polityka zagraniczna Stanów. Za skutecznością sankcji wobec Iranu stało całe mocarstwo ze wszystkimi swoimi siłami i ogromnym autorytetem.
Wiele państw Zachodu, które podporządkowały swoje postępowanie względem Iranu, wymaganiom amerykańskiego sojusznika, chciało i mogłoby bez trudu, prowadzić politykę daleko przyjaźniejszą dla interesów państwa perskiego, z obopólną, rzecz jasna, korzyścią. Rezygnacja z korzyści gospodarczych w imię polityki, a zwłaszcza w imię polityki globalnej, nigdy nie jest łatwą propozycją i bardzo często, by w ogóle była możliwa, kręgi polityczne odwołują się do wartości nadrzędnych, w wysiłku przekonania do niej własnych obywateli.
Tak było w przypadku Iranu, który został ogłoszony wyrzutkiem społeczności międzynarodowej. Stany nie tylko wywierały przemożny nacisk polityczny i gospodarczy na cały świat, by bojkotować Persję, ale zaangażowały wszystkie swoje siły w wojnę propagandowej przeciw Iranowi. Ten wysiłek okazał się nad wyraz skuteczny i państwo ajatollahów boryka się od lat z wizerunkiem kraju agresywnego, fanatycznego, nieuczciwego, łamiącego międzynarodowe umowy, gwałcącego prawa humanitarne swoich obywateli i sponsorującego terror na całym świecie.
Tajne umizgi USA do Iranu w celu zmiany tej sytuacji, rozpoczęły się natychmiast po obięciu stanowiska prezydenta przez Obamę. Nasiliły się i nabrały charakteru natrętnego kołatania do głucho zatrzaśniętych na nie Persów, po wygraniu wyborów na drugą kadencję. Wtedy też przywódcy Iranu uwierzyli, że ten Amerykanin, wódz kraju nazywanego przez nich Dużym Szatanem, nie prowadzi jakiejś podwójnej gry, ale naprawde chce zmiany. I rozpoczął się proces, którego fianłem, kilka dni temu, jest ogłoszenie w Wiedniu porozumienie, mylnie nazywane porozumieniem nuklearnym. Mylnie, bo choć temat broni jądrowej jest w nim jednym z dwóch głównych, obok zniesienia sankcjii gospodarczych wobec Iranu, to nie czyni absolutnie niczego dla zapobieżenia uzyskaniu tej broni przez Iran.
Konsekwentne parcie Obamy na "przemeblowanie" Bliskiego Wschodu, przyniosło skutek. Prezydent USA po pokonaniu nieufności Persów i złożeniu im rozlicznych dowodów dobrej woli i szczerości, musiał jeszcze przekonać do niego swoich zachodnich sojuszników. Zadanie niebagatelne, ale też nie aż tak trudne, jakby się początkowo mogło wydawać, biorąc pod uwagę wyłącznie stopień w jakim Iran został obrzydzony międzynarodowej społeczności przez amerykańską propagandę.
Drastyczność wolty, jaką wykonały Stany w swojej polityce bliskowschodniej, była jednak znaczna i wzbudzała zrozumiałą nieufność, rodząc wiele pytań o prawdziwe intencje Obamy. I tym głównie zajmowała się amerykańska dyplomacja, w ostatniej, widocznej dla mediów, fazie negocjacji. Upewnianiem sojuszników, że rzeczywiście nastała Nowa Era i nie będzie powrotu do faworyzowania interesów Izraela, że zamiar oparcia pokoju na Bliskim Wschodzie o Iran, jako hegemona regionu, jest prawdziwym zamiarem polityki USA.
Miną lata zanim dowiemy się czegoś konkretnego o przebiegu tych dramtycznych rozmów, o tym czego obowiały się poszczególne kraje, a na co miały nadzieje i o cenie jaką Obama zgodził się zapłacić za ich, tak mu potrzebną, zgodę na nową politykę amerykańską. To są na pewno bardzo zajmujące i wiele mówiące szczegóły. Najważniejsze jednak, jest i było widoczne od samego początku tych negocjacji - Krzycząca absencja przedstawicieli Izraela.
To że nie chciał ich na obradach Obama, czy Iran, jest absolutnie zrozumiałe. To, że żaden z krajów uczestniczących w negocjacjach, nie upomniał się o Izrael i jego żywotne interesy, też nie powinno dziwić. Jest smutne, ba, zatrważające nawet, ale nie jest dziwne. Co trzeba wyraźnie podkreślić, to to, że w przeciwieństwie do jednogłośnego potępiania Iranu w poprzedniej erze, dzisiejsze, solidarne zbojkotowanie Izraela przez wszystkich możnych tego świata, nie wymagało wcale nacisków USA na jego sojuszników. Wystarczyło tylko przyzwolenie, zachęta, sygnał, że naprawdę przeminął czas, w którym Izrael był specjalnym sojusznikiem USA.
Największe trudności w manewrze zmiany polityki bliskowschodniej USA, sprawiło Obamie nie pozyskanie wspólników wśród liczących się państw świata, ale właśnie przekonanie Persów o szczerości jego intencji. Irański przywódca nie ufał Obamie i na sobie dostępny sposób sprawdzał jego szczerość. To dlatego obserwowaliśmy mnożące się prowokacje ze strony Iranu (który na zdrowy rozum powinen był piać ze szczęścia i stąpać bardzo ostrożnie, byle tylko nie utracić szansy na zniesienie sankcji), nieustanne podnoszenie stawki, licytacje i pogróżki pod adresem Stanów. Wszystkie te upokorzenia Obama przełknął niezwykle gładko. Jego łagodność, tak obficie demonstrowana w stosunku do mułłów, pozostanie jednak tam gdzie ją skierował. W Persji. Nie spodziewajcie się łagodnego Obamy w następnej fazie boju o Nowy Wsaniały Bliski Wschód.
Ta faza będzie trwać maximum 60 dni. Tyle czasu ma amerykański Senat na wykolejenie diabelskich knowań Obamy. Wiadomo, że Republikanie odrzucą traktat zawarty w Wiedniu, ale żeby Senat mógł skutecznie przeciwstawienia się vetu Obamy, które ten już z góry zapowiedział, gdyby Senat ośmielił się odrzucić jego traktat-dyktat, potrzebna jest jeszcze dodatkowa liczba 13 głosów ze strony Demokratów. Szansa na to, żeby przeciwnicy traktatu zdołali pozyskać całe 13 potrzebnych głosów, jest bardzo nikła, a będzie mniejsza niż zero teraz, kiedy Obamas całą swoją siłę zwrócił na zastraszanie Senatorów z Demokratycznej Partii. Oko Obamy, przeniesione z Wiednia, spoczęło na Senacie, a wściekłość w jego spojrzeniu nie pozostawia żadnych złudzeń. Żeby mu się przeciwstawić będzie wymagało szaleńczej odwagi. Ilu polityków ją posiada?
To co wydawało się niemożliwym jeszcze tak niedawno, a co zapowiadali wieszcze od pokoleń, że przyjdzie taki czas, że Izrael zostanie sam, a cały świat zwróci się przeciw niemu, staje się nie tylko możliwe, ale i rzeczywiste na naszych oczach. Mądrzy wiedzą co to znaczy. Czujni wiedzą, która jest godzina na Zegarze Dziejów.
Inne tematy w dziale Polityka