Po okresie przejściowych trudności, Polska rośnie w siłę, a ludziom żyje się dostatniej. Taki obraz ma prawo powstawać w głowach telewidzów i czytelników prasy, choćby sami nie czuli się na razie uczestnikami tego sukcesu. Czyżby Balcerowicz miał rację?
Koniec postu, początek karnawału?
Szczególnie znamienny jest okładkowy artykuł z „Polityki” z 19 czerwca br. Jego główna teza mówi, że po dwóch dekadach trudnych przemian także zwykli ludzie zaczęli konsumować owoce wzrostu gospodarczego. Doczekaliśmy się wreszcie niższej klasy średniej, dla której najpoważniejszym zmartwieniem nie jest zbilansowanie dochodów i wydatków, lecz wybór między przyjemnościami. W efekcie bliskie jest powstania społeczeństwo mogące zwrócić się ku materialnej i niematerialnej konsumpcji jako formie rozrywki, samorealizacji, wyrażania siebie i nadawania sensu własnej egzystencji, pracy, zarabianiu pieniędzy. Zdaniem autora tych słów, Jacka Żakowskiego, kreowanego w ostatnich latach na specjalistę od wrażliwości społecznej, różnica między klasą wyższą a warstwami klasy średniej wyraża się w liczbie hotelowych gwiazdek i modelach sprzętu. Miliony Polaków, i to zwykłych Polaków, raptownie weszły w świat radosnej konsumpcji wrażeń. Każdy wedle swoich możliwości.
O tym, że podobne wnioski są dalece przedwczesne czy wręcz fałszywe, przekonują wyniki badań nad jakością życia w Europie, zebrane w raporcie „Sytuacja społeczna w Unii Europejskiej w 2007 r. Na drodze do spójności społecznej dzięki wyrównywaniu szans”1. Nie wzbudziły one niestety w Polsce dyskusji, a szkoda, gdyż pozwalają – po raz pierwszy – rzetelnie porównać poszczególne państwa Unii pod względem warunków życia ich mieszkańców. Wyłaniający się obraz naszego kraju nie jest niestety optymistyczny.
Wielowarstwowa Polska
Według danych zawartych w raporcie, Polska jest krajem o najwyższych nierównościach dochodowych, obok Portugalii, Litwy i Łotwy. Pokazuje to m.in. uszeregowanie państw zgodnie z wysokością wskaźnika Giniego, który przyjmuje wartość 0, gdy wszyscy obywatele mają równy udział w całkowitym dochodzie, a wartość 100 – w sytuacji, gdy jedna osoba otrzymuje całość dochodu. Dla Polski wyniósł on 35,2, co lokuje nas bliżej USA (w 2000 r. wyniósł on tam 35,7), niż przebadanych krajów Europy (32,7 – uwzględniono różnice w sile nabywczej). Mało egalitarny charakter polskiej gospodarki potwierdza także tzw. wskaźnik kwintylowego zróżnicowania dochodów S80/S20, który pokazuje stosunek udziału w całkowitym dochodzie 20% osób z najwyższymi dochodami do udziału w tym dochodzie 20% osób z najniższymi dochodami – tutaj także lokujemy się w niechlubnej europejskiej czołówce.
Jeszcze bardziej niepokojąca jest wysokość dochodów polskich obywateli. Raport stwierdza, że w naszym kraju skala zagrożenia ubóstwem materialnym należy do najwyższych w Europie.
Rada Europejska zdefiniowała ubogich jako „jednostki i rodziny, których zasoby są tak niewielkie, że wykluczają je z prowadzenia życia na poziomie uznawanym za minimalny w kraju członkowskim, w którym żyją”. Stąd, skalę ubóstwa (wskaźnik zagrożenia ubóstwem) zwyczajowo określa się w kategoriach względnych – jako odsetek osób, które osiągają dochody o wysokości mniejszej niż 60% mediany rozkładu dochodów2 w danym państwie. Okazuje się, że aż co piąty Polak osiąga dochody poniżej progu ubóstwa względnego. Równie duży udział najuboższych członków społeczeństwa notowany jest na Litwie, tymczasem np. w Czechach wynosi on zaledwie 10%.
Warto wyjaśnić, w jaki sposób obliczono dochody jednostek na potrzeby raportu. Podstawą jest całkowity dochód do dyspozycji (rozporządzalny) gospodarstwa domowego, definiowany jako suma zarobków pracujących członków rodziny, do których zaliczane są oprócz pensji także pozapieniężne składniki wynagrodzenia (talony na posiłki czy auta służbowe), dochody z działalności gospodarczej w formie samozatrudnienia, szeroko rozumiane świadczenia socjalne, dochody z odsetek i dywidend, zysków z inwestycji w firmach i transferów pieniężnych z innych gospodarstw, po umniejszeniu ich o składki na ubezpieczenia społeczne, podatki (w tym stale płacone podatki od luksusu) oraz stałe transfery środków do innych gospodarstw domowych. Przyjęto założenie, że rozporządzalny dochód jest równomiernie dystrybuowany między członków gospodarstw. Ponieważ różnią się one wielkością i składem, przy wyliczaniu kwoty przypadającej na członków danego gospodarstwa jego dochód rozporządzalny był równoważony, czyli dzielony przez odpowiednią „wielkość równoważną”, co pozwala uwzględnić oszczędności związane ze zbiorową konsumpcją; w ten sposób obliczano tzw. dochód ekwiwalentny.
Co więcej, podczas wszelkich porównań między krajami uwzględniano różnice siły nabywczej ich obywateli. Było to możliwe dzięki wyrażaniu ich dochodów nie w „prawdziwych” euro, ale w umownych jednostkach siły nabywczej (PPS), które pozwalają nabyć określoną ilość dóbr i usług w każdym porównywanym kraju. Jak widać, metodyka raportu pozwala na rzetelne porównywanie poszczególnych państw, gdyż opiera się na dokładnym uwzględnieniu różnic między nimi.
Co wynika z takiej analizy 24 krajów, dla których dostępne były dane (tj. wyłączono z niej Bułgarię, Rumunię i Maltę)? Jak należało się spodziewać, głównie obywatele biedniejszych krajów „nowej Unii” mają najniższe dochody. W Polsce, podobnie jak na Węgrzech, aż 3/4 obywateli osiąga dochody niższe niż 60% mediany dla całej Wspólnoty, podczas gdy w najbardziej rozwiniętych krajach – mniej niż co dziesiąty, a w sąsiednich Czechach – co drugi. Aż 10,5 mln Polaków osiąga dochody niższe niż 10 euro (PPS) dziennie, a obok republik bałtyckich jesteśmy jedynym krajem, gdzie ponad 5% obywateli osiąga rozporządzalne dochody poniżej progu 5 euro dziennie. Wskaźnik ten wynosi dla nas 7%, co oznacza 2,6 mln ludzi.
Alarmujące jest także zestawienie ubóstwa w poszczególnych grupach społecznych. W Polsce zagrożonych jest nim ponad 50% rodzin z co najmniej trojgiem dzieci. Wysoki poziom zagrożenia dotyczy także samotnych rodziców, jako że dotyka ono aż 40% niepełnych rodzin (wyższe notowane jest jedynie na Litwie, w Irlandii, w Grecji i Czechach). Warto jednocześnie zaznaczyć, że podobnie jak w innych krajach postsocjalistycznych (Czechy, Węgry, Słowacja), osoby powyżej 65. roku życia stanowią w Polsce niewielki odsetek wśród ubogich. W Polsce zaledwie 5% zagrożonych ubóstwem stanowią seniorzy, podczas gdy aż 71% osoby w wieku produkcyjnym, a pozostałe 24% – dzieci do 15. roku życia. Autorzy raportu tłumaczą, że wynika to z faktu, iż najniższe płace i zasiłki dla bezrobotnych są we wspomnianych krajach bardzo niskie, jeśli odnieść je do przeciętnych emerytur.
Nie samym dochodem człowiek żyje
Raport zajmuje się także kwestią przynajmniej częściowo niezależną od poziomu dochodów, tj. wykluczeniem z dostępu do dóbr czy usług. Polska „wyróżnia się” najwyższym odsetkiem obywateli, których nie stać na zakup telefonu, kolorowego telewizora lub pralki (6%), przy czym ok. połowa z nich nie jest uznawana za ubogich (tj. osiąga dochody powyżej 60% krajowej mediany). Odsetek osób, które nie mogą pozwolić sobie na zakup wspomnianych dóbr, przekracza 5% jeszcze tylko w krajach nadbałtyckich.
Znacznie bardziej niepokojąca jest ilość osób, które stać na obfity posiłek (tj. zawierający mięso lub rybę, względnie wegetariańskie odpowiedniki) nie rzadziej niż raz na dwa dni, co Światowa Organizacja Zdrowia uznaje za bezwzględne minimum. 35% Polaków nie może sobie pozwolić na taki „luksus”, przy czym większość w tej grupie stanowią osoby o dochodach powyżej progu ubóstwa. Gorzej w Europie wypadają jedynie Słowacja i Łotwa, a w krajach „Starej Unii” ów problem jest nieznany dla co najmniej 90% obywateli. Podobnie rzadkie w krajach „piętnastki” są trudności z regularną spłatą zobowiązań (np. czynszu), które w większości przypadków dotyczą tam mniej niż 5% osób; odsetek ten nie przekracza 10% także w przypadku naszych południowych sąsiadów, Czech i Słowacji. Tymczasem boryka się z nimi ok. 25% Polaków (tak jak poprzednio, większość osób zgłaszających ten problem nie spełnia kryterium uznania za zagrożone ubóstwem3).
Szczególnie ciekawie w kontekście cytowanego artykułu z „Polityki” wypada zdolność gospodarstw domowych do pokrycia nieplanowanych wydatków. W 2005 r. ponad 60% Polaków miałoby bardzo poważne problemy z pokryciem niespodziewanych wydatków w wysokości miesięcznego dochodu, stanowiącego w naszym kraju próg zagrożenia ubóstwem, przy czym aż ponad 70% respondentów zgłaszających ten problem stanowiły osoby o dochodach powyżej tego progu. Należy bowiem uświadomić sobie, że zdolność do ponoszenia nieplanowanych wydatków nie jest wprost proporcjonalna do dochodów, lecz mniejsza w krajach mniej zamożnych. Polakom po zaspokojeniu najbardziej podstawowych potrzeb zostają bardzo niewielkie kwoty możliwe do zaoszczędzenia.
Łącznie ponad 50% Polaków doświadcza przynajmniej jednego z następujących problemów – nie ma telefonu, telewizora kolorowego ani pralki lub nie stać ich na samochód lub nie stać ich na obfity posiłek przynajmniej raz na dwa dni lub mają trudności z regularnym płaceniem rachunków (dla porównania: w zamożnych krajach „starej Unii” odsetek ten wynosi 10-12%, a w Czechach – 29%). Jeśli uwzględnić także niezdolność do pokrywania niespodziewanych kosztów, odsetek wykluczonych Polaków rośnie do 73% (średnia unijna dla tak zdefiniowanego wykluczenia społecznego jest ponad dwukrotnie niższa). Ponadto, niemal 3/4 Polaków niezdolnych do pokrycia niespodziewanych wydatków dotyka jednocześnie wykluczenie w co najmniej jednej z wymienionych postaci, podczas gdy w sąsiednich Niemczech odsetek ten wynosi 46%.
Doskwierają nam wreszcie złe warunki mieszkaniowe. Na przeciekający dach, zawilgocone ściany lub podobne problemy uskarżało się w 2004 r. aż 44% rodaków, przy czym zdecydowaną większość w tej grupie stanowiły osoby osiągające dochody sytuujące je powyżej progu ubóstwa. Niemal co dziesiąty z naszych rodaków nie ma łazienki ani prysznica, 7% nie ma wewnątrz budynku toalety do swojej wyłącznej dyspozycji. 6% Polaków cierpi ze wszystkich trzech wymienionych powodów, podczas gdy w krajach „piętnastki” (poza Portugalią) sytuacja ta jest tak rzadka, że praktycznie nie ujmowana w statystykach – takich osób jest tam „zero procent”.
Za wysokie progi
Atmosferę fiesty psuje także diagnoza możliwości materialnego awansu dużych grup społecznych. W związku z kierunkiem zmian cywilizacyjnych, jednym z jego podstawowych wehikułów jest wyższe wykształcenie. Wydawałoby się, że polski „boom edukacyjny” powinien zapobiegać utrwalaniu nierówności w kolejnych generacjach. Tymczasem okazuje się, że uzyskanie dyplomu nadal pozostaje niedościgłym marzeniem wielu Polaków, nie z powodu braku zdolności, lecz pochodzenia społecznego (pomińmy ważną kwestię, że osoby z mniej zamożnych i słabiej wykształconych środowisk skazane są zwykle na studia płatne i zarazem niskiej jakości). W całej Europie to, z jakiej klasy społecznej ktoś się wywodzi, silnie wpływa na szanse życiowego sukcesu, jednak w przypadku Polski korelacja ta jest szczególnie uderzająca.
Siła wpływu pochodzenia mierzona jest w raporcie tzw. ilorazem szans, który określa, jak wiele razy większe jest prawdopodobieństwo, że dziecko rodziców z wyższym wykształceniem uzyska jakiś jego rodzaj, w stosunku do osób, których rodzice osiągnęli niższe szczeble edukacji. W przypadku naszego kraju prawdopodobieństwo uzyskania dyplomu wyższej uczelni ulega dziewięciokrotnemu zwiększeniu, jeśli dana osoba ma ojca po studiach wyższych niż gdyby ojciec miał jedynie wykształcenie podstawowe. Bardzo podobne zależności występują między wykształceniem matek i dzieci.
Analogicznie, dzieci, których ojcowie ukończyli wyższe uczelnie, znacznie częściej osiągają prestiżowe szczeble hierarchii zawodowej. Średni iloraz szans wynosi dla krajów Unii Europejskiej ok. dwóch, co oznacza, że dzieci, których ojcowie pracują w mniej prestiżowych zawodach, mają średnio dwukrotnie mniejsze szanse na pracę specjalisty, inżyniera bądź członka kadry zarządzającej. Wykluczający wpływ niskiego statusu zawodowego ojców wyższy niż w Polsce, dla której iloraz szans wynosi 2,71, notowany jest jedynie w Portugalii, gdzie wynosi 3,07. Dla porównania, w najbardziej pod tym względem egalitarnych Niemczech wynosi on 1,46.
Bogactwo kontr-dowodów
Dowodów na to, że polskiego społeczeństwa nadal nie można uznać za zamożne, nie trzeba zresztą szukać w unijnych opracowaniach ani innych specjalistycznych źródłach – wystarczy uważna analiza mediów. W ostatnim czasie mogliśmy się z nich dowiedzieć m.in. tego, że udział kosztów płacowych w przemyśle w łącznej sumie kosztów w ostatnich latach... spada. Co więcej, w październiku 2006 r. płace poniżej 50% przeciętnego wynagrodzenia dostawało aż 19,9% pracujących, podczas gdy jeszcze w 1999 r. najgorzej zarabiających było zaledwie 13,4%. Gazety podały także informację, że mniej niż co czwarta polska rodzina posiada jakiekolwiek oszczędności pieniężne, a jednocześnie wzrasta liczba Polaków mających kłopoty ze spłatą długów. W sierpniu 2007 r. grupa ta nie przekraczała miliona osób – dziś liczy już 1,2 mln obywateli.
Na dalszych stronach gazet znaleźć można także smutniejszą drugą stronę szeroko opisywanej koniunktury na rynku usług deweloperskich i kredytów hipotecznych: blisko 12 milionów Polaków żyje w mieszkaniach, w których na pokój przypadają ponad dwie osoby. Na podobnej zasadzie, informacje o rosnącej popularności egzotycznych wypraw jakby przesłaniały fakt, że większości z nas nadal nie stać na wakacje – w ubiegłym roku (tekst napisany został w 2008 r. - przyp. red.) aż 62% dorosłych Polaków nie było na urlopie poza miejscem zamieszkania.
Łatwo powiedzieć „bogaćcie się!”
W całej tej wyliczance nie chodzi o udowodnienie banalnej tezy, że poziom dobrobytu „starej Europy” jest nadal znacznie wyższy niż nasz.
Liberalni komentatorzy wykorzystują obiektywną poprawę warunków materialnych znacznej części Polaków oraz wynikające z niej niezłe nastroje społeczne (we wspomnianym tekście z „Polityki” mowa o tym, że grupa zadowolonych ze swoich dochodów wzrosła z 30 do blisko 50%, a grupa niezadowolonych – spadła z blisko 60 do nieco ponad 40%). Pozwalają im one lansować tezę, że sytuacja idzie w dobrym kierunku, jednak stan ten nie potrwa długo, jeśli polski wzrost nie uzyska stabilnych podstaw, do czego jedyną drogą jest ich stały zestaw recept, w rodzaju obniżenia opodatkowania biznesu czy osłabienia prawnej ochrony pracowników.
Tymczasem dzieje najbardziej rozwiniętych krajów Europu wskazują na coś zupełnie innego: droga do trwałego dobrobytu i tzw. spójności społecznej, ale także rozwoju makroekonomicznego, wiedzie przez rozwiniętą redystrybucję dochodów, a przede wszystkim – poprzez tworzenie mechanizmów, które chronią przed wykluczeniem, jak zagwarantowanie wszystkim obywatelom realnego dostępu do pełnowartościowej edukacji, opieki zdrowotnej i ofert zatrudnienia. Skupienie się na apelach, by Polacy ograniczyli płacowe apetyty, zamiast szukania sposobów na rozbrojenie wciąż tykającej „społecznej bomby”, dobrze pokazuje wątłą szerokość horyzontów naszych publicystów i ekonomistów.
Zapewne dla wielu taka argumentacja nie będzie przekonująca. Na poparcie swojej tezy będą mieli mocne argumenty: w zeszłym roku liczba posiadaczy skuterów i motocykli wzrosła o 16%, a wiejskich rodzin posiadających DVD – o blisko 60%. Cóż, Polska bywała już „ósmą potęgą gospodarczą świata” i podobno niektórzy naprawdę w to wierzyli.
Michał Sobczyk
Przypisy:
1. Anglojęzyczna wersja całości dostępna jest tutaj.
2. Mediana (wartość środkowa) dzieli zbiór danych na pół, czyli w tym przypadku jest dochodem takim, że połowa osób żyje w gospodarstwach o dochodzie niższym, a połowa – wyższym od tej kwoty. Mediana lepiej niż średnia arytmetyczna nadaje się do opisu wysokości dochodów, gdyż wysokość tej drugiej bywa zaburzana przez wartości skrajne. Dla porównania, 2/3 Polaków zarabia poniżej średniej krajowej.
3. Choć osoby z dochodami powyżej progu ubóstwa stanowią większość wśród wykluczonych z określonych rodzajów konsumpcji, względny udział osób pozbawionych dostępu do określonych dóbr jest rzecz jasna największy w grupie obywateli o najmniejszych dochodach.
Tekst pierwotnie ukazał się w„Obywatelu” nr 5/2008 (43).
A o tym, czy Balcerowicz miał rację, już jutro będzie można podyskutować na naszej warszawskiej debacie. Bardzo serdecznie zapraszamy!
Blog pisma NOWY OBYWATEL
Piszą:
Kontakt Stowarzyszenie „Obywatele Obywatelom” ul. Piotrkowska 5 90-406 Łódź
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka