Działania Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego Zbigniewa Ćwiąkalskiego oraz osób, które go z zajmowanego aktualnie stanowiska jeszcze nie odwołały wyznaczają nowe standardy w państwie prawa i nagonka na poprzednika zorganizowana przez wzmiankowanego to mały pryszcz w porównaniu z innymi działaniami forsowanymi przez Ministerstwo pod obecnym kierownictwem. Ot, na przykład rozdzielenie funkcji Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego co samo w sobie jest pomysłem bardzo dobrym, Ćwiąkalski jednak chce, aby kandydata na PG powoływał Prezydent na wniosek korporacji czyli powtórka z systemu wybierania TK - a jaki TK jest widzieliśmy w zeszłym roku - po akcji ratunkowej bufetowej i uwaleniu lustracji. Jakie będą efekty? Ano takie, że w przypadku ponownej zmiany ekipy rządzącej ta zastaje na stanowisku PG korporacyjnego Prokuratora Generalnego, kadencyjnego, nieusuwalnego i w kwestiach wymiaru sprawiedliwości ma związane ręce. Ergo korporacja zabezpiecza się bardzo skutecznie przed działaniami a'la Ziobro o czym pisałem niedawno i o czym pisali redaktorzy Wildstein i Pawelczyk już na początku 2006 roku. Jednak koń trojański na stanowisku PG to mało - Ćwiąkalski chce uniemożliwić prawniczą karierę ludziom takim, jak Zbigniew Ziobro. Całkowicie uniemożliwić. Ma temu służyć regulacja, która umożliwi korporacji całkowitą kontrolę nad tym kto robi aplikacje adwokackie, sędziowskie czy radcowskie - będą one tylko dla zaufanych. Efekt? Łatwy do przewidzenia - kompletna "niezawisłość" wymiaru sprawiedliwości. Za przykład niech służy sprawa Widackiego - kto chciałby więcej szczegółów niech zajrzy na stronę Gazety Polskiej - Widacki gwiazduje na stronie głównej. Do kompletu braknie jedynie zmiany nazw katedr prawa na uczelniach. Tak dla ścisłości. Będą się odtąd nazywały "katedrami lewa"... Powyższe nie dziwi, jeśli się pamięta co donosiły gazety na temat ministra Ćwiąkalskiego w ciągu kilku ostatnich miesięcy. Gazeta Polska piórem red. Misiaka napisała w listopadzie ub. roku artykuł pt. "Obrońca oligarchów" co przedrukował Onet a co poniżej wklejam na blog aby nie zginęło:
Obrońca oligarchów Zbigniew Ćwiąkalski posiadł wiele tajemnic swoich klientów Był przecież obrońcą Henryka Stokłosy, Ryszarda Krauzego i Piotra Bykowskiego, a także poszukiwanego dotąd Tomasza Wróblewskiego, właściciela przestępczej firmy Bioferm. Jako adwokat jest zobowiązany do zachowania w ich sprawach tajemnicy zawodowej. Jak prokurator generalny Ćwiąkalski chce pogodzić to ze skutecznym ściganiem osób, których bronił? W latach 70. Zbigniew Ćwiąkalski działał w komitecie uczelnianym PZPR na Uniwersytecie Jagiellońskim pod okiem ostatniego szefa tego komitetu, Andrzeja O. Potem O. wszedł do rady nadzorczej Banku Współpracy Regionalnej, którą tworzyli głównie dawni działacze PZPR. – Andrzej O. pomagał załatwiać kredyty Barbarze K., znanej jako Aleksis z afery węglowej. Dzięki znajomościom w BWR Aleksis obracała wierzytelnościami kopalń – mówi jeden z prokuratorów krakowskich. – Zbigniew Ćwiąkalski był doradcą prawnym Aleksis w wielu sprawach – dodaje. To właśnie Barbara K., szara eminencja branży węglowej, "wsypała" Barbarę Blidę. Aleksis była związana od połowy lat 90. z politykami SLD. Śląska policja zatrzymała ją w lipcu 2005 r. Jej zeznania były sensacyjne. Twierdziła, że w zamian za łapówki zdobywała bardzo korzystne kontrakty na handel węglem. Dzięki łapówkom dostawała od Skarbu Państwa duże rabaty. Aleksis miała zeznać, że Barbara Blida brała łapówki za lobbing na rzecz prywatyzacji polskich kopalń i wspierała ją w staraniach o dotacje z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. – Zajmowałem się doradztwem prawnym – udzielałem porad prawnych BWR, ale nie byłem pełnomocnikiem w sprawach banku – mówi "GP" minister Zbigniew Ćwiąkalski. Dodaje: – Natomiast Barbary K. zwanej Aleksis nie znam, nie miałem z nią do czynienia. Ludzie popełniali samobójstwa W 1993 r. wstrząsnęła opinią publiczną afera Biofermu, jedna z największych afer lat 90. Przestępcy naciągnęli wówczas 46 tys. ludzi na około 9 mln zł. Niektórzy stracili cały dorobek życia. Kilka osób popełniło samobójstwo. Właściciel Biofermu sprzedał firmę Niemcowi, który posługiwał się fałszywym paszportem, a ten dokonał przelewu gotówki za granicę. Trafiła na konta spółek współpracujących wcześniej z Biofermem w Liechtensteinie, Kanadzie i Hiszpanii. – Transakcję sprzedaży firmy Bioferm obsługiwała spółka komandytowa SPCG, której współwłaścicielem był Zbigniew Ćwiąkalski – przygotowała plan biznesowy, udzielała też Biofermowi porad prawnych – mówi jeden z krakowskich stróżów prawa. Spółka SPCG – kancelaria adwokatów i radców prawnych, powstała w 1988 r. Jej nazwa to skrót od nazwisk współzałożycieli: T. Studnicki, K. Płeszka, Z. Ćwiąkalski, J. Górski. Siedziba kancelarii znajduje się w Krakowie, ale SPCG swoim działaniem obejmuje teren całego kraju. W 1999 r. utworzono jej oddział w Katowicach. – Nie pamiętam, byśmy zajmowali się sprawą Biofermu, ale mogę się mylić, bo to sprawa sprzed kilkunastu lat. Ale nawet gdybym pamiętał, nie mógłbym tego panu powiedzieć, bo wiąże nas zasada tajemnicy wobec klienta – mówi "GP" Tomasz Studnicki ze spółki SPCG. Bioferm powstał w 1993 r. Pomysł był prosty. Chałupnicza produkcja miała być wynagradzana ze stuprocentowym przebiciem. Produktem miał być susz mleczny do produkcji szwajcarskich kosmetyków, skupowany przez Bioferm. W siedzibie firmy za kaucję o równowartości dzisiejszych 800 zł (stare 8 mln) dostawało się porcję tzw. aktywatora, czyli preparatu spożywczego, który dosypany do mleka zamieniał je w suche granulki. Za dostarczony do siedziby Biofermu susz mleczny jego producent otrzymywał zwrot 800 zł plus drugie 800 za wytworzony towar. Ludzi ogarnął amok. Produkcja suszu, nazywanego "serkiem", była niezwykle prosta. Można ją było prowadzić w zwykłym mieszkaniu w bloku. Bioferm bardzo szybko założył filie w ośmiu miastach. Nagle 27 października 1993 r. krakowski sanepid wydał decyzję o zakazie dalszej działalności firmy. Pod siedzibami Biofermu w Krakowie i na Śląsku wybuchła panika. Ludzie rzucili się do kas, żądając wypłaty pieniędzy, ale biura były zamknięte, a z konta Biofermu zniknęło około 8 mln dolarów. Zniknął również i nadal jest poszukiwany właściciel Biofermu, Tomasz Wróblewski. Wyszło też na jaw, że wytwarzanie serków rzekomo do produkcji kosmetyków było mistyfikacją. – Nie zajmowałem się sprawą Biofermu. Byłem obrońcą Tomasza W., jej właściciela, ale wypowiedziałem swoje pełnomocnictwo w tej sprawie, gdy zostałem ministrem – mówi "GP" minister Ćwiąkalski. – Kiedy otrzymałem nominację ministerialną, złożyłem wniosek do Okręgowej Rady Adwokackiej w Krakowie o przeniesienie mnie na listę osób niewykonujących zawodu – dodaje minister. AntyZiobro Zbigniew Ćwiąkalski był zaangażowany w obronę ludzi, przeciwko którym minister Ziobro wytoczył najcięższe armaty. Napisał analizę prawną dowodzącą, że nie można postawić Ryszardowi Krauzemu zarzutów karnych, ponieważ wezwanie na przesłuchanie nie zostało, jego zdaniem, skutecznie doręczone biznesmenowi. Do czasu otrzymania nominacji był też obrońcą Henryka Stokłosy, ukrywającego się przed wymiarem sprawiedliwości. Kilka dni temu zatrzymała go policja niemiecka. To Ćwiąkalski miał zabiegać, by biznesmenowi wystawiono list żelazny. Stokłosa był poszukiwany m.in. za afery podatkowe w Ministerstwie Finansów. Zniknął, kiedy prokuratura chciała postawić mu zarzuty, głównie korumpowania państwowych urzędników, dzięki którym miał załatwiać sobie umorzenia podatków. Stokłosa zarobił na umorzeniach i innych korzystnych dla niego decyzjach fiskalnych szacunkowo 40 mln zł. Według Zbigniewa Ćwiąkalskiego akcje CBA w ministerstwie rolnictwa i przeciw byłej posłance PO Beacie Sawickiej "graniczyły z podżeganiem do przestępstwa". Skrytykował także konferencję wiceministra sprawiedliwości w rządzie PiS Jerzego Engelkinga, na której ujawnił on materiały operacyjne w sprawie Janusza Kaczmarka i Ryszarda Krauzego. Według niego "zupełnie niepotrzebnie" ujawniono niektóre dane osobowe. Nie ulega wątpliwości, że nowego ministra można nazwać antyZiobro. – Jest sprawa obrony pana Stokłosy, pana Bykowskiego. To nie jest zwykły adwokat. To jest adwokat od szczególnego rodzaju spraw i szczególnego rodzaju ludzi – powiedział o kandydaturze Ćwiąkalskiego, jeszcze jako premier, Jarosław Kaczyński. Piotr Bykowski, poznański biznesmen, którego reprezentował Ćwiąkalski, był bohaterem jednej z największych afer w polskiej bankowości. W jego finansowym imperium najważniejsze były dwa banki: Staropolski i Invest-Bank. Po kontroli nadzoru bankowego w 2000 r. okazało się, że Staropolskiemu brakuje ponad 500 mln zł. Ogłoszono upadłość banku. Do dziś nie wiadomo, co się stało z pieniędzmi. Wypłaty dla 250 tys. klientów kosztowały fundusz gwarancyjny ponad 400 mln zł. Wcześniej Bykowski założył firmę Drewbud, która miała budować tanie domy z drewna na nisko oprocentowany kredyt, ale nigdy ich nie wybudowała. Za zebrane od ludzi pieniądze Bykowski utworzył Invest-Bank. Bykowski był doradcą premiera Pawlaka. Wymyślił piramidę spółek państwowych i prywatnych, które miały udzielać gwarancji w handlu ze Wschodem. NIK uznała, że groziło to utratą kontroli nad majątkiem państwowym. Pomysły Bykowskiego wcielali w życie ministrowie współpracy gospodarczej z zagranicą – Lesław Podkański i Jacek Buchacz (obaj z PSL). Zbigniew Ćwiąkalski był też obrońcą w procesach Andrzeja Modrzejewskiego, byłego prezesa PKN Orlen. Reprezentował także Donalda Tuska i Hannę Gronkiewicz-Waltz w procesie o zniesławienie z powództwa byłych działaczy PO związanych z Pawłem Piskorskim. Mecenas Zbigniew Ćwiąkalski zna wiele szczegółów ze spraw swoich klientów, także tych, którymi nadal zajmuje się prokuratura. Mogą to być fakty, które skrywają oni przed prokuratorem. Czy tę wiedzę prokurator generalny Ćwiąkalski przekaże podległym prokuratorom, by ułatwić im pracę, czy jako były adwokat zachowa je w tajemnicy? – Nie mam obowiązku, by przekazywać takie informacje. Poza tym nie zajmowałem się sprawami kryminalnymi, ale głównie gospodarczymi, a w tych ustalenie prawdy opiera się przede wszystkim na dokumentach i ich analizie – argumentuje minister sprawiedliwości. Ostrzegano mnie przed Ćwiąkalskim Profesor Władysław Mącior, który pracował z dr. Ćwiąkalskim prawie 30 lat w Katedrze Prawa UJ, niechętnie godzi się na rozmowę o dawnym współpracowniku, który wyrządził mu krzywdę, pomawiając o współpracę z SB. Ćwiąkalski z prof. Zollem wypowiedzieli się w tygodniku "Newsweek", że Mącior na początku lat 80. przekazywał SB cenne informacje. Okazało się jednak, że prof. Mącior nie występuje w aktach IPN ani jako tajny współpracownik, ani nawet kontakt operacyjny. Po nominacji Ćwiąkalskiego na ministra prof. Mącior zrezygnował z funkcji wiceprzewodniczącego Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego. – Ćwiąkalski wyróżniał się tym, że był typowym lizusem, mizdrzył się do prof. Kazimierza Buchały, szefa katedry prawa. Słyszałem wiele razy, że był aktywnym członkiem PZPR. Gdy "Solidarność" urosła w siłę, wystąpił z partii i stał się opozycjonistą. Dorobek naukowy Ćwiąkalskiego jest mizerny, typowe przelewania z pustego w próżne. Jeden z pracowników naukowych z Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego kiedyś ostrzegał mnie przed Ćwiąkalskim, że choć jest nadmiernie ugrzeczniony, wręcz do lizania ran, może spotkać mnie z jego strony przykrość. Potem zrozumiałem, że miał rację – mówi prof. Mącior i wspomina zdarzenie sprzed lat: – Kiedyś prof. Buchała wyjechał na trzy miesiące za granicę i ustanowił mnie swoim zastępcą. Któregoś dnia wyszedłem z pracy, Ćwiąkalski podszedł do mnie i powiedział, że idziemy w tę samą stronę, po czym wyciągnął rękę po moją teczkę, chciał ją nieść. Nie pozwoliłem na to. Na uczelni nasłuchiwał, co mówi się na temat Buchały. Powiedziałem kiedyś studentom, że jeśli chcą, by jakaś wiadomość rozniosła się lotem błyskawicy, niech powiedzą to doktorowi Ćwiąkalskiemu z zastrzeżeniem, że to tajemnica. *** Jacek Bąbka, prezes Fundacji Badań nad Prawem: – To kuriozalne, że adwokat Ćwiąkalski bronił przestępców, a teraz ubiera się w skórę tego, który ma ich ścigać. Budzi to mój niesmak. Zawsze pozostanie wątpliwość, czy nie będzie wpływał na przebieg śledztw w sprawach swoich dawnych klientów. Wprawdzie minister mówi, że nie będzie naciskał na prokuratorów, ale wiadomo, że takie naciski zawsze są nieformalne, trudno je stwierdzić. Zobaczymy, jak potoczą się śledztwa dotyczące Stokłosy czy Krauzego. To będzie miernikiem prawdziwości deklaracji ministra. Czyli jak śpiewał Kazik: "Trzecia Rzeczpospolita Polska Ludowa, to samo od nowa, to samo od nowa". Czy kogokolwiek dziwi agresywna postawa Z. Ćwiąkalskiego w stosunku do swego imiennika - Ziobry?
Tudzież dlaczego poprzedni rząd miał takie trudności ze strony środowiska prawniczego z Trybunałem Konstytucyjnym na czele? Ale kogo poza garstką oszołomów to tak naprawdę obchodzi?
O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!
Albowiem w kraju tym zaczarowanym
gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły
jakież tu mogą być właściwie zmiany?
Tu tylko szpiclom coraz większe uszy
rosną, milicji – coraz dłuższe pałki,
i coraz bardziej pustka rośnie w duszy,
i coraz bardziej mózg się robi miałki.
Tu tylko może prosperować gnida,
cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel...
Janusz Szpotański
(ok. 1975)
Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób.
— Oscar Wilde
Madness Of The Crowds - Helloween
Sightless the one who relays on promise
Blind he who follows the path of vows
Deaf he who tolerates words of deception
But they who fathom the truth bellow
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Guilty the one with his silent knowledge
Exploiting innocence for himself
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
„...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić”
Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005
Lemingi maszerują do urn
Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami.
- No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi...
Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!".
- Hop hop! - zawołał.
Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka