Oto Bogdan Klich oznajmia, że polskie stanowisko negocjacyjne w sprawie Tarczy Antyrakietowej jest takie, że oferta amerykańska nas (tj. rządu) nie zadowala. No i całkiem to możliwe, ale jaka jest właściwie ta oferta? Tego minister Klich nie mówi, bo po co? Rzuca jedynie jakieś niejasne sugestie, że oferta USA powinna być bardziej "rzeczowa" co może oznaczać dokładnie wszystko - zarowno to, że Amerykanie mydlą naszym (tj. rządowym) negocjatorom oczy albo że owi negocjatorzy spodziewają się więcej wkładu materialnego ze strony amerykańskiej - nie wiadomo. W ogóle nic nie wiadomo, zupełnie jak za rządów PiS... E, niezupełnie. Za PiS było wiadomo że rząd chce umowy z USA i że dąży do tego aby te instalacje się w Polsce znalazły. A dlaczego się z tym zgadzam napisałem tutaj:
http://oceania.salon24.pl/24087,index.html Tutaj natomiast:
http://oceania.salon24.pl/36089,index.html jest potwierdzenie tego, co pisałem w pierwszym wpisie. I jednocześnie dowód na to, dlaczego rząd PiS tak usilnie dążył do przyklepania umowy z Wujem Samem. Wtedy intencje były jasne, dziś wszystko wskazuje na to że Polska (tj. rząd) stosuje taktykę prezesa klubu piłkarskiego który co prawda nie mówi że piłkarz X nie jest do sprzedania, ale dyktuje zaporową cenę za transfer. Dlaczego? Ano wystarczy się chwilę zastanowić nad moją ulubioną dziedziną życia czyli rachunkiem zysków i strat. Kto na instalacji Tarczy w Polsce zyskuje a kto traci? Z pewnością na instalacji Tarczy traci Rosja. Nie z powodu zagrożenia militarnego, nie z powodu rakiet, powód jest całkiem inny: Otóż instalacje amerykańskie w Polsce musiały by otrzymać silną osłonę kontrwywiadowczą amerykańskiej Army Intelligence. Mówiąc krótko, tarcza z pewnością będzie przedmiotem wojny wywiadów na terenie Polski i Czech. Nie wiem jak jest w Czechach, ale w Polsce FSB i GRU czują się jak w domu i nagłe pojawienie się na ich terenie - a to ciągle jest ich teren bo od 1944 roku ani na chwilę nie przestaliśmy być sowieckim satelitą - sprawnie działającego przeciwnika jest im zdecydowanie nie w smak i prawdę mówiąc wcale im się nie dziwię. Do tego sprawniej i bezwzględniej działającego niż wypowiadający wojnę WSI (a więc de facto GRU) PiS. czy w takiej sytuacji dziwi medialny lans Marka Dukaczewskiego? Nagonka na Antoniego Macierewicza i krokodyle łzy nad pogrzebaną WSI która była taka dobra i profesjonalna? Na szczęście wreszcie wróciła dobra, stara peerelowska normalność. A sztandarowym przykładem tej normalności niech będzie Tadeusz Witkowski
wyrzucony z pracy w SKW przez szefa służby,
pułkownika Grzegorza Reszkę za to, iż chciał stworzyć bazę urzędników państwowych powiązanych z rosyjskim wywiadem. To chyba nie wymaga komentarza... A jeszcze zbliża się ustawa medialna nad którą debatują wszyscy trzej koalicjanci...
O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!
Albowiem w kraju tym zaczarowanym
gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły
jakież tu mogą być właściwie zmiany?
Tu tylko szpiclom coraz większe uszy
rosną, milicji – coraz dłuższe pałki,
i coraz bardziej pustka rośnie w duszy,
i coraz bardziej mózg się robi miałki.
Tu tylko może prosperować gnida,
cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel...
Janusz Szpotański
(ok. 1975)
Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób.
— Oscar Wilde
Madness Of The Crowds - Helloween
Sightless the one who relays on promise
Blind he who follows the path of vows
Deaf he who tolerates words of deception
But they who fathom the truth bellow
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Guilty the one with his silent knowledge
Exploiting innocence for himself
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
„...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić”
Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005
Lemingi maszerują do urn
Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami.
- No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi...
Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!".
- Hop hop! - zawołał.
Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka