Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski
37
BLOG

Bojkot - OK. A co w zamian?

Andrzej Zbierzchowski Andrzej Zbierzchowski Polityka Obserwuj notkę 9
Na Salonie i na innych blogowiskach trwa akcja bojkotu wrogich, kłamliwych, manipulanckich mediów. Znając "oferty" polskich wydawnictw i stacji telewizyjnych zgadzam się - bo nie sposób się nie zgodzić - iż to, co wtłaczają nam do głów publikatory to patologia najczystszej wody i sam często zwracam uwagę moich rozmowców na fakt, że "informacje" którymi jesteśmy karmieni nie mają żadnego przełożenia na rzeczywistość. Jest to przerażające, jednak jeszcze bardziej można się przerazić gdy zada się pytanie fundamentalne moim zdaniem: Jeśli nie oni - to kto? Załóżmy, że bojkot nabierze takiego rozpędu, że rzeczywiście zmieni percepcję społeczną i spowoduje zawirowanie na rynku medialnym, zawirowanie które wyrzuci niektóre pozycje z listy programów telewizyjnych i radiowych czy pozycji wydawniczych. Na rynku powstanie nisza w którą ktoś zechce wejść - wszak życie nie znosi próżni. Pytam zatem: Kto to będzie? Polska jest podzielona. Rywalizują ze sobą dwie opcje: Opcja postkomunistyczna czyli spadkobiercy systemu z lat 1944-89 i opcja niepodległościowa która chce dokoać obrachunku z przeszłością i zerwać nici powiązań które - co zostało niezbicie dowiedzione - pomimo oficjalnej zmiany systemu i kursu nadal obowiązują. Opinia publiczna jest trochę jak matrixowski Neo - czują, że z tą rzeczywistością coś jest nie w porządku, czują że ktoś ich nabija w butelkę. Jakimś szóstym lub siódmym zmysłem wychwytują że coś jest nie tak, świadczy o tym najdobitniej fakt, że od 1989 roku żadnej opcji politycznej nie udało się wygrać wyborów dwa razy z rzędu jednak pomimo to nie widzę szans na pojawienie się Morfeusza z czerwoną pigułką. Z prostej przyczyny: Morfeusz zabłądził w gabinecie luster i nawet gdy go zobaczymy nie będziemy wiedzieli czy to naprawdę on czy też może jedynie odbicie - a jeśli odbicie to które... Media nie są sprawą tanią. uruchomienie stacji telewizyjnej, rozgłośni radiowej czy wydawanie gazety lub czasopisma wymaga niebagatelnych nakładów finansowych. Po realsocu i dziewiętnastu latach "akumulacji kapitału" w III RP widać bardzo wyraźnie: Działalność medialną w głównym nurcie mogą prowadzić albo uwłaszczeni po roku 1989 postkomuniści albo wydawcy zagraniczni. Ci pierwsi wiadomo. Bronią siebie, bronią porządku który stworzyli, bronią spadku który objęli. Po nich to samo będą robili ich następcy i jest to pewne - poglądów się co prawda nie dziedziczy ale dziedziczy się majątki. A byt kształtuje świadomość... Całkiem inaczej sprawa ma się z wydawcami zagranicznymi - ot na przykład weźmy sobie wydawcę "Dziennika Bałtyckiego": Polskapresse (Verlagsgruppe Passau) i głośny artykuł z roku 1997 kiedy to właśnie "Dziennik Bałtycki" i wołkowe "Życie" opublikowały artykuł "Wakacje z agentem" opisujący jak Aleksander Kwaśniewski spotykał się z agentem KGB. W wyniku burzy która po tej publikacji wybuchła wydawca "Dziennika Bałtyckiego" pokajał się i funkcjonuje na rynku do dziś podczas gdy "Życie" ugiąć się nie chciało i dzisiaj już nie istnieje, pozostawiło jednak po sobie cenną pamiątkę: Historię cywilnego procesu o znieslawienie jaki wytoczył autorom "Wakacji z agentem" Aleksander Kwaśniewski: W 1997 roku w artykule pt. „Wakacje z agentem” „Życie” napisało, że w sierpniu 1994 roku Aleksander Kwaśniewski, jeszcze nie jako prezydent, lecz polityk SLD, spędzał wakacje w ośrodku Rybitwa w Cetniewie razem z Władimirem Ałganowem, szpiegiem, byłym rezydentem KGB w Polsce. Gazeta powoływała się na relacje świadków oraz rachunki za pobyt w ośrodku. Kwaśniewski pozwał „Życie” do sądu. Był to pierwszy w Polsce proces cywilny wytoczony prasie przez urzędującego prezydenta. W 2000 roku - po procesie, w którym część świadków „Życia” zeznała inaczej, niż wcześniej opowiadała dziennikarzom - Sąd Okręgowy w Warszawie nakazał przeproszenie Kwaśniewskiego. Uznał, że reporterzy, dochowując staranności przy zbieraniu informacji, nie dochowali rzetelności przy pisaniu tekstu. Sąd uznał zarazem, że gazeta nie musi wpłacać 2,5 mln zł dla powodzian, jak chciał prezydent. W 2001 roku Sąd Apelacyjny utrzymał ten wyrok w zasadniczej części. Jednak w 2003 roku Sąd Najwyższy - po kasacji „Życia” - uchylił to orzeczenie i zwrócił sprawę do Sądu Apelacyjnego. Zgodnie z wytycznymi Sądu Najwyższego, Sąd Apelacyjny miał zdecydować, czy dziennikarze mogą odpowiadać za naruszenie dóbr osobistych, skoro byli rzetelni na etapie zbierania informacji, co przyznały oba sądy, choć informacje te okazały się nieprawdziwe. We wrześniu 2004 roku Sąd Apelacyjny ponownie uznał, że pozwani mają przeprosić Kwaśniewskiego, gdyż - według orzekającego wtedy składu - nie dochowali staranności i rzetelności nie tylko na etapie wykorzystania informacji, ale także i ich zbierania Źródło: Aeropag gdański. Drugi przykład to wydawany przez Axel Springer "Dziennik" który przez dłuższy czas uchodził za gazetę rzetelną pomimo niemieckiego wydawcy. Jednakże niedługo przed wyborami 2007 gdy stawało się coraz bardziej jasne że PiS nie wygra naczelny Robert Krasowski we wstępniaku oświadczył, że "Dziennik" jest gazetą prorządową.. W tej samej chwili Dziennik stał się kalką konkurencyjnej Wyborczej co po dłuższym zastanowieniu nie dziwi - wszak "koncesję" (dopisałem cudzysłów, mogłem się spodziewać że ktoś się przyczepi) na wydawanie prasy kontroluje rząd. A rząd miał się zmienić. Czy gryzie się rękę która żreć daje? Zwlaszcza mając w pamięci casus "Dziennika Bałtyckiego" i finał "Życia"? I wiedząc, że prawo może zostać zmodyfikowane w każdej chwili, zgodnie z bieżącymi potrzebami? Dziennikarze są ludźmi. mają swój fach, swoje rodziny, swoje żołądki, swojej ambicje. Słowem zarabiają na chleb a kto płaci - ten wymaga. Pięknie opisał to Ignacy Krasicki: MALARZE Dwaj portretów malarze słynęli przed laty: Piotr dobry, a ubogi; Jan zły, a bogaty. Piotr malował wybornie, a głód go uciskał, Jan mało i źle robił, więcej jednak zyskał. Dlaczegoż los tak różni mieli ci malarze? Piotr malował podobnie, Jan piękniejsze twarze Powiadają, że ludzi bogatych częstokroć nie stać na uczciwość. Ja tę maksymę przekładam na dziennikarzy i wychodzi mi, że dziennikarza nie stać na obiektywizm. W zbyt duży gąszcz zależności jest uwikłany. Niedawno ktoś zadał mi pytanie: "Czy tobie płacą za to pisanie?". Nie, nie płacą. Dlatego nie jestem ograniczony niczyimi wytycznymi, niczego nie muszę przemilczać, niczego nie muszę podkoloryzowywać, niczego nie muszę łagodzić. Nie muszę skandować tego samego, co wszyscy. Mogę wyrazić siebie a dziennikarz zawodowo parający się pisaniem często nie może. Znane są przypadki rzucania anatem na publicystów którzy pozwolili sobie na teksty "nie po linii" czy eliminowania redakcji które były zbyt niezależne. Na niezależność (czy może inaczej: Na prezentowanie własnego zdania bez względu na okoliczności) stać tylko takie redakcje, od których nie wymaga się wyników finansowych. Które mają właściciela, którego głównym celem jest dostarczanie społeczeństwu informacji bez względu na to, z jakimi nakładami finansowymi miało by się to wiązać. Krótko: Trzeba mieć pieniądze. W moim odczuciu w Polsce jest dwóch takich właścicieli: o. Tadeusz Rydzyk i Agora (możliwe, że także ITI będzie utrzymywało TVN24 bez względu na jego wyniki finansowe). Zarówno Radio Maryja, Nasz Dziennik i TV Trwam jak i Wyborcza czy Tok FM będą dzialały niezależnie od wielkości sprzedaży słuchalności, oglądalności i reklamodawców. Tak się składa, że Agora należy do postkomunistów (ITI to także ta opcja) a Radio Maryja czy TV Trwam to formuła dla bardzo wielu niestrawna co bardzo ogranicza zasięg. Jeżeli opcja niepodległościowa chce wydać realną wojnę postkomunistom to musi dysponować mediami działającymi ta takiej samej zasadzie jak Wyborcza: Misyjnymi. I o zasięgu ogólnopolskim. Tylko taka broń daje widoki na zwycięstwo ale wymaga ona pieniędzy - a nikt z pieniędzmi się na horyzoncie nie rysuje i dlatego właśnie pytam: Co w zamian? Bo jeśli w zamian dostaniemy powtórkę z rozrywki, to ja dziękuję... Za Jedlickim (kiedyś przytaczał to Rekontra - dzięki): Opinię publiczną trudno było zmusić, żeby identyfikowała się z Bermanem, Mincem i Zambrowskim. Rzecz aranżowano więc tak, żeby się zaczęła identyfikować z Morawskim i Matwinem. Grupa ma wciąż w swoim ręku cenzurę, prasę i posłusznych pisarzy. Cenzura i redakcje dostają jak najbardziej liberalne wytyczne i w prasie zaczynają się pojawiać jeden po drugim odważne, reformatorskie, konsekwentnie demokratyczne artykuły, polemiki i felietony Jerzego Putramenta, Adama Schaffa, Stefana Arskiego, Zbigniewa Mitznera, Edmunda Osmańczyka, Henryka Korotyńskiego i wielu innych. Opinia publiczna zaczyna widzieć, że może liczyć na intelektualistów partyjnych. Nawet jeżeli w przeszłości błądzili, to dziś, gdy zrozumieli swoje błędy, odważnie i bez wahań piszą prawdę.

O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły! Albowiem w kraju tym zaczarowanym gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły jakież tu mogą być właściwie zmiany? Tu tylko szpiclom coraz większe uszy rosną, milicji – coraz dłuższe pałki, i coraz bardziej pustka rośnie w duszy, i coraz bardziej mózg się robi miałki. Tu tylko może prosperować gnida, cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel... Janusz Szpotański (ok. 1975) Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób. — Oscar Wilde Madness Of The Crowds - Helloween Sightless the one who relays on promise Blind he who follows the path of vows Deaf he who tolerates words of deception But they who fathom the truth bellow Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Guilty the one with his silent knowledge Exploiting innocence for himself Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game Dangerous he whom our faith was given Broad is the road leading straight to hell Shout! Shout! The madness of the crowds hail insane The madness of the game „...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić” Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005 Lemingi maszerują do urn Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami. - No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi... Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!". - Hop hop! - zawołał. Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (9)

Inne tematy w dziale Polityka