Przy okazji tekstu Mendy na temat IPN i Bolka a dzięki pomocy (po raz kolejny) nieocenionego Eumenesa natrafiłem na dosyć ciekawe materiały dotyczące IPN a także świadczące o tym, jak funkcjonowała lustracja w eseldowskim wydaniu. Oto mamy rok 2005. Kończy się kadencja Leona Kieresa, kolegium IPN typuje kandydata na kolejnego szefa IPN. Jest nim Andrzej Przewoźnik... W lipcu 2005 Zbigniew Fijak, były szef komisji która na początku lat 90 weryfikowała krakowskich esbeków do pracy w UOP poinformował, że w IPN znajdują się dokumenty świadczące o tym, że Przewoźnik współpracował SB. Efektem tej informacji było niezwłoczne cofnięcie Przewoźnikowi rekomendacji na stanowisko prezesa IPN którego udzielono Januszowi Kurtyce - obecnemu szefowi Instytutu którego ostatecznie sejm zatwierdził 9 grudnia 2005. Sprawa Przewoźnika trafiła zaś do Sądu Lustracyjnego który 29 listopada 2005 orzekł - bo nie miał innego wyjścia - że Andrzej Przewoźnik nie współpracował z komunistyczną bezpieką. Było już jednak za późno na zmianę.
Dlaczego sąd lustracyjny nie miał innego wyjścia?
Jak pisałem powyżej - Fijak w 1990 roku był szefem krakowskiej komisji weryfikacyjnej pracowników SB do służby w UOP. Do pracy tej aspirował kapral SB, niejaki Kosiba który sporządził odręczną notatkę w której wspomniał o Andrzeju Przewoźniku z adnotacją: "Informował o PAX" i tę notatkę złożył na ręce Fijaka. W 2001 roku Fijak przekazał pismo Kosiby do IPN gdzie otrzymało sygnaturę dokumentu IPN i właśnie na owo pismo powołał się oskarżając Przewoźnika o współpracę z SB. Ten w dwójnasób wątpliwy (raz, że nie poparty żadnym materiałem źródłowym, dwa - że pisał go człowiek chcący się, ordynarnie mówiąc podlizać) papier nie mógł być przez sąd uznany za wystarczający w sytuacji gdy nie było zobowiązania do współpracy Przewoźnika, jego donosów, pokwitowań odbioru zapłaty i wzmianek w materiałach kadrowych SB. Kto pamięta "noc teczek" z czerwca 1992 ten wie, że Antoni Macierewicz nie zdecydował sie na umieszczenie na swej liście pewnego bardzo szacownego działacza Unii Demokratycznej, byłego ministra spraw zagranicznych mając w ręku o wiele mocniejsze dowody na jego agenturalność (o ile pamiętam właśnie dane kadrowe SB) niż opowieść kaprala SB napisana na papierze podaniowym. Sprawa Przewoźnika zakończyła się częściowym happy-endem - historyk został oczyszczony choć nie objął prezesury IPN.
A kim jest Zbigniew Fijak?
Ano, krakowskim działaczem.
Z ramienia jakiej partii? A jak sądzicie? Dodam, że gdy w lipcu 2005 ogłaszał swoje rewelacje był jednym z najbliższych współpracowników kryształowego męczennika Jana Rokity któremu dopiekali ze wszech stron zły Tusk, zły Kaczyński i zdradziecka żona. Po całej sytuacji działacze PO szemrali że Fijak skompromitował PO i zażądali jego dymisji ale ten kategorycznie oświadczył, że do dymisji się nie poda i sprawa umarła. I tak to było z manewrami PO koło zmiany warty w IPN. O czym to świadczy? Ano o niczym innym jak o tym, że Platformie i jej przyjaciołom Instytut Pamięci Narodowej stoi kością w gardle. Dowodzi także po raz kolejny, że jeśli w IPN znajdują się jakieś fałszywki czym straszy Michnik, Wałęsa czy inni koncesjonowani opozycjoniści to powstawały one po czerwcu 1989 roku. Przypomnę: Lojalka Jarosława Kaczyńskiego powstała także po 1989 roku - śledczy w sprawie "szafy Lesiaka" dotarli do fałszerza, pracownika SB a później UOP. Powyższe zdarzenia kładą długi cień na lustracji w pierwotnym jej kształcie zanim PiS zmienił ustawę lustracyjną. Jak pamiętamy ówczesna lustracja polegała na tym, że winy (a od kiedy współpraca z SB jest w Polsce przestępstwem?) musiał dowieść sąd lustracyjny na podstawie zeznań esbeków co w praktyce oznaczało, że sędziami lustrowanych nie byli sędziowie - a świadkowie. A świadkami byli esbecy którzy mogli bezkarnie zeznawać co chcieli - np. że fałszowali deklaracje współpracy. Mogli sobie na to pozwolić bo pomimo, iż III RP nie zerwała z PRL i nie uznała Polski Ludowej za państwo przestępcze a jej aparatu terroru za organizację zbrodniczą (przypadki takie jak Pyjas, Przemyk czy Popiełuszko albo górnicy z Wujka to widać nie wystarczy) to jej funkcjonariuszom nie grozi nic także za wprowadzanie w błąd przełożonych i fałszowanie dokumentów urzędowych. Wciąż rządzą, są ponad prawem. Mało tego - wciąż są powoływani jako doradcy, jako eksperci. Jak na przykład ten opisany przez Tygodnik Powszechny i Consolamentum na Jego blogu, odpowiedzialny za śmierć Jacka Żaby (tak, wiem, Żaba mógł tych pasków klinowych nie ciąć) czy doprowadzenie w trakcie przesłuchania do choroby psychicznej studentów, którzy chcieli przeprowadzić akcję ulotkową na pierwszomajowym wiecu partyjnym a następnie rozpędzić go przy użyciu gazu łzawiącego. I wciąż - dzięki takim akcjom jak ta z notatką Kosiby mają wpływ na obsadzanie stanowisk w Polsce. Czasami nie udaje się jednak i trafiają się ludzie sprawiający kłopoty - jak Janusz Kurtyka a wtedy trzeba używać wszelkich możliwych sposobów. Aż do otwartych gróźb w mediach...
O, jakże szybko nastrój prysnął wzniosły!
Albowiem w kraju tym zaczarowanym
gdzie – jak w złej bajce – ludźmi rządzą osły
jakież tu mogą być właściwie zmiany?
Tu tylko szpiclom coraz większe uszy
rosną, milicji – coraz dłuższe pałki,
i coraz bardziej pustka rośnie w duszy,
i coraz bardziej mózg się robi miałki.
Tu tylko może prosperować gnida,
cwaniak i kurwa, łotr i donosiciel...
Janusz Szpotański
(ok. 1975)
Kłamstwo nie staje się prawdą tylko dlatego, że wierzy w nie więcej osób.
— Oscar Wilde
Madness Of The Crowds - Helloween
Sightless the one who relays on promise
Blind he who follows the path of vows
Deaf he who tolerates words of deception
But they who fathom the truth bellow
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Guilty the one with his silent knowledge
Exploiting innocence for himself
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
Dangerous he whom our faith was given
Broad is the road leading straight to hell
Shout! Shout!
The madness of the crowds hail insane
The madness of the game
„...czasem mam ochotę powiedzieć prawdę, ale to zabrzmi dziwnie, w tej mojej funkcji mówienie prawdy nie jest cnotą, nie za to biorę pieniądze, i nie to powinienem tu robić”
Donald Tusk, Przekrój nr 15/2005
Lemingi maszerują do urn
Tam gdzie gęsty las, a w lesie kręta ścieżyna kończą się raptownie, zaczyna się ogromne urwisko. Stromy, idealnie pionowy brzeg opada ku skłębionemu morzu parskającemu bryzgami piany i bijącemu wściekle o skały. Nad tą przepaścią siedziały beztrosko dwa lemingi i wesoło majtały nóżkami.
- No i widzisz? - mówi jeden - Wiele nas to kosztowało, balansowaliśmy na granicy instynktu i zdrowego rozsądku, walczyliśmy z nieznaną siłą, na naszych oczach tysiące pobratymców runęło w dół ale my nie! Nam się udało! Jesteśmy ostatnimi żyjącymi przedstawicielami gatunku. Jesteśmy debeściaki hi hi hi...
Tymczasem nieopodal, uważnie przepatrując knieję, przedzierał się przez gąszcze strażnik leśny Edward - przyjaciel i niezastąpiony opiekun wszystkich leśnych stworzeń. Właśnie usłyszał dziwne popiskiwanie i głęboka bruzda troski przecięła jego ogorzałe czoło. "Pewnie jakieś zbłąkane maleństwa kręcą się tu samotne" - pomyśał - "Czas po raz kolejny udowodnić swą szlachetność - i pomóc w potrzebie!".
- Hop hop! - zawołał.
Lemingom nie trzeba było dwa razy powtarzać...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka