Trolling Stones Trolling Stones
90
BLOG

US Army pod Warszawą, czyli o braterstwie broni

Trolling Stones Trolling Stones Polityka Obserwuj notkę 3

Słuchałem uważnie przemówienia prezydenta Dudy na inaugurację obchodów Święta Wojska Polskiego, a szczególnie jego części historycznej. Najpierw rozdziawiłem gębę, gdy prezydent ni z tego ni z owego wspomniał o generale Rozwadowskim jako geniuszu strategii wojskowej, a dopiero później, gdy opowiedział o nieocenionym dla nas wsparciu 20 żołnierzy amerykańskich w wojnie polsko-bolszewickiej, zrozumiałem misterną narrację obu tych wątków przemówienia.

Zrozumiałem i już – co moje to nie twoje – ale myśl ta powróciła w czasie lektury dyskusji na tut. Salonie, pod notką Jarosława Ruszkowskiego o autorskim tytule „Świąteczne upokorzenie” https://www.salon24.pl/u/spiritol/801834,swiateczne-upokorzenie i tytule redakcyjnym „Laudacja na cześć amerykańskiego generała podczas święta żołnierza polskiego była upokarzająca.”

Ruszkowski twierdzi, że generał dostał Order Zasługi RP bez żadnej szczególnej zasługi, a paru dyskutantów podjęło wątek owych 20 żołnierzy (?) amerykańskich, walczących ramię w ramię z Polakami przeciw bolszewickiej nawale, którą to tradycję miał uczcić prezydent Duda, wieszając wspomniany order na karku generała Hodgesa.

A co ma piernik do wiatraka (czyli gen. Hodges do „wspaniałej dwudziestki”) - próbował się bronić Ruszkowski, ale został wyśmiany jako analfabeta historyczny i obrzucony kilkoma standardowymi dla tut. Salonu wyzwiskami.

By wyświetlić tło historyczne całej sprawy trzeba się udać do Lwowa z początku roku 1919, kiedy to Polacy pod dowództwem generała Rozwadowskiego bronią miasta przed Ukraińcami. Generał, który spektakularnie odmówił wykonania rozkazu opuszczenia Lwowa, poznaje tam niejakiego Meriana Coopera, urzędnika amerykańskiej misji humanitarnej. Nam też należy się kilka słów o tej postaci. Był to klasyczny przykład spragnionego przygód wiecznego chłopca, ducha niespokojnego, acz kreatywnego (po powrocie do Ameryki zajmie się filmem i w 1933 roku wyreżyseruje King Konga).

Młody Merian próbował studiów na Akademii Marynarki Wojennej, które rzucił by zająć się dziennikarstwem, potem wstąpił do Gwardii Narodowej by na pograniczu z Meksykiem tropić Pancho Villę, wreszcie w 1917 roku nauczył się pilotażu, by jako lotnik ruszyć do Europy z Amerykańskim Korpusem Ekspedycyjnym generała Pershinga. Kąpał się w upragnionej adrenalinie i francuskim szampanie do jesieni 1918, kiedy został strącony na Niemcami, gdzie przesiedział w niewoli do końca wojny, a później wrócił do Paryża – miasta przygód, rozrywek i przyjemności. Zdemobilizował się, bo nie w smak mu były rygory koszarowe, ale z braku pieniędzy podjął się uczestnictwa w misji humanitarnej gdzieś na krańcach cywilizowanego świata.

Los sprawił, że po oswobodzeniu Lwowa z oblężenia i Meridian Cooper i generał Rozwadowski znaleźli się w Paryżu – ten ostatni jako szef Polskiej Misji Wojskowej. Tam młody Amerykanin zaraził polskiego generała koncepcją Legionu Amerykańskiego – czyli formacji złożonej ze zdemobilizowanych Amerykanów, walczących w ramach polskiego wojska. Koncepcję podjął nie tylko Rozwadowski, ale też Ignacy Paderewski, a przede wszystkim generał Pershing – który miał dosyć niesfornych łowców przygód, którzy nachodzili go o pieniądze i inną pomoc.

Mocno się krzywił na to wszystko Piłsudski, mówiąc, że Polska nie potrzebuje najemników – bo przecież na Legion mieli się składać Amerykanie na polskim żołdzie i w polskich mundurach, a nie żołnierze amerykańscy, jak się to wypsnęło prezydentowi Dudzie.

Koncepcja Legionu upadła, ale Cooper skaptował do swojego pomysłu, już tylko na miarę eskadry lotniczej, innego łowcę przygód, majora Cedrika Faunt Le Roya, Amerykanina o francuskich korzeniach, pilota-oblatywacza po doświadczeniach ze służby we francuskiej Legii Cudzoziemskiej. Ten cieszył się znacznie większym autorytetem w środowisku Amerykanów w Paryżu i rychło zebrał grupkę pilotów, którzy ruszyli po przygodę do Polski.

Faunt Le Roy objął przywództwo grupki i wdrożył ją w rygory wojskowe, Cooper zadbał o oprawę ideologiczną inicjatywy, a Rozwadowski dał listy polecające – w ten sposób polsko-amerykańskie braterstwo broni weszło w życie niejako boczną furtką. Znalazły się jakieś stare samoloty, i tak utworzona eskadra podjęła loty – na początku zwiadowcze, z czasem bojowe.

Z całym naciskiem trzeba stwierdzić, że było to dość ważne doświadczenie organizacyjne dla tworzącego się polskiego lotnictwa, a amerykańscy chłopcy służyli Polsce dzielnie, nie szczędząc krwi i zbierając zasłużone odznaczenia bojowe.

Szczególnie doceniono Cedrika Fauntleroya (w Polsce używał tej formy nazwiska), który w rok dosłużył się stopnia podpułkownika, a gdy w parę miesięcy później odchodził ze służby, awansowano go, w drodze uznania zasług, na stopień pułkownika-pilota Wojska Polskiego.

Tyle o generale Rozwadowskim i jego konflikcie z Piłsudskim w sprawie Legionu Amerykańskiego, tyle też o żołnierskim, polsko -amerykańskim braterstwie broni, którego nie było (bo ci Amerykanie byli żołnierzami polskimi, a nie amerykańskimi).

Jak to wszystko ma pomóc w interpretacji przemówienia naszego prezydenta i faktu nadania przez niego amerykańskiemu generałowi „pustego”orderu? Pozostawiam to Szanownym Czytelnikom na własne ćwiczenia umysłowe – zwracając uwagę, że ani historia, ani tym bardziej bieżąca polityka nie zawsze muszą operować prostym przekazem.


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka