W języku japońskim słowo „ekonomia” to „Keizai”. Słowo to jest skróconą formą „Keisei-zaimin”. „Keisei” znaczy „rządzić krajem”, a „zaimin” – „uratować naród”. A więc w języku japońskim pojęcie ekonomia – keizai, to takie „rządzenie krajem, aby naród mógł żyć bezpiecznie i szczęśliwie”.
A jak jest w Polsce? Etymologicznie słowo ekonomia pochodzi od greckiego „oikonomia”. A to z kolei jest złożeniem dwóch słów: „oikos” (dom) oraz „nomos” (prawo, porządek, zarządzanie). Innymi słowy ekonomia – oikos nomos – to zarządzanie domem wprowadzające prawo i porządek, a więc zarządzanie domem z mądrością. I chcę podkreślić, że ekonomia w centrum stawia dom, a więc państwo/kraj będące największą formą wspólnoty ludzkiej. Czyli ekonomia odnosi się do niczego innego jak do zarządzania konkretnym państwem. I niezależnie od tego czy jesteśmy w Azji, czy w Europie, na Wschodzie, czy na Zachodzie, prawdziwe znaczenie „ekonomii” to odpowiedzialność za bezpieczeństwo i szczęśliwe życie ludzi danego kraju.
W państwach demokratycznych, zarówno w Polsce jak i Japonii, naród wybiera swoich przedstawicieli i powierza im rządzenie krajem. Politycy tworzą prawa, a rząd jest odpowiedzialny za to, aby administracja publiczna działała zgodnie z tym prawem. Natomiast sądy stoją na straży przestrzegania tego prawa i sprawiedliwości. Ten trójpodział władzy, to podstawowa zasada działania funkcjonowania państwa demokratycznego. Wszystko opiera się na tworzeniu i przestrzeganiu prawa. A prawa każdego kraju tworzone są w oparciu o historię, kulturę i obyczaje panujące w danym społeczeństwie.
Przez ostatnie lata świat opanowały hasła globalizmu i gospodarki „globalnej”. Jak ta idea ma się do prawdziwej ekonomii – oikos nomos? Otóż gospodarka „globalna” stoi w ostrej sprzeczności z tym, na czym opiera się prawdziwa ekonomia! Ponieważ idea globalizmu domaga się wyeliminowania ceł i wszelkich taryf pomiędzy krajami, a próbując stworzyć jednolity, duży rynek w Europie, ingeruje w wewnętrzne sprawy państw i ogranicza ich poziom samostanowienia, wolności.
Globaliści w pięknych słowach i jeszcze piękniejszymi obietnicami zachęcają do swobodnej konkurencji po ujednoliceniu warunków handlowych w Unii Europejskiej. Ale potrzebna jest tu chwila refleksji nad sytuacją gospodarczą poszczególnych państw Unii. Otóż wśród uczestników „wolnego handlu” mamy zarówno kraje silne, o wysokiej produktywności, rozwiniętym przemyśle (np. Niemcy) oraz kraje słabsze (np. Grecja, Hiszpania). Jednak wymiana handlowa prowadzona jest między nimi na identycznych warunkach. Czy przy tak odmiennych „warunkach wyjściowych” te same reguły dla wszystkich graczy są sprawiedliwe? Globaliści twierdzą, że nikt nie ma prawa narzekać ani się skarżyć. Konkludują, że po prostu są lepsze firmy, silniejsze gospodarki i te wygrywają, a przegrywają te gorsze firmy, słabsze gospodarki. I uważają, że to wyjaśnienie wszystkich rozgrzesza!
Uważam, że to nie jest sprawiedliwe, ponieważ wynik tej walki handlowej był do przewidzenia jeszcze zanim konkurencja się rozpoczęła. To tak, jakbyśmy obserwowali walkę pomiędzy zawodowym bokserem, a pierwszoklasistą. Czy jeżeli obu zawodników będą obowiązywać te same reguły, to walka pomiędzy nimi będzie na prawdę sprawiedliwa? A przegrany będzie sam sobie winien, bo mógł się lepiej starać? I czy my mamy czyste sumienie organizując tę walkę? A jednak prawie nikt nie ma takich wątpliwości, kiedy podobna walka organizowana odbywa się na poziomie handlu. Kiedy pod pozorem „wolnego handlu” przysłowiowy Dawid staje do boju z Goliatem. Pierwsze efekty wolnego handlu, jaki jest wymuszony wewnątrz strefy euro, już są widoczne w postaci kryzysu, za jaki zapłacą Grecy i Hiszpanie. I to niestety zapłacą zwykli ludzie, a nie ci, którzy im ten los zgotowali. Politycy, nadal z pieśnią na ustach o zaletach globalnej polityki i handlu, będą brylować na salonach Unii Europejskiej.
Inne tematy w dziale Gospodarka