Tragedia, która miała miejsce w Kamieniu Pomorskim, gdzie będący pod wpływem alkoholu i narkotyków (tak wynika ze wstępnych ustaleń policji) mężczyzna, tracąc panowanie nad kierowanym przez siebie pojazdem zabił 6 osób, ukazuje jak na dłoni problemy, które toczą polski organizm społeczny i państwowy niczym najgorsza choroba.
Rak populizmu. Politycy wszelkich opcji wyprzedzają się wręcz z groteskowymi pomysłami, jak takim sytuacjom w przyszłości zaradzić. Konfiskata mienia, czerwone nalepki na szybach, specjalne samochody, które odmówią jazdy, jeśli wyczują u kierowcy podejrzany oddech. Z rosnącym obrzydzeniem obserwujemy wszyscy, gdy zatroskany premier z refleksem szachisty ustala z ministrem Sienkiewiczem plan działania, ogłasza z przejęciem: walczymy z podłością, złem i pijaństwem wszelakim! W sumie, jakbym tego nie wiedział, z przejęciem uznałbym, że premier Tusk rządzi dopiero pół roku a problem pijanych kierowców i wypadków na polskich drogach jest świeży i niespodziewany.
Nie po raz pierwszy rządzący udowadniają z całą, niezwykle smutną mocą, że swe obowiązki i prawa traktują niczym igrzyska. Tłum oburzony, krwi spragniony, czas zaspokoić jego pragnienia. Zarządzanie państwem premier Tusk traktuje stricte jako wyzwanie marketingowe. Aktualność i sprawność reagowania na bieżące wydarzenia, niekoniecznie skuteczne, ważne, że dające się pokazać w mediach. Boli mniej, gdy chodzi o fotkę z odnoszącym sukcesy sportowcem. Gdy jednak spektakl odbywa się kosztem ludzkiej, niewyobrażalnej tragedii, boli naprawdę mocno.
Tłum łaknący krwi. Oburzeni blogerzy, tysiące rozwiązań (w tym kara śmierci!), ogromna dyskusja. Mam szczerą nadzieję, że dyskusja ta doprowadzi do chwilki refleksji - jakimi kierowcami są Polacy, jaką kulturę jazdy prezentujemy. Moje pierwsze przygody na angielskich drogach były swoistego rodzaju szokiem. Tam, gdzie mieszkam, drogi wcale nie są znacząco lepsze od polskich, a na pewno są węższe, z często zaparkowanymi na ulicy samochodami. Żebyśmy mieli jasność, nie twierdzę, że Anglicy są lepszymi kierowcami, ba, gdy widzę moją przeuroczą sąsiadkę staruszkę, która nie widzi mnie, gdy mijamy się w drzwiach, a wsiada za kółko swojego auteczka, to szczerze się zastanawiam, jak to wszystko tutaj funkcjonuje. Cierpliwość, uprzejmość. Proste, acz szalenie skuteczne.
Wyprzedzanie jest manewrem równie rzadkim jak możliwość usłyszenia klaksonu. Pani, która parkuje albo zawraca w centrum miasta na trzy, tworząc kilometrowy korek, wzbudza co najwyżej malutki uśmiech. Prędkości nie przekraczam, nauczyłem się, że czy 5 minut później czy wcześniej, dojadę. A przepuszczenie kogoś, mimo mego pierwszeństwa, budzi autentyczne zadowolenie, gdy mi sympatycznie podziękuje. Zawsze mnie zastanawiało, ile jest w tym wszystkim szczerych cech, a ile wyrafinowanego prawa rządzącego kieszeniami brytyjskich kierowców. Jedno malutkie wykroczenie, mandacik, punkty, myślisz sobie - nie było tak źle. Do czasu, kiedy przyjdzie Ci zapłacić ubezpieczenie za kolejny rok. Jeden mandat za przekroczenie prędkości - nierzadko tysiąc funtów drożej. Działa perfekcyjnie.
Proszę nie odnieść wrażenia, że jeździ się bajkowo. Ot, szara, zwyczajna, cierpliwa rzeczywistość. Z coraz większą ilością negatywnych wyjątków. Gdy jednak skonfrontuję to z polskimi drogami, no cóż, faktycznie bajka - a właściwie koszmar. Wszechobecny pośpiech, brawura, przekraczanie przepisów (głupie są przecież, prawda?). Jadę zgodnie z przepisami i już czuję za sobą oddech oburzenia. Zawalidroga i pacan jestem. Traktowanie pieszych? Najgorsze, co się może zdarzyć, to jak się trafi jeden grzeczny kierowca, co mnie chce na przejściu przepuścić - śmierć na miejscu, gdy zza jego pleców szykuje się do startu trzech Kubiców i Wojciechowska. Zresztą, nie będę się tutaj rozpisywał, statystyki pokazują jasno - liczba wypadków na tle innych krajów, jeszcze jaśniej pokazują to nasze wspólne doświadczenia.
Gdy dorzucimy do tego kulturę spożywania alkoholu oraz tolerancję i przyzwolenie na przekraczanie ustalonych norm obyczajowych (prawnych), braki w systemie karnym i przepisach, i najważniejsze - nieudolność w ich stosowaniu, mamy gotową receptę na tragedię. Nie oszukujmy się także, że jest to coś nowego, niespodziewanego. Wszechobecna znieczulica (dziennikarskie prowokacje udowadniają, jak lekceważąco podchodzimy do problemu picia, a pani udająca, że jest na rauszu, a potrzebuje, by jej wyprowadzić na ulicę samochód - dalej to już ona pojedzie, spotyka się z solidarną pomocą), brak kultury, cierpliwości.
Diagnoza to jedno, gdzie recepta, padnie słuszne pytanie. W żartach czasami odpowiadam, że fajną opcją byłoby u nas w kraju podniesienie wieku, od którego możemy starać się o prawo jazdy i przymusowy miesięczny urlop od tego papierka raz na parę latek. Żeby sobie uświadomić, jak miło i sympatycznie porusza się człek korzystający z komunikacji publicznej i na piechotę. Od razu doceni się komfort własnych czterech kółek, a i cierpliwości dla tych "dodatkowych pięciu minut" przybędzie.
Bardziej serio, chwila refleksji nad samym sobą oraz stanowczość, konsekwencja. Ja sam muszę przypominać samemu sobie, spokojnie, nigdzie ci się nie śpieszy, a jak się śpieszy - wyjedź wcześniej. Konsekwencja i stanowczość w stosowaniu litery prawa. Zero tolerancji dla pijanych kierowców. Dożywotnia konfiskata prawa jazdy, prowadzenie pojazdu bez posiadanych uprawnień traktowane jako ciężkie przestępstwo kryminalne. Nie potrzeba debat, konferencji, analiz. Problem w całym swym wymiarze, jest w rzeczy samej prosty.
Tylko by go rozwiązać, potrzebna jest nie kłótnia, populizm i wzajemna licytacja, a realne działania poparte refleksją całego społeczeństwa.
Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka