Nowy rok przywitałem w kraju. Moi niesamowici rodzice sprawili, że krótkie, polskie wakacje były dla mnie i mojej żony przeżyciem cudnym, jak zawsze zresztą. Starałem się unikać jak ognia polskiej polityki, by sobie tego wrażenia za mocno nie popsuć. Nie dało się rzecz jasna, skoro na każdym kroku byłem (jestem) bombardowany doniesieniami mediów, jak wspaniali i jednomyślni politycybronią mnie i innych emigrantów przed krwiożerczym premierem Wielkiej Brytanii, Davidem Cameronem. Lokalne radio, blogi, premier, opozycja - dosłownie wszyscy i wszędzie kreowali taki obraz represji, że aż ogarnął mnie szczery strach, iż po powrocie do UK na lotnisku mnie nie przepuszczą albo co gorsza od razu wyślą do jakiegoś polskiego obozu pracy.
Żebyśmy mieli jasność - premier Cameron w sprawie zasiłków dla dzieci emigrantów palnął populistyczną głupotę. Co gorsza, wymienił z imienia jedną z nacji, Polaków. Szukając głębszego dna warto się zastanowić, na jakim poziomie wylądowała polska racja stanu, skoro dla ratowania nadszarpniętej popularności z założenia poważny polityk podciera sobie tyłek akurat naszym krajem. Telefony się na Downing Street z Polski rozdzwoniły teraz, szkoda, że premier Tusk i minister Sikorski nie byli tacy zdecydowani w sprawie niektórych brytyjskich tabloidów (polskie obozy pracy), czy też, przechodząc na poważniejsze tematy, w przypadku śledztwa smoleńskiego (pomocy dyplomatycznej). Skoro zresztą na porządku dziennym znani Polacy, celebryci, cenieni eksperci obrażają własny naród, z pamięcią tragicznie zmarłego Lecha Kaczyńskiego włącznie - to w sumie naprawdę nie rozumiem nagłości zamieszania.
Cameron strzelił sobie w stopę. Szukając głosów sceptycznie nastawionych do Polaków i emigracji angielskich leni i obiboków stracił w oczach wielu "normalnych" Brytyjczyków. Tych, którzy potrafią realnym okiem ocenić ekonomiczne dane i zdają sobie sprawę z realiów brytyjskiego rynku pracy. Zresztą, warto zacytować jednego z satyryków: "(...) jeśli ktoś, emigrant, kto nie zna dobrze języka, nie ma oszczędności, wielkich kwalifikacji, znajomości - zabiera ci pracę, to nie oszukujmy się, w sumie to jesteś do dupy". Nie zapominajmy także o Polakach posiadających na Wyspach prawa wyborcze. Tak czy siak, populistyczna zagrywka Camerona, czy ma głębsze dno czy nie, obróci się przeciwko niemu.
Bawi mnie w tym wszystkim jednakże zajadłość polskich mediów, polityki. Kreowanie obrazu represji z jednoczesnym ukazywaniem polskiej sielanki, bajkowości. Nie będę się bawił w głębsze analizy, każdy, kto żyje w Polsce, a ma odrobinkę zdrowego rozsądku, zdaje sobie sprawę, jak groteskowo wygląda ta sielankowość. Nie wyjechałem do UK bo życie tutaj jest szczytem moich marzeń,uwierzcie na słowo. Tutaj także daleko do bajkowości, zmagamy się z normalnymi, codziennymi kłopotami, a za darmo nikt niczego człowiekowi nie da (możemy porozmawiać o lukach angielskiego systemu benefitów, ale to już inna historia).
Tylko, że w tym brytyjskim piekle, gdzie mnie tak nie lubią, do lekarza specjalisty umawiam się bez najmniejszych kłopotów, przestałem się bać szpitali i lekarzy, z urzędem podatkowym utrzymuję kontakty wzorcowe i szczątkowe, rachunki, mimo iż wysokie, nie przyprawiają mnie o zawrót głowy a robiąc zakupy kupuję to, co potrzeba, a nie to, na co mnie aktualnie stać. W sklepie przed Świętami mimo tłoku nikt na siebie nie warczy, a od angielskich sąsiadów i znajomych dostałem taką liczbę kartek świątecznych, że nie było ich gdzie wyłożyć. Na ulicy nie boję się, że jakiś pędzący, pijany wariat przemknie obok mnie, a morderca dzieci, z powodu niedoskonałości prawa właśnie wychodzi z więzienia. Ot, represje i strach na każdym kroku - już wracam, ministrze Sikorski!
Byłoby naprawdę miło, gdyby polska elita polityczna podjęła chociażby trud stworzenia takich warunków, by polscy emigranci, skoro mają powód, mogli pokazać z całą mocą populistycznym zagrywkom Camerona środkowy palec. W zamian mamy tani festiwal bez odrobiny refleksji nad stanem polskiej państwowości.
Co najciekawsze, naprawdę wrócić chciałbym. Tylko nie wiem, czy dałbym radę, zdrowotnie. Z jednej strony polska służba zdrowia - moja siostra, której lekarz zaleca spotkanie ze specjalistą, a 3 stycznia okazuje się, że miejsc na ten rok już nie ma. Przesympatyczna babcia mojej drugiej połówki rozpaczliwie potrzebuje rehabilitacji. Dostępna za pół roku, jak dobrze pójdzie, z ograniczoną liczbą zabiegów. Moja mama zwykłej recepty od tygodnia nie może się doprosić, a w przychodni odkładają słuchawkę (gdy pójdzie się osobiście - numerków nie ma, dzwonić!). Za to aptek mamy dużo, Polaku - lecz się sam! Jak masz za co. Dodajmy do tego wzorcowy system emerytalny i pewność, że po uczciwym przepracowaniu całego życia dostanie się 800 złotych. Bajka.
Z drugiej strony zdrowie psychiczne. Naprawdę idzie zwariować, gdy człowiek na co dzień ma do czynienia z polskimi, "resortowymi mediami", politykami, którzy na każdym kroku robią sobie ze mnie regularne jaja, a wybrany tłum lemingów szczerze im przyklaskuje (kibicuje). Z daleka łatwiej to komentować, naprawdę. Szczerze podziwiam i współczuję tym, którzy w polskim piekiełku muszą radzić sobie bezpośrednio. Czasem najłatwiej chyba wyłączyć telewizję, nie wiem ile żyłek może pęknąć w ludzkim ciele, jak się słucha Palikota mówiącego o standardach moralnych, Lisa nawołującego księży do potępienia kolejnej zbrodni przeciwko ludzkości ("Resortowe dzieci"), czy telewizji publicznej, która znalazła sobie nowego diabła w postaci braci Karnowskich (tak się z ciekawości zapytam, to oni tak schorowanemu człowiekowi jak dziennikarz Turski pozwolili długo i ciężko pracować?).
Na okrasę premier, którego rządzenie jest władzą marketingową. Od wydarzenia do wydarzenia. Odpowiadanie na kwestie trudniejsze i niewygodne pomijamy, zostawiając brudną robotę dziennikarskim krzykaczom. Wspominałem już nieraz, przeszło śledztwo smoleńskie - przejdzie wszystko.
Obawiam się jednak, że coraz więcej Polaków tego cudu gospodarczego i sielanki konsumować nie zamierza. W samolocie do Londynu, którym wczoraj wracałem, leciało mnóstwo malutkich dzieci. Dziwni jacyś ich rodzice, skoro do tego Camerona wstrętnego lecą, a Tuska i Sikorskiego nie słuchają. Chyba, że boją się o te zasiłki. No cóż, okazuje się, że nawet w populistycznych zagrywkach brytyjski premier jest skuteczniejszy od polskiego. Biedny ten nasz Donald, jest jeszcze coś, w czym mógłby się wykazać?
Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka