Można żartobliwie uznać, że już nawet sam Donald Tusk ma dość powszechnego bałaganu rządów Platformy Obywatelskiej i braku zawodowych perspektyw w ojczyźnie. Wbrew wcześniejszym, zdecydowanym deklaracjom postanowił objąć spektakularne i wyjątkowo dobrze płatne stanowisko w Brukseli.
Odsuwając złośliwości na bok jest to niewątpliwie ogromny sukces lidera polskiego rządu. Polityczny i osobisty. Niespodziewana i sensacyjna (biorąc pod uwagę ostatnie miesiące, nie dni) nominacja na stanowisko Przewodniczącego Rady Europejskiej odbije się szerokim echem w zagranicznych komentarzach i niewątpliwie poważnie zamiesza na krajowym podwórku.
Otwartą pozostaje kwestia na ile brukselska rejterada Tuska jest tworem polskiego sukcesu w Europie a na ile wyrafinowanym działaniem najpoważniejszych graczy starego kontynentu. Nie może przejść niezauważenie w powszechnej euforii paleta zalet nowego przewodniczącego, w której na pierwszy plan nie wybijają się niestety uczciwość, znajomość i sukcesy w polityce zagranicznej czy prozaiczne, ale niezwykle istotne (chociażby w kuluarowych negocjacjach i rozmowach) umiejętności językowe. Rzuca się w oczy natomiast marionetkowość i uległość względem najsilniejszych, bezwzględność wobec słabszych - wymarzony człowiek Berlina, Paryża i Londynu.
Z tą znajomością języków to w ogóle ciekawostka - troszkę kiepsko świadczy to o realnym znaczeniu funkcji "prezydenta Unii", jeśli nie wymaga się od niego biegłości chociażby w języku Szekspira (a nie będę się wyzłośliwiać, do jakich prac w Polsce wymagane jest to w CV kandydatów). Tusk obiecuje, że się do grudnia nauczy, zdolniacha jak zawsze. Pozostaje trzymać kciuki, a jak nie, Unia przecież na tłumaczy wyłoży chętnie.
Niemały orzech do zgryzienia ma teraz opozycja (głównie ta zgromadzona wokół Prawa i Sprawiedliwości) oraz paradoksalnie sama Platforma. Dla partii Jarosława Kaczyńskiego wybór scenariusza reakcji wcale nie jest łatwy - przełknąć gorzką pigułkę i robić dobrą minę do złej gry czy postawić na wątpliwe obniżanie prestiżu sukcesu Tuska i radość z pozbycia się szkodnika z polskiego podwórka? Dla rządzących uciekająca w sondażach i pogrążona w hipokryzji, nieudolności szansa na kolejne wyborcze zwycięstwa nagle dostała okazję do spektakularnego odrodzenia. Choć jest ona także ogromnie ryzykowna - pozbawiona zdecydowanego lidera PO może pogrążyć się w chaosie, a wybór ewentualnego następcy na fotelu premiera bałagan może tylko wzmocnić.
Z boku na to wszystko (aby na pewno?) patrzy Rosja, wybór przyjaznych Putinowi ludzi na ważne stanowiska unijne jest decyzją charakterystyczną - nowa szefowa dyplomacji UE Federika Mogherini jest wręcz znana z sympatii względem Moskwy a Tuska trudno klasyfikować, zwłaszcza w świetle smoleńskiego śledztwa, za jej przeciwieństwo. Hegemonia swoistej osi współpracy między Berlinem a stolicą wschodniego imperium nabiera rumieńców, a puder wybrała sobie Merkel wątpliwej jakości.
Reasumując, czy zatem jest tak dobrze, aż tak Polskę cenią? Czy może aż tak źle, iż nawet premier, który zaklinał się, że o żadnych brukselskich posadach nie ma mowy zdecydował się na bezpieczną, zarobkową emigrację? A może prawda jak zawsze jest prozaiczna i ktoś silniejszy po prostu to w swoim interesie zręcznie rozegrał? Trudno o jednoznaczne odpowiedzi, pozostaje mieć nadzieję, że Tuskowi ramię już i tak nadwyrężone od klepania nie odpadnie a i nowe miejsce do futbolowej pasji odnajdzie - są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze, prawda?
Chłodnym, tęskniącym i marzycielskim okiem oceniający szarą, polską rzeczywistość... Czy może to tylko kwestia odległości i perspektywy? Może z bliska jest kolorowo, tylko ja, sceptycznie (cynicznie) tych barw nie dostrzegam...?
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka