bojadżijew bojadżijew
434
BLOG

Projekt recenzja 41. Killswitch Engage "Alive...."

bojadżijew bojadżijew Kultura Obserwuj notkę 4

 

 

 

Na początku trochę historii. Rok 2002 to jeszcze czas hegemonii nu metalu w mainstreamie rockowo-metalowym, króluje Limp Bizkit, P.O.D. i inne „rapowanki”. Nie chcę negować całego stylu (bo przecież obrodził on w takie zacne kapele jak Korn, Deftones, czy Slipknot), ale dla człowieka wychowanego na thrash metalu, był to ciężki okres. Oglądając w tamtym zamierzchłym już czasie „vive zwei” zauważyłem video do „my last serenade”, które mocno wbiło mi się w głowę. Szybko zakupiłem kasetę (tak tak) KSE „Alive or just breathing”, bodajże w media markt, które jeszcze wtedy miało na stanie takiego rodzaju nośniki. Już bodaj pierwsze przesłuchanie zwaliło mnie z nóg. Otóż „all of the sudden” przypomniano sobie, że można grać riffy gitarowe na więcej niż na jednej obniżonej strunie. Wróciła tradycja thrashu, moc metalicznego hardcore spod znaku Cro-mags czy Pro-pain, po czym wymieszano to ze szwedzką szkołą melodyjnego death metalu (At the gates oraz wczesne In flames i Dark Tranquillity). Do tego dołożono Carcass z okresu „heartwork” oraz groove i moc Pantery i debiutu Machine Head. Sporo tych inspiracji, ale choć nie byłem wtedy jeszcze świadomy, to KSE na swojej drugiej płycie (na której umieścili parę nagrań z debiutu, który nie był szerzej znany i dostępny) stworzył (tak wiem, że były wcześniej afthershock i overcast ale nie wypłynęły szerzej) nowy gatunek ochrzczony „metalcorem” – który później dość szybko zohydziły mi różne klony.
Przechodząc do zawartości płyty, trudno mi wymienić poszczególne kawałki, bo wszystkie są na bardzo wysokim poziomie. Idealne połączanie agresji z melodią. Perfekcyjnie nagrane i wyprodukowane, mające swój ciężar, ale jeszcze nie przesłodzone jak na późniejszych płytach KSE. Wokalista Jesse Leach używa różnych technik wokalnych poczynając od growlu, przez skrzek, wrzask, hardcorowe skandowanie po melodyjny śpiew. Cała płyta jest równa, szczególnie przyjemnie zaś robi się gdy dostajemy między oczy totalnym czadem bez trzymanki jak w „to the sons of man” czy „vide infra”, wtedy rozpędzają się już pod death metalową jazdę okraszoną hardcorową mocą. Jednak materiał ma przede wszystkim olbrzymi walor komercyjny, to głównie za sprawą refrenów m. in. „my last serenade”, „life to lifeless” czy „temple from within” (ach co za zabójczy „panterowy” urywany walec na koniec) wbijają się w głowę już przy pierwszym przesłuchaniu.
Wiem, jak bardzo metalcore się zużył przez te lata. Wiem, że wśród wielu metalowców wzbudzał odruchy wymiotne. Jestem świadomy również, że sam KSE obniżył ostatnio loty (coś tak płaczliwego jak „starting over”). Wypada dodać, ze po 10 latach do zespoły wrócił wspomniany Jesse Leach i w kwietniu wydają nową płytę. Mam nadzieje, ze równie dobrą jak omawianą. „Alive…”, oprócz walorów sentymentalnych i zasług historycznych (fundament metalcore) jest dziełem przemyślanym, zwartym, posiadającym zaraźliwą energię, która poruszyła tłumy. Do tego dochodzą teksty Jessego, swoiste manifesty duchowego odrodzenia. Ocena 5.
Na koniec wypada odnotować, że liderem zespołu jest gitarzysta (śpiewający i ryczący czasem) Adam Dutkiewicz, nasz rodak. Co prawda nie gada po naszemu, ale lubi pierogi i jest jednym z najbardziej sympatycznych i zwariowanych ludzi na metalowej scenie. Także multiinstrumentalista
i producent. Miło.
  
Recka dawrweszte
Recka wichaela 
bojadżijew
O mnie bojadżijew

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura