bojadżijew bojadżijew
476
BLOG

Projekt recenzja 42. David Bowie "the next day"

bojadżijew bojadżijew Kultura Obserwuj notkę 0

                  Michał zaproponował totalny high-light tego miesiąca czy nawet roku. Powrót Davida Bowie po prawie dekadzie milczenia. Któż o nim nie pisze, wszyscy, poczynając od teraz rockowej wkładki, poprzez poczytne tygodniki, po internetowe serwisy muzyczne na największych portalach. Każdy tam zna Davida i opisuje jego androgyniczny styl, zmiany i wolty muzyczne (folk, glam, industrialny berlin, pop, drum'n'base itp. itd.). Mówi się o comebacku ikony popkultury, człowieka z mainstreamu a zarazem inspiracji dla awangardowców. O człowieku, który sam korzystał z twórczości awangardy. Kameleon, adaptor i inwentor. Kurcze, to co ja będę się mądrzył, skoro tylu mądrali zna Davida na wylot.

Nie znam za dobrze jego twórczości muzycznej, ale nie da się nie znać jego osoby i jego muzyki, która jest obecna przez tyle lat w przestrzeni kulturalnej. To tak jak nie wiedzieć kto to jest Obama czy Brzechwa. Nie będę również mędrkował i robił odniesień do jego dziedzictwa, ponieważ po prostu za dobrze go nie znam. Ale przypomnę jeden z najbardziej kiczowatych klipów, w którym zagościł David, z kolegą Mickiem.
Nowa płyta jest dobra. Bardzo eklektyczna, różnorodna. Nie widzę tam spójnego konceptu muzycznego, raczej zbiór piosenek, z których David był na tyle zadowolony by je opublikować. I nie silił się na coś nowego, raczej zebrał tu swoje doświadczenia z wielu lat kariery. Otwieracz, czyli tytułowa kompozycja to dość żwawy rock, oparty na rytmicznym śpiewie. Rześki i dynamiczny, bez udziwnień, raczej minimalistyczny. „Dirty boys” jest eksperymentalny, z fajnym dęciakiem (sax chyba), słyszę klimaty „waitsowskie”. Singlowy „the stars (are out tonight)” to już klasyczna kompozycja piosenkowa, muzyka środka, rzecz dla mnie średnia. „Love is lost” znowu z ciekawą rytmiką i oldschoolowym klawiszem przewodnim. Wypuszczony w styczniu „where are we now?” to nostalgiczny, spokojnie kołyszący song o osobistej wymowie. „Valentine's day” przebojowy, chyba nawiązujący do glamowej tradycji Davida, tylko jego głos ma ten pokład dojrzałości i dlatego ta urokliwa piosenka ma w sobie coś przejmującego. Mój ulubiony „if you can see me”, bardzo eksperymentalny, chyba pokłosie dawnej współpracy z Frippem, świetny kawałek. „I'd rather be high” to zupełnie inne od poprzednika rejony, kojąca melodia na gitarze, do tego kontrastujący z nią wokal Davida w zwrotkach, na granicy skandowania, ale w refrenie już z powrotem jest na haju:). Dobra, nie będę tak wszystkich kompozycji po kolei omawiał, wymienię jeszcze „how the grass grow” z bardzo ciekawymi eksperymentami wokalnymi (to la la lalalala), mocny hardrockowy „(you will) set the world on fire” oraz dołujący „you feel so lonley you could die”.
Nie jest specjalnym fanem głosu Bowiego. Cenię go jako wszechstronnego artystę. Na omawianej płycie stworzył bardzo różnorodne kompozycje, to taki David Bowie „all inclusive”. Dla fanów zapewne mus. Dla innych do posłuchania. A i warto poczytać też teksty.
Mamy nową skalę ocen, zamiast 1-5, to teraz 1-10. No to niech będzie 7. Ci co lubią Davida to kupią. Reszta może posłuchać i z naleźć coś dla siebie, bo płyta jest długa (może za długa, ale to wersja deluxe, a poza tym za 10 lat się należy).  
 
Recka dawrweszte 
Recka wmichaela 
bojadżijew
O mnie bojadżijew

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura