bojadżijew bojadżijew
364
BLOG

Projekt recenzja 44. Ihsahn "Eremita"

bojadżijew bojadżijew Kultura Obserwuj notkę 4

 

 

Ihsahn już na ostatniej płycie Emperor „Prometheus...” mocno przewietrzył black metalową stylistykę. Wcześniej też go nosiło, skłonność do eksperymentowania kontrastowała z ortodoksyjnym podejściem do metalu jakie prezentował kolega z zespołu Samoth. Już po zrzuceniu więzów stylistycznych (a po drodze było jeszcze Peccatum) Ihsahn nagrał w przeciągu paru lat trylogię na „A” (Adversary, AngL, After), gdzie mocno kombinował, a na ostatniej z nich poszedł w klimaty pokrewne jazzu korzystając z dość częstej pomocy saksofonisty. Robiło się coraz bardziej awangardowo.
"Eremita", z dość dziwną okładką, na której znajduje się odwrócony F. Nietzsche, jest dalszą wycieczką Ihsahna w poszukiwaniu własnego stylu, którego nie będzie łatwo gawiedzi zaszufladkować. Co wyróżnia tę płytę w stosunku do wspomnianej trylogii, to jej spora melodyjność. Lider oprócz swojego charakterystycznego skrzeku (coś jak plucie żyletkami) często używa śpiewu, a że ma świetne warunki głosowe to wiemy już od dawna. Taki „Arrival”, który dostajemy na otwarcie, to dość melodyjny progmetal, aż dziw bierze, że na początek dostajemy taką skoczną jak na Ihsahna piosenkę. Drugi „the paranoid” przypomina o muzycznych korzeniach Vegarda, gdzie blasty znajdują przeciwwagę znowu w bardzo melodyjnym refrenie. Kolejny „introspection” z gościnnym oddziałem Devina Townsedna to spory przebój, jeśli chodzi o takie awangardowe granie. „The eagle and the snake” to już prawdziwe wyzwanie, mamy saksofon, nietypowe podziały rytmiczne, wyborne solo Jeffa Loomisa – czyli prawie 9 minut mocnej koncentracji słuchacza. Choć jest melodyjny refren. „Cathrasis” to taka mroczna kołysanka, dziwny, niepokojący numer. Natomiast „something out there” to prawie klasyczny Emperor jak z pierwszych płyt, blast, plus spora dawka klawiszowego patosu, ale – jak zwykle – spora dawka melodii. Dla starych wyjadaczy blackowej siarki, pyszna rzecz. „The grave” to najmroczniejsza kompozycja na płycie, totalny kolos. Trudna, ale mająca coś hipnotycznego, bo męcząc potrafi zawładnąć umysłem. Chyba opus magnum tej płyty. Świetny „Departure” to też mrok, podany jednak w żwawszej formie, a w pewnym momencie koi kobiecy wokal. Kończący „recolletion” to dość „lekki” i zwiewny kawałek, chyba ukojenie po 2 wcześniejszych ciosach.
Reasumując – Ihsahn szuka i nie patrzy na konwenanse. To trudna muzyka, o awangardowym zacięciu, gdzie często jazz miesza się z blackowymi naleciałościami z przeszłości artysty, a których jest coraz mniej oraz z progresywnym graniem, którego coraz więcej. Ocena 8/10.
 
recenzja dawrweszte
recenzja wmichaela 
  
bojadżijew
O mnie bojadżijew

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura