oranje oranje
98
BLOG

Wrzody na blogu, szubienica mainstreamowi!

oranje oranje Rozmaitości Obserwuj notkę 34

Rok 1763, parlament w Londynie, hrabia Sandwich krzyczy do Johna Wilkesa: „Albo zawiśniesz, panie, na szubienicy albo umrzesz na syfilis!”. Wilkes odpowiada: „To, milordzie, zależy od tego, czy przejmę twoje zasady, czy twoją kochankę”. Gdyby dziś w Polsce mainstream przyjął zasady co niektórych blogerów to rzeczywiście skończyłby na szubienicy. Gdyby zaś blogerzy pisali „po dziennikarsku” to z pewnością rozgorzałyby na nich syfilityczne wrzody egotycznego niespełnienia.

Już wyłuszczam: dowiedziałem się parę dni temu, że jeden z polskojęzycznych tytułów w Irlandii został ukarany przez miejscowy sąd karą grzywny w wysokości 150 tysięcy euro, która to suma po ulicy – przyznajmy – luzem nie chodzi. Sąd uznał, że zamieszczona przez gazetę informacja sprzed dwóch lat (dotycząca śmierci polskiego pracownika) jest nieprawdziwa, godząca w dobre imię tegoż pracodawcy oraz narażająca go na wymierne straty.

Gazeta napisała, że Polaka po prostu zajeżdżono na śmierć, że firma, w której pracował łamała przepisy i normy pracy, słowem – gość, który oddał ducha w szpitalu oddał go w związku z katorżnicza pracą, a nie z chorobą, której nie ujawnił przy najmowaniu się do roboty. Jak było w istocie – nie wiem, ale czytałem ten tekst. Tę mieszankę zarzutów kierowanych do pracodawcy, a formułowanych przez wychodzących z mszy żałobnej, kolegów. Oczywiście w pełni anonimowych. I zero miejsca dla wypowiedzi kogokolwiek reprezentującego firmę.

Nie wiem czy przez te dwa lata procesu pojawiła się możliwość napisania prostującego rzecz całą tekstu czy też od razu firma się wściekła i powiedziała: „Popamiętacie nas”. Fakty są takie, że dwa miesiące temu gazeta zmieniła tytuł i wydawcę i jest już odrębnym bytem prawnym. Wyrok zatem dotyczy firmy nieistniejącej w dniu ogłoszenia wyroku.

I tak to się właśnie kręci w blogerskim świecie. W świecie, gdzie bardzo często nie chce się słuchać drugiej strony, gdzie własne iluminacje są ważniejsze od faktów, w świecie, gdzie nie ponosi się strat, a wyłącznie przypina się sobie medale za bohaterstwo i uczciwość.

Dopiero przyparty realną groźbą sądu bloger wykonuje nerwowe ruchy prostujące (casus Cezarego i Koteckiej). Dopiero, gdy okaże się, że mające uwiarygodnić blogerską tezę fakty po prostu są życzeniami autora i dezawuują po nazwisku kogoś istniejącego realnie (Coryllus i wpis o tym, że oportunistyczny Mazurek będzie się coraz bardziej płaszczył przed Lisem chcąc zachować stanowisko i wpływy we Wproście) – dopiero wtedy widać jak na dłoni różnicę pomiędzy tymi światami.

Nie mam raczej wątpliwości, że gdyby te teksty trafiły w papier (a nie mogłyby trafić, bo tam ktoś prócz autora musiał by je zredagować i w efekcie wyrzucić do kosza) to autorzy rzeczywiście obgryzaliby paznokcie w sądowej lawie tracąc całą swoją swadę, pewność i erudycję i drżąc o hipotekę. Wspomniany przeze mnie polski-irlandzki tytuł po prostu zastosował blogerskie zasady: „może się uda, może ten ktoś o kim piszę nie przeczyta, ale przeczytają wszyscy inni”. I to działa, tyle – że nie zawsze.

I nie mówcie mi, że nie ma anonimowości, że po IP można każdego anonima namierzyć. Pewnie, że można, ale zazwyczaj osoby dotknięte tym czy innym sformułowaniem czy kłamstwem na ich temat zwyczajnie machają ręką: „e, to nisza, co tu się z niszą sądzić!”. Wydawałoby się, że bloger powinien czekać na takie zdarzenie jak szczupak na płotkę, ale – jak co do czego – wycofuje się w szuwary z przeprosinami. Albo i bez nich poprzez: „delete”.

Bloger jest jak Lenin po dojściu do władzy: nie dość, że zagarnął aktywa Romanowów, to jeszcze odmawia płacenia zobowiązań zaciągniętych przez carską Rosję za granicą. Jest to jakiś patent, ale ja z niego nie skorzystam.

Tak to widzę.

 

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (34)

Inne tematy w dziale Rozmaitości