oranje oranje
323
BLOG

Słowo na niedzielkę: bagnet od mauzera

oranje oranje Rozmaitości Obserwuj notkę 12

- Masz, nigdy nic nie wiadomo w tym NRD... – rzekł był mój ojciec i dał mi na drogę wyszperany gdzieś bagnet od mauzera. Takiego knypa wielkiego dał mi; prawie pół metra. Leżał potem ten bagnet dość długo obok siedzenia kierowcy w moim samochodzie zaraz pod (lewą) ręką i zjeździł ze mną konkretne hektary zanim nie zajumała go holenderska drogówka.

Bagnet wziąłem i nie wdawałem się w tłumaczenie, że NRD już od roku nie ma, a ja jadę do Holandii i nawet nie będę przystawał na terenach b. NRD. Dał, co miał najlepszego i ja to rozumiałem doskonale; broń przy sobie lepiej „w drodze” mieć, zrozumiałe. Jak znam ojca, to pewnie wcześniej wymarał z jakiegoś zakątka prawdziwą giwerę, ale uznał, że przerdzewiała, albo, że bez nabojów, a w sklepie od 50 lat nie sprzedają innych niż do syfonu, więc pozostawił mnie z tym mauzerem. - Skąd wiesz, że od mauzera? - zapytałem jeszcze, ale zbył mnie epitetem uznawanym powszechnie za obraźliwy.

Jeździł ten bagnet ze mną i jeździł; w te i wewte; wiedziałem, że jest, ale miałem do niego stosunek jak do klucza do świec. Jest, bo jest.

No i kiedyś jechałem sobie z Poznania na Ziemie Odzyskane, właśnie zresztą do ojca i przejeżdżałem przez Puszczę Notecką. Zatrzymałem się na jakimś leśnym parkingu (leśny parking – toż to oksymoron!) i po obsikaniu sosny ruszyłem w las chcąc zobaczyć, czy grzyb może jaki rośnie. Nie rósł, ale raptem bezszelestnie wyrósł przede mną w tym lesie facet dziwacznie umundurowany, poczochrany, z igliwiem we włosach, plecaczkiem, ale w ogóle: jakoś nie z tej ziemi. Niestary nawet, ale z tym liściem na głowie.

Wtedy to pomyślałem, że jednak, było nie było, w las to z bagnetem warto chodzić nawet 50 lat po wojnie. Niejaką ulgę przyniosła obserwacja, że mundurowy też nie jest uzbrojony. Ulga się podwoiła, kiedy w nienagannej polszczyźnie, bez śladu obcego akcentu zapytał, czy mam papierosy i czy go poczęstuję. Odrzekłem, że owszem, tam za górką, w samochodzie i doszliśmy, zapaliliśmy na tych ławeczkach.

Słowo do słowa, koleś okazał się leśnikiem czy gajowym, którego jakaś Władza Leśników zmusiła do uczestnictwa w konferencji leśniczej-naukowej w Poznaniu. I że on sobie od wczoraj idzie z Poznania do swojej leśniczówki gdzieś pod prapolską Cedynią czy innego Nowego Warpna.

Oszacowawszy człowieka zaproponowałem, że tę setkę kilometrów „po drodze” to go podrzucę. On jednak powiedział mi, że nie, on dziękuje, że sobie pójdzie, ale tu, proszę bardzo, ileś tam złotych i żebym mu te fajki sprzedał. No to sprzedałem ćmiki i zapytałem: jaki sens iść z Poznania lasami do zachodniej granicy, a on na to, że sens wielki, bo on w ogóle kocha las, spieszyć się nie ma po co, żonie powiedział, że wróci za parę dni, a spacer jesiennym lasem to przecież sama przyjemność. A i nocleg w igliwiu – sympatyczny. Zresztą wszystko to doskonale mieści się w jego pojmowaniu własnej kompetencji i spełnianiu obowiązków zawodowych.

Myślę sobie o nim dość często. Z zazdrością.

A bagnet, jak wspominałem, nieco później zabrali mi w Holandii policjanci drogówki.

 

oranje
O mnie oranje

Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś. Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości