Codziennie Irlandię opuszcza 110-ciu Irlandczyków w wieku 25-44 - podał irlandzki GUS. Zachowując proporcje wychodziłoby, że Polskę musiałoby opuszczać codziennie około 1000 analogicznych jakich-takich Polaków. Po trzech miesiącach się robi 100 tysięcy, niezły wynik.
Ponadto się dowiedziałem, że w Galway, na zachodnim, atlantyckim brzegu Irlandii są najdroższe hotele, bo to „ostatni nocleg w ojczyźnie” i ci, którzy sprzedali wszystko – nie żałują już tej uściubanej w sekendhendzie kasy na godne zachowanie w pamięci ostatnich chwil w Starym Kraju (to w sumie tłumaczy, dlaczego na polskich lotniskach woda w butelce 0.33 kosztuje pięć zeta, choć nie tłumaczy, dlaczego wóda jest tania).
Wychodziłoby na to, że rzeczywiście kryzys dopadł ex-Tygrysa i że te 85 miliardów euro, co to Unia dała (z tego miejsca dziękuję również Polsce za okazaną mi finansową solidarność) raczej nie spełniło swojego zadania. Ludzie wyjeżdżają pakując w plecaki zobowiązania za zakupione, świecące pustką, trzy mieszkania i tego jeepa-krusajdera, którego dziś nikt nie chce, a który służył żonie wyłącznie jako ekstrawagancki wózek na zakupy. A Polacy?! Polacy nie wyjeżdżają, bo nam ta Irlandia pasuje, poprzez ich wypływ my niechcący rośniemy.
Za bardzo się zatem nie przejmuję Irlandczykami, bo byłaby to przesada – chcącemu nie dzieje się krzywda, a jeśli oni chcą śmigać, to przecież ja tu nie będę darł szat nad kolejnym stadem wyspiarskich dzikich gęsi i utyskiwał, że „emigracja jest gorsza niż śmierć, bo zabiera młodych i zdrowych”. Czytam sobie wprawdzie raz po raz Heinricha Bolla, owszem, nostalgia bierze, ale niewiele większa niż na wiadomość, że w Somalii krajowcy zasypali wykopaną przez Europejczyków studnię na złość innym krajowcom. Jest jak jest, wiadomo.
Jest u Bolla taka historia, (noblista upodobał sobie Irlandię w latach 60-tych i chatę tu kupił i opisywał ją nader udatnie, choć po enerdowsku, mimo, że był zapadnyj): gdzieś na wiosce pod Limerick - pzdrowienia dla Laeni – zobaczył butelki z mlekiem rozwiezione o brzasku przez mleczarza. Wieczorem przyfilował, że przed jednym z domów butelka stoi nietknięta. Zapytał więc sąsiadkę inkryminowanego domiszcza o mleko, a ona odparła, że: „on dziś wyemigrował”. Niemiec na to, że niemożliwe, bo zostawił zapalone w domu światło. A ona: „Rzeczywiście, zostawił zapalone światło, ale co tam: do Australii nie poślą za nim rachunku”. A Boll: „A rachunek za mleko?”. Ech, ci Niemcy, co nie?!
A wcale nie miałem zamiaru pisać dziś o Irlandczykach (szczerze mówiąc zacząłem tekst od wspomnienia z Polski, gdzie byłem znowu niedawno: Policjant z lizakiem wyskoczył zza wiaty autobusowej, Binio zaklął, ja się uśmiechnąłem, bo lubię takie akcje. Binio zahamował w zatoczce wskazanej przez policjanta, półgębkiem rzucił do mnie jak do przygłupa jakiegoś: „ty to się lepiej w ogóle nie odzywaj, bo nic nie rozumiesz”, funkcjonariusz podszedł (taki ze 25 lat w okularkach, ale bardzo – się okazało – rzeczowy). Binio otworzył okno, usłyszał o dokumentach, otworzył drzwi i zaczął się wygramalać z samochodu, bo kości przy okazji rozprostować chciał. – Kierowca podczas kontroli ma zostać w samochodzie, bo policja ma uprawnienia posłać mu kulkę w łeb – powiedział umundurowany okularnik. – Że, kurwa co?! – zdziwiłem się z siedzenia pasażera. A Binio nie zwracając na mnie uwagi rzucił do okularnika: - A strzelał pan kiedyś do ludzi…? No widzi pan. A ja owszem… - zablefował straszliwie…),
…miałem zatem dalej opisać spotkanie z polskim policmajstrem, ale wpadła mi w ręce ulotka roznoszona przez jakichś dobrych ludzi, którą włożyli do tej dziury w drzwiach, co to się listy wrzuca, a na której nakleiłem „No junk mail”. I tę ulotkę umieszczam na zdjęciu i stanowi ona rzeczywiście dowód na to, że w Irlandii bieda, bo ludzie złota się starego pozbywają i platyny i sreber rodowych nawet. Wiadomo, że takie reklamy w TV się pokazywały, ale jeśli ktoś na a-4 kseruje apel o skupie złota i roznosi po podrzędnych dzielnicach miasta (Clonsilla jest dość podrzędna, ale nie zamieniam), to znaczy, że coś piszczy w zielonej trawie.
Ja złota i srebra nie mam, więc na razie na zimę się okopałem, kartofle skopcowałem, drew pod lasem narąbałem, bo nasza chata z kraja. A jak zniosą wizy do Stanów, albo zielone karty rozdawać będą, do której w kolejce Rostowski swoje dzieci czy kogoś tam ustawia to i tak się nie ruszę w tamtą stronę. Wiem, że trudno Wam w to uwierzyć, ale Irlandia w swym pogubieniu jest coraz bardziej polska. I euro nieźle stoi.
Mieszkańcy Bulandy, jednakowoż, wciąż z niej uciekają. Tak się tam przyzwyczajono do bycia wiecznie dymanym, że zaczęli dymać siebie nawzajem. Opresja przeszła w self-service, jesteśmy pierwszym samouciskowym narodem świata. P. Czerwiński, Przebiegum życiae
A chłopaki jak chłopaki. Generalnie nie różnimy się. Ja, emigrant ze swoim odrzuceniem roli emigranta (odrzucam ją od pierwszego dnia tutaj), poruszam się po świecie jak piłkarz, któremu pękła gumka w spodenkach, ale jest dobre podanie, więc zapierdziela się w jej stronę trzymając gacie jedną ręką. Może gola się strzeli jakiego, a gacie się przecież wymieni. Oni w Polsce, w swoich rolach i zawodach, bez obciążenia emigranckiego, w kraju swoim, z językiem swoim i przyjaznym państwem – podobnie. Wolność, pomysły, projekty, działania... - ale też z jedną cały czas, od 20 lat, ręką trzymający galoty projektów, spłacanych kredytów, bezpiecznych i niebezpiecznych związków. Nie ma radości w tej grze, nie ma fascynacji tym sportem jakim jest życie. Nie jesteśmy chyba dziś narodem czerpiącym radość. Nie ma jej na ulicy, w rozmowie, przy grillu czy na zakupach. Żeby radość zresztą czerpać trzeba mieć źródło jakieś.
Sign by Danasoft - For Backgrounds and Layouts
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka