Orant Orant
73
BLOG

O modlitwie (3/?)

Orant Orant Społeczeństwo Obserwuj notkę 1

Dygresja, w odpowiedzi Panu „Umówmy się że mam rację”: https://www.salon24.pl/u/orant/930640,o-modlitwie-2.

Szanowny „Umówmy się, że ma Pan rację”!

Wreszcie zabrałem się do pisania – przepraszam jeszcze raz za opóźnienie. Oprotestowane przez Pana sformułowanie, o „prawdopodobieństwie istnienia Boga”, musi być przynajmniej nieprecyzyjne, skoro udało się je Panu tak zgrabnie skrytykować. Mam jednak przeczucie, mówiąc obrazowo, że łomot jaki Pan sprawił temu wyrażeniu, udał się głównie dzięki temu, że wyciągnął je Pan „na zewnątrz”, „w krzaki”, i tam, już bezbronne, przykładnie skopał. Czyste zbójectwo? Niekoniecznie. Sądzę, że raczej nieporozumienie. Przyjął Pan zapewne, że chciałem nieco „unaukowić” mój tekst, pisany przecież „czystą” potoczną polszczyzną. Próbowałem nawet ugiąć się pod tym Pana „pręgierzem” i zmienić to niezbyt zgrabne sformułowanie, ale niestety niczego bardziej sensownego nie wymyśliłem (fakt, że nie myślałem zbyt długo). Tym niemniej, dziękuję bardzo za krytykę, zwłaszcza, że w kolejnych odcinkach podobnych wyrażeń, może nawet bardziej „naukowych”, będzie więcej - przyjrzę się im staranniej przed publikacją. Nie piszę przecież o tym, jak to „jeden polityk drugiemu dosolił”, ale o kwestiach najzupełniej poważnych, wręcz kluczowych. Nikt nie zwolni mnie z odpowiedzialności za słowa, chociaż to co piszę bierze się bardziej z osobistego doświadczenia, niż z jakiegoś poważnego studiowania – jestem raczej marnym praktykiem, niż wybitnym teoretykiem. Poniżej, „na rozgrzewkę”, postaram się jednak wytłumaczyć, dlaczego uważam, że chciał mnie Pan wciągnąć w te „krzaki” i dlaczego takich językowych (i nie tylko) zapożyczeń w moim tekście w zasadzie nie da się uniknąć – czyli uprzedzę nieco to moje „skakanie po gałęziach”.
Oczywiście, trudno się nie zgodzić z Pana uwagami dotyczącymi przedmiotu rachunku prawdopodobieństwa, ale też trudno nie zauważyć, że wcale nie chodziło o wykorzystanie „metod probabilistycznych” do orzeczenia o tym, że Bóg istnieje. Co więcej: trzeba to z naciskiem stwierdzić, że każda próba wykazania, że Bóg (nie)istnieje, za pomocą jakichkolwiek narzędzi zaczerpniętych z ludzkiej wiedzy, jest błędem logicznym, czyli dość „powszechnym błędem rozumowania”, czy raczej mędrkowania. Tak jest „z definicji”, niezależnie od tego, czy Bóg dla człowieka jest/bywa bliski na sposób intymny, a przez to oczywisty, prawie dotykalny, czy też, dla kogoś innego, lub w innym czasie, Jego istnienie to „siedem kropek” na sześciościennej kostce do gry. Wierzę, albo nie – gdybym zamiast tego wiedział, już tutaj na tej ziemi, (że Bóg istnieje), to albo Bóg nie był Tym kim jest (jak jest „z definicji”), albo ja, poznając Wszechmocnego, straciłbym własną wolność (wolną wolę). W rezultacie musiałbym też przestać myśleć -  ludzka myśl jest przecież ostoją wolności, w największym nawet zniewoleniu. Skoro jednak myślę, to czasem próbuję się upewnić. Niestety, nigdy nie nabiorę stuprocentowej pewności, że Bóg (akurat) nie istnieje. O ile jestem intelektualnie uczciwy, zawsze w moim umyśle(!), pozostanie niepewność, czyli muszę żyć ze świadomością tego właśnie „niezerowego prawdopodobieństwa”. Tylko tyle, żaden rachunek prawdopodobieństwa – nie chodzi o prymitywne doświadczenie rzucania kostką, której wszystkie ścianki doskonale znam, ale o osobiste zmierzenie się z rzeczywistością, której poznać nie mogę, nawet tylko „jednej ścianki”.  Wobec Niepojętego, dopóki myślę, czyli poszukuję, znajdę przynajmniej wątpliwość, owe „niezerowe prawdopodobieństwo”; wcześniej czy później - nawet jeżeli przyjmę, że Bóg „powstał” w ludzkim umyśle (przyjmę, lecz nie udowodnię). Nawiasem mówiąc: kto uzdolnił ludzki umysł aż do „wymyślenia” Boga?

Piszę o modlitwie, nie bezpośrednio o Bogu, ale modlitwa jest skierowana do Boga i trudno o Nim tutaj nie wspomnieć. Opisując przedmiot rachunku prawdopodobieństwa, zapewne znany Panu doskonale, użył Pan prostego przykładu (czyli modelu) kostki do gry, jakkolwiek mógł Pan  posłużyć się „oryginałem”, czyli całym teoretycznym aparatem, możliwym przecież do ogarnięcia ludzkim umysłem (nie każdym, ale to drobny szczegół:). O Bogu możemy natomiast mówić wyłącznie(!) budując Jego niedoskonałe modele, czyli używając języka, takiego jaki mniej więcej znamy, i jakim posługujemy się na co dzień – inny jest oczywiście „codzień” wybitnego naukowca, inny skromnego blogera, ale nie ma jedynie słusznego modelu i jedynie słusznego języka (są oczywiście błędy, intuicja podpowiada nawet, że w ludzkim rozumieniu Boga zawsze muszą być jakieś błędy). Gdy ktoś mówi innym językiem niż ja, będę raczej starał się zrozumieć to co chciał powiedzieć, niż skrytykować jego język, „że jest głupi”. Przy tym, po wieży Babel, na pewno nie unikniemy nieporozumień, w jakiejkolwiek dziedzinie. Przykładowo: o ziemi, którą „ogarniamy” tylko fragmentarycznie, chociaż na niej żyjemy, możemy mówić przy użyciu modelu globusa. Możemy powiedzieć wskazując na globus: „oto tak jest zbudowana (słowo cokolwiek nieadekwatne) ziemia”. Czy powinniśmy od razu ugrzęznąć w dyskusji o tym , że „ziemia nie jest przecież posklejana z kawałków tektury”? Nieścisłość może nas prowokować do bijatyki, lub do próby porozumienia – to drugie możliwe jest tylko wtedy, gdy nie rezygnując z własnych racji, wyrzucimy do kosza swoją „nieomylność”. Dobra wola to bilet niezbędny do wkroczenia na jakakolwiek dobrą drogę, z góry proszę więc wszystkich o wybaczenie wszelkich nieścisłości i z góry dziękuję za każde ich sprostowanie. Z góry dziękuję! Z góry dziękuję! O modlitwie powinienem pisać dobrze, lub zamilknąć – zdecydowałem, że powinienem pisać, Boże miej mnie w Twojej Opiece!

Teraz jeszcze parę słów o tym ciężkim kamieniu „na rozgrzewkę” (świetnie się Pana cytuje:). Akurat uważam, że jest to kwestia, której człowiekowi wierzącemu nie godzi się roztrząsać bez istotnego powodu, chociaż inni, a jakże, z zapałem od dawna już ją wałkują. To że ta kwestia padła w komentarzu, owszem, jest już jakimś powodem, zwłaszcza że może ona posłużyć za znakomity przykład tematu do dyskusji całkowicie jałowej. Pana lapidarna odpowiedź jest może nawet bliska temu co ja sam bym na ten temat powiedział, ale nie nie czuję się na siłach, aby zabierać głos w tej sprawie. Dla wszystkich, którzy jednak chcą zgłębić to zagadnienie, podaję parę linków:

http://lewandowski.apologetyka.info/ateizm/ateistyczny-pseudoparadoks-kamienia-ktorego-bog-nie-moze-podniesc,987.html
http://mateusz.pl/ksiazki/js-sd/Js-sd_07.htm
https://opoka.org.pl/biblioteka/P/PR/sz_wszechmoc2014.html

Na ogół uważa się, że nie ma głupich pytań, są tylko głupie odpowiedzi. Umysł ludzki jest jednak tak wielki, że chociaż to nielogiczne, jest w stanie wymyślić nawet głupie pytanie. Osobiście uważam, że pytanie o ten kamień do takich właśnie należy. Przykład pytania podobnego, czy raczej „antypodobnego” i „na oko” bliższego ziemskiej kondycji człowieka, to znany dylemat „czy bezpłodność jest dziedziczna?”.

Dziękuję Panu Smutnemu, za celne wsparcie cytatem z „Naśladowania”. Dziękuję i życzę dużo radości:).

Orant
O mnie Orant

https://www.salon24.pl/u/orant/999339,test

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo