Poranek. Pustymi korytarzami Sejmu dumnie sunie przewodniczący klubu parlamentarnego PiS Marek Kuchciński. Ciszę panującą w budynku przerywa okrzyk pewnej dziennikarki radiowej: - Panie przewodniczący, panie...
Okrzyk ma być sygnałem „stop" dla Kuchcińskiego. Ten jednak nadal majestatycznym krokiem idzie przez korytarz nawet nie odwracając głowy, aby sprawdzić kto go woła. Dziennikarka biegnie za Kuchcińskim. Po krótkim sprincie dopada szefa klubu parlamentarnego PiS. Już wyciąga mikrofon, już otwiera usta, aby zadać pytanie...
- Czy zgłaszała pani w naszym biurze prasowym, że chce pani ze mną rozmawiać? - gasi ją Kuchciński. - Proszę pójść i zgłosić, a potem mnie poszukać - dodaje i znika za drzwiami swojego gabinetu. Mikrofon opada.
W związku z tym przy stoliku pojawił się pewien racjonalizatorski pomysł. Każdy dziennikarz powinien co miesiąc otrzymywać bloczek kuponów od biura prasowego PiS. Np. za cztery można byłoby porozmawiać z Kuchcińskim, dwa wystarczyłyby na Kurskiego, a jeden na tracącego na znaczeniu Zbigniewa Girzyńskiego. Przy okazji posłowie mogliby poznawać swoją wartość odbierając kupony od dziennikarzy. Ba można byłoby tworzyć całe giełdy i systemy wymiany kuponów.
Życie w Sejmie coraz bardziej przypomina karabert. Gombrowicz i Mrożek ostatnimi czasy powinni być przeniesienie w księgarniach na półkę z opisem: „literatura faktu" ;)