Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1154
BLOG

Biznesowa oferta dla premiera Marcinkiewicza

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 8
      Ponieważ bardzo nie lubię w pojedynki polityczne, jakie tu toczę, wkomponowywać wątków osobistych, czuję w tej chwili lekki wstyd, niemniej nic na to nie poradzę, ale faktem jest, że kiedy myślę o Kazimierzu Marcinkiewiczu, ogarnia mnie wizja, jak to on przyjeżdża w odwiedziny do swoich starych rodziców, oni go sadzają przy stole, dają mu pod nos talerz z zupą, on go delikatnie odsuwa i mówi: „Mamo, daj spokój. Przecież wiesz, że ja już nie lubię szczawiowej”.
 
     Wygląda niestety na to, że do tego obrazu dojdzie teraz kolejny. Siedzi Marcinkiewicz nad tym talerzem, ponury jak jasna cholera, a ojciec go pyta: „No to powiedz nam, synu, co ty tam w tym wielkim świecie porabiasz?” A na to Kazimierz Marcinkiewicz ogląda w zamyśleniu paznokcie i odpowiada: „Jestem lobbystą, tato. Niestety nie mogę ci więcej na ten temat powiedzieć, bo to są bardzo skomplikowane sprawy”. I kroi łyżką pływające w zupie jajko.
 
    Kiedy po raz pierwszy na tym blogu pojawiła się osoba Kazimierza Marcinkiewicza, stało się tak dlatego, że – słysząc kolejne doniesienia na temat „nowego życia”, jakie postanowił rozpocząć były premier – uznałem przypadek ów za z jednej strony tak tandetnie zwyczajny, a jednocześnie tak żałosny, że aż nie wart choćby jednej drobnej złośliwości. Choćby i przy okazji pisania na temat kompletnie z samym Marcinkiewiczem nie związanym. Poza tym uznałem, że Marcinkiewicz padł ofiarą czegoś, co jest udziałem wielu mężczyzn w jego wieku, a czemu tacy ludzie jak Marcinkiewicz po prostu nie są w stanie się oprzeć. Wiedzą, że to co robią jest głupie, złe i w efekcie samobójcze, a mimo to brną, bo ich zwierzęca natura i zwykła ludzka próżność wiąże im serca i umysły tak, że już po prostu nie dają rady. A więc, o czym tu gadać?
 
      Już jednak w chwilę po umieszczeniu tego tekstu na blogu, zaczęły do mnie docierać informacje, że Kazimierz Marcinkiewicz jest – jak to już zdarzało się wielokrotnie w jego wypadku – lepszy nawet od samego siebie i że akurat on zasługuje tu na potraktowanie osobne. Okazało się mianowicie, że w ocenie specjalistów od wizerunku – oczywiście, oni są zawsze gotowi przylecieć na gwizdnięcie – nawet jeśli postępek Marcinkiewicza nie był zorganizowany przez jego piarowców, to niewątpliwie jest przez nich obecnie bardzo sprytnie wykorzystywany. I to mnie zdziwiło. Z punktu widzenia kogoś, kto całe życie poruszał się w środowiskach, gdzie gówno śmierdzi, a ogrody są piękne, w zwykłej zdradzie, i do tego w zdradzie tak nonsensownej, nie może być żadnego piaru. Co najwyżej na użytek osób najbardziej moralnie poprzestawianych. A tymczasem dochodziły do mnie informacje, że właśnie o to tu w tym wszystkim chodzi. Że dopóki Marcinkiewicz był tylko tym zgniłym jajkiem niefortunnie wyciągniętym z kapelusza przez Jarosława Kaczyńskiego, zamiast królika, można było jakoś zyć bez świadomości, że on w ogóle istnieje. Potem jednak przyszedł ten piar.
 
      Kim był Kazimierz Marcinkiewicz, zanim jeszcze został tym lobbystą, lub jeszcze wcześniej, zanim wyjechał do Londynu, owinął sobie sweter wokół szyi i jako „najsłynniejszy Polak nad Tamizą” ruszył rwać panny na emigracji? Każdy kto interesuje się polityką jako tako, wie, skąd Marcinkiewicz się wziął, z jakich środowisk pochodzi, jakie, ideologicznie i politycznie, miejsce zajmował przez całe lata 90-te, a nawet dlaczego tak się stało, że w momencie gdy można było mieć jeszcze nadzieje na powstanie POPiS-u, to właśnie Marcinkiewicza Jarosław Kaczyński kopnął tak wysoko. Wielu z nas przypomina sobie też czasy nieco późniejsze, a więc te wszystkie studniówki, dyskoteki, młode dziewczyny, to całe tabloidowe szaleństwo, które tak Marcinkiewicza-premiera urzekło.
 
      A zatem, kiedy on już wreszcie pojechał do tego Londynu, musiało nastąpić to co nastąpiło. A mianowicie to, że on się zachował jak przeciętny murarz, czy docent, a przy okazji dokonał tego odkrycia, że ma ładną pupkę. Marcinkiewicz nie tylko popełnił błąd, który sprowadza się do tego, że za trzydzieści lat będzie prawdopodobnie konał w samotności i w poczuciu zmarnowanego życia. Ale też nie popełnił go przez zwykły grzech pożądania i nieskromności. Popełnił go świadomie i z poczuciem najwyższej dumy. I te właśnie informacje, każą mi przypuszczać, ze Marcinkiewicz popadł w klasyczny stan opętania. Któregoś dnia obudził się, zobaczył, ze znajduje się na statku o nazwie Cywilizacja i „ten który niesie światło”, go oślepił.
Takie czasy.
 
       Wracałem jakiś czas temu z pracy do domu i przy katowickim dworcu zobaczyłem następujące ogłoszenie, że tak zwany „Bar Afrodyta” przyjmie do pracy ładne dziewczyny. Ponieważ nie urodziłem się wczoraj, wiem, co się wokół mnie dzieje, nie jest tak, że widzę na ulicy zło i od razu zaczynam drżeć ze strachu, czy podniecenia. Jednak ten plakat zrobił na mnie wrażenie. W centrum miasta, zupełnie oficjalnie, bezwstydnie i bez najmniejszego skrywania intencji, odbywa się najoczywistsze sutenerstwo. Plan jest taki, że jeśli będzie szła jakaś naiwna dziewczyna i będzie odpowiednio głupia, to ona być może zapisze sobie ten telefon i umówi się z gangsterem, który kazał ten plakat na przystanku tramwajowym powiesić. On już na miejscu się nią odpowiednio zajmie, a jak trzeba będzie, to wszystko dokładnie wytłumaczy, jakie są szanse dla młodych w Polsce przed Euro 2012.
 

     I oczywiście natychmiast pomyślałem sobie o Kazimierzu Marcinkiewiczu. Że on, jeśli kiedyś sprawy go rzucą do Katowic, powinien wpaść do tej „Afrodyty” na przedstawienie. I że tam już na niego czeka jego Mistrz. I że jak już tam się wybierze, może nawet przyprowadzić swoją nową koleżankę. Dziś już sytuacja jest inna. Dziś już bym Marcinkiewiczowi tego nie proponował. On na taką sugestią z pewnością by się na mnie obraził. Bo dziś on już nie jest zwykłym podstarzały dżolerem, lecz prawdziwym biznesmenem operującym w branży budowlanej. Gdybym więc go miał namawiać do tego by się zainteresował klubem „Afrodyta”, to tylko po to, by sobie cały ten interes, wraz z tymi kurwami, kupił. Może nawet być za te pieniądze, które zarobił na tej nieszczęsnej autostradzie.

    Jeśli ktoś ma ochotę kupić sobie książkę z felietonami z tego bloga, zachęcam do odwiedzenia księgarni Coryllusa pod adresem www.coryllus,pl, gdzie się już  wszystkiego dowie. Polecam. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Polityka