Jak wiemy, po pojawieniu się w sprzedaży mojej nowej książki, napisałem parę słów komentarza, zaprezentowałem piękną – prawda, że piękną? – okładkę i zacytowałem jeden króciutki fragment z owego Elementarza. Na moim blogu akurat wszystko przebiegło na spokojnie, natomiast w Salonie24 doszło do bardzo ciężkiej awantury, która swoją skalą mnie najpierw przytłoczyła, a później kompletnie psychicznie rozbiła. O co poszło? Otóż o anegdotę z małym dzieckiem pytającym księdza, czy zrobił kupę. Okazało się, że wrażliwość części z czytelników jest tak wielka, że na dźwięk słowa kupa oni akurat reagują ciężkim omdleniem. Mniej więcej tak jak ten młody ojciec, któremu żona mówi, by zmienił dziecku pieluchę, a on się pyta: „Co? Żebym się porzygał?” No i odpowiedzialność za to została podarowana mi i mojemu chamstwu.
Historia tego dziecka i tych słów: „Co tak siedzisz i nic nie mówisz? Kupę zrobiłeś?” jest w naszym domu kultowa od wielu już bardzo lat. Znamy ją wszyscy, przypominamy ją sobie i pozwalamy, by jej niezwykła głębia inspirowała nasze gesty i słowa. Mówiąc bardzo krótko, chodzi o to, że – jak być może każdy, kto miał okazję zajmować się maleńkim dzieckiem, wie – dla dziecka, które jeszcze musi chodzić z założoną pieluszką, a z drugiej strony już czuje pewien tu obowiązek, pytanie „Co tak siedzisz i nic nie mówisz? Kupę zrobiłeś?” jest pytaniem wręcz rytualnym. No bo weźmy takiego kilkunastomiesięcznego chłopczyka, który nagle zorientował się, że zrobił kupę, a wie, że to jest trochę nie w porządku. Siedzi więc , nomen omen, skupiony na tej kupie, milczy i czeka, co dalej. Oczywiście, jest ten moment zawstydzenia, ale wiadomo też, że za chwilę przyjdzie mama lub tata, i wszystko na czysto załatwią. Tyle że najpierw będą musiały paść te słowa: „Co tak siedzisz i nic nie mówisz? Kupę zrobiłeś?”
Dlaczego historia opowiedziana mi kiedyś przez mojego kolegę, a w moim Elementarzu powtórzona przeze mnie z myślą o tych wszystkich, którzy lubią sobie podumać na poziomie bardziej zaawansowanym, jest moim zdaniem tak fantastyczna? Otóż uważam że kontakt, jaki nawiązał się między tym dzieckiem, a siedzącym tak strasznie samotnie w tym konfesjonale księdzem jest wręcz kosmiczny. Moim zdaniem, nie ma większej solidarności w cierpieniu niż solidarność zademonstrowana w ten właśnie sposób przez to dziecko. Moim zdaniem, ów chłopczyk, zanurzony w tej ciszy pustego kościoła, stojąc przed tym konfesjonałem i przed tym milczącym i tak smutno bezczynnym księdzem, chciał, na ten swój kompletnie dla nas nie do pojęcia sposób, pokazać mu, że jest z nim. Że go rozumie, że chce go wesprzeć. I wsparł go tak jak go zawsze wspierali jego rodzice, a więc absolutnie najpiękniej – pytaniem: „Co tak siedzisz i nic nie mówisz? Kupę zrobiłeś?” Jak przyjaciel przyjaciela.
Czemu, ktoś teraz spyta, przypomniałem tę historię w związku z tym moim, okropnie bezcelowym już chyba, użalaniem się nad bezczynnością polskiego Kościoła wobec tego, co źli ludzie wobec Niego planują? Z dwóch powodów. Przede wszystkim, co zaznaczyłem na samym początku owej notki, nie chciałem już więcej pod adresem księży i biskupów kierować jednego, marnego słowa. I dlatego, że, jak mówię, uważam to trochę za bezcelowe, a po drugie, przez to, że ja naprawdę im nieustannie zawdzięczam znacznie więcej, niż potrafię dać. A mimo to wiedziałem też, że nie mogę w tej książce się nie wyżalić. A więc wyżaliłem się. Właśnie przez tę przypowieść o dziecku ofiarującym księdzu swoją solidarność.
Drugi powód jest taki, właśnie już w prostym związku z tą solidarnością, że wydało mi się, że dziś, kiedy ten nasz Kościół często jest tak okropnie przytłoczony, tak straszliwie zawstydzony swoją potęgą, a jednocześnie tak nieprzyjemnie pełen wyrzutów sumienia, porównywanie go do tego dziecka, które z jednej strony wie, że zrobiło źle, a z drugiej nie bardzo nawet wie, dlaczego i jak mogło się zachować inaczej, i już tylko tak siedzi „i nic nie mówi” – będzie porównaniem idealnym.
I oto nastąpiła reakcja, której się nie spodziewałem. Otóż została tylko ta kupa. Kał. Smród. Gówno. But w psim gównie. A więc coś, co jeden z komentatorów nazwał Freudem. Człowiek słyszy słowo kupa, i odruchowo patrzy, czy przypadkiem w coś nie wdepnął. Rozmawiałem o tym wszystkim z Don Paddingtonem i on mi powiedział dwie bardzo ciekawe rzeczy. Pierwsza to taka, że kiedy jest się księdzem, to takie historie nie robią większego wrażenia, bo każdy z nich zna dziesiątki lepszych. Druga natomiast związana była z refleksją bardziej ogólną. Chodzi mianowicie o to, że przez ostatnie lata, straciliśmy to co było zawsze najcenniejsze – umiejętność spokojnego, realnego odbierania rzeczywistości. Kiedyś to potrafiliśmy robić świetnie; dziś tkwimy już tylko w nieustannym zaplątaniu, patrząc tylko, co nam zaraz spadnie na głowę. I to jest bardzo niedobre.
A ja już tylko do tego mogę dodać jedno. To nie kupa śmierdzi. To śmierdzą nasze dusze. I nie ma co zaglądać pod buty. Tam nie znajdziemy tego czego szukamy.
Proszę więc kupować Elementarz. Tam jest wszystko czego możemy potrzebować. A przy okazji, proszę nie zapominać i o moim codziennym blogu.
www.toyah.pl. Dziękuję.
Inne tematy w dziale Polityka