Nie wiem, czy jest to spowodowane tym, że Donald Tusk – w geście wręcz rewolucyjnym – nie pojechał odwiedzać ofiar trąb powietrznych, ale od kilku dni męczy mnie bardzo szczególne uczucie. Uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczałem i, które – prawdę powiedziawszy – przeżywam zupełnie wbrew sobie. Związane jest ono właśnie z osobą naszego premiera, a główną jego częścią jest współczucie. Od kilku dni, kiedy myślę o Donaldzie Tusku, czuję głównie żal, że, w faktycznie najpiękniejszym i najbardziej owocnym okresie jego życia, spotkała go taka przykrość. Że ten – prawdopodobnie i tak jedyny – czas sukcesu i politycznej satysfakcji, na który mógł liczyć, zredukował się do zaledwie kilku miesięcy, a i tak te miesiące minęły już tak dawno, że już nawet wspomnienie po nich nie zostało.
Jaki jest Tusk, wiemy raczej wszyscy, i nie wyłączałbym z tego nawet tych, którzy tak go bardzo poparli w wysiłkach na rzecz usunięcia Jarosława Kaczyńskiego i jego formacji z polskiej polityki. Oczywiście, dla wielu z nas, Donald Tusk, to fajny facet. Wesoły, dowcipny, dla niektórych i bardzo porządny, a nawet i mądry. Jednak nie sądzę, żeby wielu było takich, którzy uważają, że Tusk to zawodnik twardy. Powiem więcej. Mam wrażenie, że informacja, że Tusk jest słaby i jako polityk i jako człowiek, uzyskała status już nawet nie opinii, ale faktu. To jego nieustanne poirytowanie, ta wieczna potrzeba wypoczynku, ta obsesyjna, cotygodniowa ucieczka do Sopotu, żeby pograć w piłkę, albo chociaż pójść z żoną do kina, te niesympatyczne poniedziałki – to wszystko już dawno przestało być tajemnicą. Więc tę wiedzę mają chyba już wszyscy. Ale ja wiem jeszcze coś więcej.
Tak jak mam okazję obserwować Donalda Tuska już kilka dobrych lat, właściwie od samego początku, a już szczególnie przez ostatnie miesiące, mam wrażenie, że ja doskonale znam typ, który on prezentuje. Pisałem już o tym troszkę parę lat temu, ale przypomnę. Nie potrafię bowiem przestać zauważać, że Donald Tusk to charakter, który ja osobiście bardzo dobrze znam. Spytałem kiedyś nawet swoją córkę, czy jej się nie wydaje, że Tusk jest dokładnie taki, jak nasz pewien wspólny znajomy. I ona mi powiedziała, że tak, oczywiście, naturalnie – oni są dokładnie tacy sami. Mam na myśli taką szczególną konstrukcję psychiczną i emocjonalną. Kiedy wszystko idzie dobrze, żona jest w dobrym nastroju, dzieci się dobrze prowadzą, pod ręką są pieniądze, w perspektywie wyjazd na wakacje, ani śladu jakichkolwiek kłopotów, człowiek potrafi być wręcz ujmujący. Kiedy natomiast pojawiają się zmartwienia, czy to na poziomie zawodowym, czy w postaci obrażonej żony, czy może tylko zwykłego zmęczenia – ten typ się robi absolutnie nie do wytrzymania. I to nie tylko jest problem jego relacji z ludźmi, ale przede wszystkim może nawet stosunek do samego siebie. To jest ktoś taki, kto wie doskonale, że jeśli nie uda mu się tego napięcia rozładować – to on nie wytrzyma. I w tych sytuacjach albo wybucha, albo zmusza ludzi, żeby z nim grali w piłkę, ping-ponga, tenisa, siatkówkę – obojętne. Byle przez te parę godzin on mógł z siebie wyrzucić całe to zło.
Kiedy obserwuję Donalda Tuska od tych paru lat, kiedy słyszę różnego rodzaju relacje na jego temat, kiedy próbuję analizować to co widzę i słyszę, obraz tego człowieka układa mi się w bardzo logiczną całość. Przecież to nie ja wymyśliłem, że Tusk tak bardzo marzy o tym, by jak najszybciej przestać być tym nieszczęsnym premierem, a zostać jakimś ważnym europejskim urzędnikiem, bo w obecnej sytuacji jest to dla niego oferta idealna. W gruncie rzeczy jedyna. Europejska biurokracja Tuskowi daje na długie lata to, co on kocha najbardziej. Wolny czas, niewiele obowiązków, dużo wyjazdów i to wyjazdów, gdzie się głównie reprezentuje, zwiedza, spędza miło czas, a jak człowiek lubi sobie dłużej pospać, to i to można bardzo prosto załatwić.
Od jesieni roku 2007, najbliższe otoczenie Donalda Tuska zrobiło wszystko, żeby go jakoś odciążyć, jak idzie o tę najbardziej nieprzyjemną część pracy na stanowisku premiera. I długo robili to bardzo skutecznie. Administrował Schetyna, partię reprezentował Chlebowski, samego premiera Nowak, a do bezpośredniej walki kierowani byli Niesiołowski, albo któryś z aspirujących lokalnych polityków. No i oczywiście całość organizował Palikot. Premier miał tylko od czasu do czasu się pokazać, coś powiedzieć i zapewnić, że nad wszystkim panuje. A i tak okazało się to dla niego za dużo. Stąd te nieustanne wyjazdy na wakacje, i coraz większe zdenerwowanie po każdym kolejnym powrocie. W pewnym momencie pojawiła się nawet szansa, by zostać prezydentem. Szykował się więc Donald Tusk do prezydentury i starał się ten czas spędzić bez większych stresów, no i gdzieś obok niego zdarzyło się kilka bardzo przykrych rzeczy, nad którymi koledzy Premiera już nie zapanowali, na które on sam nawet nie miał wpływu i które nagle zmieniły się w lawinę. I nagle Donald Tusk dowiedział się, że to jednak on jest za wszystko odpowiedzialny i że teraz on będzie musiał zacząć ponosić konsekwencje.
Na dodatek, wszystko wskazuje na to, że z jakiegoś powodu, media – które przecież musiały wiedzieć, co się dzieje i czego się można spodziewać – nagle straciły cierpliwość i przynajmniej częściowo cofnęły ochronę. A może nawet nie chodzi tu o cierpliwość. Może po prostu w sytuacji, kiedy dzieją się tylko złe rzeczy, nie można nagle przestać w ogóle informować. Może jest tak, że kiedy nawet nie ma się za co znęcać nad PiS-em i komunistami, kiedy nawet PSL dzielnie się zmobilizował i zamiast wygłaszać deklaracje, że przecież na polskiej wsi najważniejsza jest rodzina, grzecznie sprzątnął ministra Sawickiego, położył uszy po sobie, a premier Pawlak oddaje się już tylko swojemu tabletowi, pozostaje tylko ta wspomniana już lawina.
I co ma teraz zrobić Donald Tusk, premier rządu? Ma powiedzieć, że to nie on? Że on o niczym nie wiedział? Że on jest zmęczony i na chwilę musi wyjechać? Że to koledzy? Że on od początku chciał być prezydentem, a nie premierem? Przecież teraz nawet nie wiadomo, czy jemu wypada jutro i w niedzielę pójść z kolegami na piłkę, bo od razu przyjdą jacyś i będą się pytać o różne rzeczy. A skąd on ma cokolwiek wiedzieć?
Więc ja myślę, że ja rozumiem sytuację Premiera. I uważam, że jeśli się natychmiast wszystko nie uspokoi, to on najzwyczajniej w świecie tego nie wytrzyma. Wiem, że w polityce bywa różnie i niekiedy bardzo ciężko. I wiem też, że się wytrzymuje najróżniejsze kryzysy. Ale do tego trzeba twardych ludzi. Giertych by wytrzymał. Poradziłby sobie, gdyby mu jeszcze dano pożyć, Lepper. Pawlak – bez najmniejszego wysiłku. Oczywiście Kaczyński pewnie by nawet nie zauważył, że coś się dzieje, a jak by zauważył, to czułby tylko przyjemne podniecenie. Jestem głęboko przekonany, że Tusk w dzisiejszych dniach jest kompletnie rozbity. I nie może być inaczej.
Kiedy sześć lat temu władzę przejmowała Platforma Obywatelska oraz całe jej medialne, biznesowe i cywilizacyjne zaplecze, byłem w bardzo marnym nastroju. Bałem się, że jesteśmy załatwieni na wiele długich lat, a jeśli mamy walczyć, to walka będzie straszna i na tyle wyczerpująca, że nawet po jej zakończeniu będzie trzeba bardzo długo lizać rany. Przez te półtora roku były chwile, kiedy cały front z którym przyszło nam walczyć, zupełnie słusznie wskazywał, że przy totalnej mobilizacji ogólnie rozumianego obozu władzy, opozycja praktycznie nie istnieje. I nagle, zupełnie niespodziewanie, w ciągu zaledwie parę tygodni ten kolos rozpada się w pył. Nie wiem, co się zdarzy jutro. Nie mam pojęcia, jak będzie wyglądała sytuacja polityczna za tydzień. Wiem natomiast, ze wszystko dzieje się bardzo szybko, a przede wszystkim przy ogromnym współczynniku chaosu. Nie znam sytuacji na samych szczytach polityki. Ja nie wiem nawet, kto się z kim w tej chwili spotyka, kto z kim o czym rozmawia, kto na kogo się czai.
Natomiast raz na jakiś czas widzę Jarosława Kaczyńskiego, mimo tragedii jaka go spotkała i przecież niełatwego naprawdę życia, odświeżonego, wypoczętego, pełnego spokoju i pewności siebie, i od czasu do czasu Donalda Tuska, który robi wrażenie bardzo zmęczonego i który, według wszelkich dostępnych relacji jest w istocie bardzo zmęczony. Oczywiście, wciąż słyszę głosy, które każą mi wierzyć, że nowa polityka PiS-u to bzdura i pudło. Że wystarczy spojrzeć na sondaże, żeby widzieć, że nic się nie zmieniło. Że nawet najgorsza Platforma i tak jest lepsza, bardziej skuteczna i bardziej po prostu znośna od najlepszego PiS-u. I że Polacy to wiedzą. Ale ja wiem coś bardzo ważnego. To mianowicie, że jeśli Donald Tusk tego napięcia nie wytrzyma, to wszystko się po prostu zawali. Zupełnie niezależnie od tego, czy zmiana wizerunku PiS-u będzie skuteczna, czy nie; czy Gowin wyleci z rządu, czy nie; czy kolejny znany polityk się powiesi, zastrzeli, czy przeżyje. Bo to jest po prostu lawina i to lawina pędząca ze wszystkich stron. A Donald Tusk musi jeszcze czekać, a najgorsze w tym czekaniu jest to, że on nawet nie wie, na co czeka. A poza czekaniem nie ma nic. Żadnych obowiązków, żadnych wyzwań, żadnego nawet zagrożenia. Teraz wystarczy tylko czekać. To już jest czysty automat.
Więc jest mi czysto po ludzku żal Donalda Tuska. Bo wyobrażam go sobie teraz, kiedy kończy się kolejny tydzień, a on już ledwo żyje. A z drugiej strony mam bardzo nieprzyjemną satysfakcję, choćby dlatego, że Donald Tusk był głównym przedstawicielem tego bardzo szkodliwego nurtu w polskiej polityce i w ogóle polskim życiu, który dla czystej rządzy władzy, przez zwykłą zawiść i mściwość, przez kompletną niesamodzielność intelektualną, doprowadził Polskę do bardzo niedobrej sytuacji. Mam też tę satysfakcję, choćby przez to, że to tu to tam czytam wypowiedzi wychowanków Donalda Tuska, którzy rechoczą z zimną satysfakcją, sami nie wiedząc z czego. I widzę z bólem, do czego on i jego protektorzy doprowadzili.
Ale, ponieważ mam w sobie też współczucie i dobre życzenia dla wszystkich, na koniec chciałem wskazać panu premierowi coś, co go z pewnością pocieszy. Właśnie obejrzałem w TVN24 prognozę pogody i zauważyłem, że na pogodowej mapie Polski to coś co się nazywa Gdańsk/Sopot nadal funkcjonuje. Jest więc Lublin, Poznań, Kraków, Warszawa, Szczecin, Katowice, Łódź, ale też ów Gdańsk/Sopot. Nie Warszawa/Piaseczno, Katowice/Gliwice, Łódź/Pabianice, Kraków/Nowa Huta, ale własnie Gdańsk/Sopot. A więc jeszcze nie jest najgorzej. To wciąż jest ten nasz gest dla naszego premiera. To dla niego. Żeby nie musiał się za bardzo nadwyrężać. I tak nie jest łatwo. A i też nie zostało zbyt wiele czasu. Niech ma. Niech ma. To od nas. Dla Pana, Premierze!
Powyższy tekst ukazał się wcześniej pod tytułem „Końcówka, czyli Donald Tusk pod napięciem” w „Warszawskiej Gazecie”.
Inne tematy w dziale Polityka