Szansa, że Janusz Palikot ostatecznie pomaleńku zajdzie ze sceny politycznej i skończy albo w kryminale, albo gdzieś na śmietniku, są coraz większe, a z całą pewnością większe, niż były jeszcze nie tak dawno. Pytanie tylko, jakie wspomnienia po nim pozostaną. Z tego co od pewnego czasu mam okazję obserwować wynika, że wśród nich będzie oczywiście ów ryj świni, który kiedyś ów nieszczęsny człowiek zechciał przynieść do studia TVN24, wibrator, z którym pojawił się na pewnej konferencji prasowej, może jeszcze ten kieliszek wódki jaki swego czasu wypił z menelami gdzieś w Lublinie, no i – już niemal jako swego rodzaju rzut na taśmę – ta wyłącznie komiczna apostazja. Natomiast, choć oczywiście mogę się mylić, wydaje mi się, że wszystko co on przez długie miesiące realizował jak idzie o bezczeszczenie zwłok świętej pamięci Lecha Kaczyńskiego zostanie zaliczone jako zwykła polityka i zostanie zapomniane, gdzieś tak między bardziej mocnymi wypowiedziami Kazimierza Kutza, a mniej zabawnymi popisami Michała Figurskiego.
Może być różnie, jednak jednego jestem pewien. Sprawa pewnego komiksu jaki Janusz Palikot jeszcze w roku 2010 opublikował na swoim blogu pozostanie najbardziej skrytą tajemnicą polskiego życia publicznego w tych smutnych latach. Dlaczego tak sądzę? Dlatego mianowicie, że, z tego co widzę, mimo swojej rażącej wręcz bezprzykładności, publikacja tego czegoś spotkała się wyłącznie z jedną wzmianką. Na moim blogu. Nikt nigdy poza mną do dziś nie zwrócił na ten akt najbardziej brutalnej agresji uwagi i powiem uczciwie, że mało mnie to dziwi. Jestem pewien bowiem, że gdyby media zrobiły z tego co się wówczas stało sprawę, Janusz Palikot, jeszcze jako ważny bardzo polityk partii rządzącej, musiałby stanąć przed prawem i nic by go nie uratowało przed karą. A skoro jego, to i jego politycznego zaplecza.
Ponieważ nie widzę powodu, by rezygnować z nieustannego dawania świadectwa, postanowiłem dziś przypomnieć tamtą tak skandalicznie zapomnianą sprawę. Zwłaszcza że, jeśli przyjrzeć się dyskusji, która od paru dni trwa na moim oryginalnym blogu, okazja po temu jest nienajgorsza. Proszę posłuchać.
Niewątpliwą zasługą naszego przyjaciela LEMMINGA było to, że jako pierwszy z nas, z czystej miłości do wiedzy i do nauki, wlazł na blog Palikota i dokonał tak zwanego rekonesansu. Jestem bezwzględnie przekonany – i to niezależnie od tego, co sobie niektórzy z nas myślą – że gdyby nie on i nie ten jego gest, bylibyśmy zupełni gdzie indziej niż jesteśmy.
A zatem to by były zasługi LEMMINGA. Przejdźmy do moich. Otóż ja postanowiłem zająć się dziś Palikotem – nie tyle jako przypadkiem, lecz zaledwie znakiem i symbolem – po to choćby, żeby spróbować zamknąć pewien rozdział naszych zainteresowań polską polityką, a może raczej tym, co się powszechnie nazywa polityką, a w rzeczywistości jest najczarniejszą opresją. Nie będę podawał linka do interesującej nas dziś internetowej strony, nawet nie dlatego, żeby nie nabijać Palikotowi licznika, ani też nie po to, żeby się nim nie zajmować więcej niż trzeba, ale zwyczajnie dlatego, że to jest zupełnie niepotrzebne. Proszę tam nawet nie zaglądać. Druk jest tak mały, że ledwo co widać, rysunki takie sobie, a resztę ja Wam opowiem.
Chodzi mianowicie o to, że Janusz Palikot na swoim blogu uznał za interesujące opublikować stary, z całą pewnością jeszcze sprzed Katastrofy komiks wyprodukowany przez jakiegoś Dąbrowskiego. Piszę „z całą pewnością”, choć właściwie w tej samej chwili przyszło mi do głowy, że wcale niekoniecznie. Może się okazać, że Palikot ów komiks, w tej właśnie postaci, zamówił u znajomego sobie artysty dziś, bo choć, jak już wiemy, życie przerosło wszelkie ludzkie zło, pokusa zrobienia kolejnego psikusa mogła być zbyt silna. Zwłaszcza dla kogoś takiego jak Palikot. Opublikował więc on ten komiks, który najogólniej rzecz ujmując opisuje taką sytuację. Jest rok 2014. W Polsce pełnię władzy dzierżą bracia Kaczyńscy. Lech Kaczyński jest prezydentem, a Jarosław naczelnikiem państwa. Okazuje się, że jeszcze w 2010 roku była szansa, żeby ich obu zamordować, ale kiedy już polewano ich benzyną i miano podpalić, pojawili się komandosi i ich uratowali. W 1911 roku były wybory, które mogły sprawy pozytywnie rozstrzygnąć, ale wybuchła tzw. afera Gowina, która utopiła Platformę Obywatelską. Poszło o to, że na tydzień przed wyborami okazało się, że Gowin ma jakiś majątek, na którym trzyma małe chińskie dzieci, zakute w łańcuchy, które wykorzystuje seksualnie. No i to utopiło Platformę i dało władzę PiS-owi. Niezadowoleni z takiego obrotu sprawy Polacy wywołali powstanie, które przerodziło się w krwawą i okrutną rzeź. Palikot, ołówkiem swojego pisarza, opisuje jak to powstańcy „Beatkę Kępę gwałcili młotem pneumatycznym i w końcu żywcem spalili pod Syrenką”, „Krzysia Putrę utopili w sedesie w Łazienkach”, a Zbigniewa Ziobrę ciągnięto na łańcuchu przez całe miasto za samochodem, by w końcu go zrzucić z Pałacu Kultury. Na szczęście, gdy było już naprawdę ciężko, do akcji wkroczyli z jednej strony zakopiańscy górale, a z drugiej gruzińscy żołnierze spec-służb i zaprowadzili porządek.
To wszystko są wspomnienia, jakimi Lech Jarosław i Kaczyńscy się dzielą, siedząc w Pałacu Prezydenckim przy kominku i jedząc ciasteczka. Na lwach stojących przed Pałacem ludzie po kryjomu wymalowali obelżywe napisy, wokół panuje strach i noc, a oni siedzą w fotelach i jedzą te ciasteczka. W pewnym momencie do pokoju wpada wybijając szybę jakiś pakunek. Bracia się cieszą, bo wierzą, że to Pan Bóg wysłuchał ich modlitw i w nagrodę natchnął ludzi taką wdzięcznością, że ci przysłali im kolejną porcję ciastek. Tymczasem chwilę później eksploduje bomba i Lech i Jarosław Kaczyńscy giną rozerwani na strzępy. Całość, zatytułowaną „Nieświęty Mikołaj, czyli ostateczne rozwiązanie”, wieńczy napis „happy end”.
Jak mówię, komiks ten został prawdopodobnie narysowany jeszcze przed śmiercią Lecha Kaczyńskiego, stanowiąc wyłącznie zupełnie niezwykłe czy to zaklęcie, czy wręcz cudownie skuteczną modlitwę do Szatana, choć biorę też pod uwagę, że to mogło być specjalne zamówienie dnia dzisiejszego. O tym akurat też mogłoby świadczyć to, że wśród osób tam wymienionych, aż cztery zginęły w katastrofie pod Smoleńskiem – w tym, co bardzo znamienne, Przemysław Gosiewski, którego wyobraźnia czy to Palikota, czy tego drugiego, kazała „powiesić na jelitach”. Od pewnego czasu – u mnie na tym blogu właściwie od pierwszego dnia po Katastrofie – pojawiają się opinie, że to ta nienawiść, którą uruchomił System w ramach projektu mającego na celu zniszczenia jednej z partii politycznych, doprowadziła do śmierci Prezydenta i innych. Nawet nie drogą jakichś praktycznych gestów czy posunięć, ale słowem. Zwykłym słowem. To tu to tak słychać zdanie, że czasem słowo potrafi nabrać takiej mocy, że się materializuje w postaci eksplozji dobra, bądź też eksplozji zła. Chrześcijanie nazywają to skutecznością modlitwy. W dopowiedzi na te sugestie, wielu ludzi wpada w autentyczne oburzenie i zadają pytania typu: „A gdzie dowody?”, albo „To kto konkretnie ich zabił?”, lub wreszcie „Czy słowo może zabić?” To ostatnie pytanie zostało nawet swego czasu skierowane przez Konrada Piaseckiego do Pawła Kowala. Kowal odpowiedział, że tak. Że słowo potrafi zabić. Jeśli komiks, o którym dziś rozmawiamy, rzeczywiście powstał przed 10 kwietnia, możemy powtórzyć za Kowalem: Tak. Słowo zabija. A ja od siebie dodam raz jeszcze: Tak. Modlitwy są wysłuchiwane. Wszystkie.
Co natomiast, jeśli powstał już po Smoleńsku, jako tęsknota za modlitwą, która nie została wypowiedziana? Jako wściekłość twórcy, że było już tak blisko do prawdziwego dzieła sztuki, i ktoś nagle wręcz z ręki mu wyrwał najpiękniejszy pomysł. I staje się już wyłącznie ową desperacka próbą powtórzenia wszystkiego jeszcze raz, od samego początku. Żeby można było w spokoju i z rosnącą satysfakcją odtworzyć na swój własny użytek przebieg całego tego procesu unicestwiania tego czegośmy zawsze szczerze nienawidzili. Wtedy już więc mamy Janusza Palikota, Platformę Obywatelską i cały System, którego oni stanowią najpiękniejszą i najmocniejszą część. W tym bowiem komiksie znajduje się całość tego projektu, który nas tak z każdym nowym dniem dręczy po to, by w końcu nas zabić. I nie ma uczciwej możliwości, żeby ktoś z nich przyszedł i nam powiedział, że to jest wyłącznie margines i przykry wypadek. Że życie toczy się daleko poza tymi ekscesami, że on to ktoś kto nawet już za bardzo nie jest częścią Platformy, ktoś kto zawsze był jakimś tam ekscentrycznym politykiem spod Lublina, no a poza tym, kto z nas bez winy, niech rzuci kamieniem.
Kiedy zaczynając pisać ten tekst wspomniałem coś o zamykaniu pewnego rozdziału, chodziło mi o to, że w pewnym sensie, od czasu gdy poznaliśmy ten akurat wpis na blogu Janusza Palikota, nic nie jest takie samo. Ani ten świński ryj, ani gadanie o alkoholizmie Lecha Kaczyńskiego, ani jego odpowiedzialności za Smoleńsk, ani apele o usunięcie tych zwłok z Wawelu nie mają najmniejszego znaczenia. Liczy się już w tej chwili wyłącznie ten bardzo zabawny obraz Przemysława Gosiewskiego powieszonego „za flaki” na jakimś pobliskim drzewie. Może być nawet na brzozie. I też bez znaczenia już jest, czy ten obraz był już modlitwą, czy dopiero tylko pełną refleksji potrzebą rozkoszowania się sukcesem. To jest i już pozostanie na zawsze. Jako znak i odwód. I żadne nowe słowa i nowe zaklęcia tego nie zmienią. Będzie już tylko to.
Powiem jeszcze jaśniej, o co mi chodzi. Wspomniałem wcześniej o pewnej rozmowie Konrada Piaseckiego z Pawłem Kowalem. Piasecki bardzo Kowala naciskał, żeby ten wyjaśnił dlaczego Jarosław Kaczyński porzucił język zgody i porozumienia na rzecz tego co wypowiada dziś. Skąd w ustach polityków Prawa i Sprawiedliwości tyle złych emocji, czemu wciąż słychać tylko oskarżenia i jakieś niepoparte niczym insynuacje? Co się stało z Jarosławem Kaczyńskim? Czemu nie można się zająć normalną zwykła polityką, a zamiast wciąż roztrząsać jakieś i tak nie do wyjaśnienia kwestie techniczne? Gdzie indziej Joanna Kluzik-Rostkowska idzie jeszcze dalej. Mówi mianowicie, że o ile na początku myślała, że zachowanie Jarosława Kaczyńskiego to wynik traumy, to dziś już sama nie wie.
Mój serdeczny kolega Michał Dembiński na moim blogu zarzuca mi, że ja kpię z Tuska, podczas gdy sam narzekam na to, że inni nabijają się z Kaczyńskiego. Otóż ja wszystkim im mam do powiedzenia tylko jedno. Modlitwy zostały wysłuchane. Tak czy inaczej. Zostały wysłuchane. Wyżej przedstawiłem na to dowód. Wszystko co mi macie do powiedzenia w kwestii traum, elegancji i jej braku przestało mnie interesować.
Inne tematy w dziale Polityka