Niechęć z jaką zabieram się do komentowania wizyty w Polsce Cyryla I, i zapowiadanego podpisania wspólnej deklaracji obu Kościołów, ma dwa źródła. Pierwsze to takie, że, wbrew temu co się większości z nas wydaje, temat jest tak trudny, że osobiście czuję wobec niego raczej bezradność, niż ów przyjemny dreszcz emocji, który zawsze nam towarzyszy w chwili, gdy chcemy powiedzieć coś bardzo odkrywczego. Otóż ja z jednej strony wiem, że powiedzieć coś na ten temat należy, a drugiej autentycznie nie umiem znaleźć sposobu, bo to wyrazić. No ale próbować warto.
To też jednak prowadzi mnie do drugiej przyczyny, dla której dotychczas wołałem się na temat tej wizyty i związanych z nią planów nie wypowiadać. Chodzi bowiem o to, że ja świetnie sobie zdaję sprawę z tego, że wszystko co tu powiem zostanie wykorzystane przeciwko mnie. I wiem to na pewno. Wystarczy się wsłuchać w powszechny ton komentarzy, jakie już zostały opublikowane, również po naszej stronie sceny, by wiedzieć, że na tym poziomie sprawa jest już przesądzona. No ale, jak mówię, to wobec czego zostaliśmy postawieni jest na tyle istotne, że przynajmniej trzeba spróbować jakoś do tego podejść.
Skoro już mówimy o komentarzach, proszę zwrócić uwagę na pewną bardzo interesującą kwestię. Otóż z jakiejś kompletnie dla mnie niejasnej przyczyny największymi entuzjastami tego co się dzieje i co się lada chwila ma stać nie są ludzie, dla których idea zbliżenia Kościoła Powszechnego i Cerkwi Prawosławnej może oznaczać cokolwiek innego niż to, że PiS znowu dostanie po uszach. Nagle się okazuje, że za tym porozumieniem – przypominam, że mówimy o porozumieniu dwóch religii, a więc porządków jak najbardziej duchowych – najbardziej orędują ci, którzy o duchowości nie mają zielonego pojęcia. Dla których Kościół to zaledwie coś, co w niedzielny poranek zagłusza dźwięk telewizora, a na dodatek nie wiadomo, z jakiej racji pisze się z dużej litery. To oni nagle się bardzo cieszą, że nigdy przez Jana Pawła II nie doczekane, a tak bardzo upragnione zbliżenie wreszcie ma szanse realnie nastąpić.
No ale powiedzmy, że to nas dziwić nie musi. Oni w tym wszystkim widzą wyłącznie swoich ruskich panów, niezależnie od tego, czy działających na miejscu, czy wydelegowanych do Warszawy, a jedyne emocje jakie czują to związane ze wspomnianą już wcześniej szansą na to, że ci, na których szyderczo wołają „Opętani 2010” wreszcie dostana w nos. To jednak co musi szokować, to stosunek do tego wydarzenia tych z nas, którzy czują się częścią Kościoła i przynajmniej pozornie rozumieją czym jest Wiara i Zbawienie. Bo okazuje się nagle, że wielu z nas przyjmuje dokładnie tę samą postawę co tamci, tyle że już w imię przeciwnych interesów politycznych. Widzimy jak dwa Kościoły, dotychczas fatalnie podzielone, próbują ogłosić coś wspólnego – co oczywiste, na płaszczyźnie ściśle religijnej – a po głowie nam chodzi wyłącznie to, że teraz to już zamiast kościołów będziemy budować cerkwie, no i że oczywiście szczątki tego biednego wraku już nigdy do nas nie wrócą.
Żeby dokładniej wyjaśnić, o co mi chodzi, opowiem o czymś co mnie spotkało dziś rano, kiedy wracałem z pracy. Otóż, tak jak zawsze, jakieś dziecko wręczyło mi agorowe „Metro”, i tam, już na pierwszej stronie u samej góry, znalazłem informację, że dziś należy się spodziewać wyroku w sprawie czegoś co się nazywa „Pussy Riot”. Gdyby ktoś nie wiedział, owo „Pussy Riot” to jakieś trzy moskiewskie feministki o pewnym bardzo szczególnym artystycznym zacięciu, które pewnego dnia wdarły się do głównej cerkwi w mieście i tam odstawiły przed ołtarzem jakiś happening. Nie wiem, co one tam dokładnie robiły, ale sądzę, że sama przyjęta przez nie nazwa musi sugerować cos specjalnego. Tak czy inaczej wszystkie zostały aresztowane i przez rosyjskie państwo oskarżone o obrazę Wiary i Kościoła. Na wiadomość o tym aresztowaniu, cały liberalny świat utonął w jednogłośnej wrzawie, i ustami swoich wybitnych przedstawicieli z piosenkarką Madonną na czele, zażądał uwolnienia bohaterskich dziewcząt. Tyle jak idzie o tło. Patrzę dziś rano na informację w „Agorze”, a tam jak byk stoi wiadomość, że cały świat broni tych ruskich panien, a z nim również cała Polska. Okazuje się, że dziś my wszyscy tworzymy ów „bunt cipek”. No i że naszym obowiązkiem jest się tu opowiedzieć, bo naprzeciwko siebie mamy tego strasznego Cyryla i jego kumpla Putina.
A ja w takim razie przepraszam bardzo, ale o co tu chodzi? Kto tu jest wreszcie dobry, a kto zły? Ten okrutny Cyryl, czy te obłąkane idiotki? I kto jest zły, a kto dobry, jak już idzie o nasze boisko? Komorowski z Cyrylem, czy Tusk z arcybiskupem Michalikiem? A może źli są wszyscy, a jedyne sprawiedliwe to te „pusie”, jak je z sympatią nazywa „Agora” wraz Madonną? A może jest jeszcze inaczej? Może my wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi, natomiast zły jest świat, który jakimś fatalnym zbiegiem okoliczności trafił w złe ręce i się tak okrutnie zbiesił? Jak już powiedziałem wcześniej, ja wiem, i staram się też to zrozumieć, kogo w tej wojnie – bo że jest to wojna, wielokrotnie się już tu zgodziliśmy – popierają oni. Każdego. I może być to zarówno Cyryl, jak i arcybiskup Michalik, ale też i te dziwki z „Pussy Riot”, byle w danej chwili służył ich interesowi. A interes ten został już wielokrotnie i bardzo ściśle określony – chodzi o wymazanie Boga z ludzkiej historii. Jak ten plan przeprowadzić? Niszcząc Kościół. Rękami zarówno Jego zewnętrznych jak i wewnętrznych wrogów.
Proszę się na mnie nie gniewać, ale ja nie widzę takiej możliwości, żeby dzisiejsza wspólna deklaracja polskiego Episkopatu i moskiewskiej Cerkwi stanowiła dla nas jakiekolwiek zagrożenie. To już bardziej bałbym się tego, że dziś ruski sąd ogłosi, że pojęcie bluźnierstwa to efekt jakiegoś starego, bardzo niepoważnego przesądu.
Inne tematy w dziale Polityka