Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1771
BLOG

Lampka wina w Juracie, czyli kto nas robi w trąbę

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 48
       Sprawa handlowania Raportem Smoleńskim w formie książkowej przez ludzi związanych bezpośrednio z Tomaszem Sakiewiczem i „Gazetą Polską” żyje, i choć, póki co, niemal wyłącznie na blogach i przez chwilę trochę też w „Wyborczej”, wydaje się dość ciekawa. Jak mówię, to wszystko na razie dzieje się niemal wyłącznie na blogach, co akurat może świadczyć o tym, że sprawa ma wymiar bardzo lokalny, i już niedługo okaże się, że nawet z punktu widzenia Systemu, tak naprawdę nie bardzo było o czym gadać, jednak parę rzeczy wiadomo już na pewno.
 
      Po pierwsze, nie ulega wątpliwości, że wydawnictwo „Rejtan” Raport wydało i sprzedaje go po dość ciężkiej cenie w księgarni „Gazety Polskiej”.  Wiadomo również, że przedstawiciel Zespołu Macierewicza, niejaki Misiewicz jednoznacznie oświadczył, że żadnej ksiązki nie ma, i że, jak dotychczas żadne wydawnictwo nie otrzymało zgody na publikację Raportu, a jednocześnie sam Antoni Macierewicz – równie jednoznacznie –  dopiero co informował, że książka jest już gotowa i w ciągu paru dni znajdzie się w księgarniach. Jednoznacznie. Dalej, wiadomo też, że Tomasz Sakiewicz zagroził sądem wszystkim tym, którzy będą insynuowali, że on ze sprzedaży Raportu czerpie jakiekolwiek zyski.
 
      I tyle wiadomo na pewno. A zatem, podsumowując, sytuacja wydaje się być taka, że Raport, oficjalnie i za wiedzą Antoniego Macierewicza, jest do kupienia, owym Raportem handluje Sakiewicz, i że choć wszyscy czują się jak najbardziej niewinni, to zamiast, zwyczajnie powiedziec, o co chodzi, robią z siebie durniów.
 
       Jak idzie o Antoniego Macierewicza, to, powiem uczciwie, że nie do końca wiem, jak się sprawy mają. Może się oczywiście okazać, że Zespół, po starej przyjaźni zgodził się Sakiewiczowi prawa do zarabiania na tym Raporcie odstąpić, i mamy to co mamy. Jednak   ponieważ sam Macierewicz akurat, o ile mi wiadomo, głosu w sprawie nie zabrał, nie wiem, co tam u niego słychać. Zabrał wprawdzie głos ów Misiewicz, ale ponieważ nie mam pojęcia, kto to taki, zakładam, że jego słowa znaczą tyle ile on sam.
 
      To natomiast co mnie dziś zajmuje bardzo, to Tomasz Sakiewicz. Już pierwsze jego oświadczenie, zdaje się w dniu wczorajszym, zrobiło na mnie wrażenie, a to przez to głównie, że pojawiło się na osobistym Sakiewicza blogu i ewidentnie było napisane przez kogoś innego. I to bez żadnego udawania. Wchodzę na ów blog – przypominam, osobisty blog Sakiewicza – i tam widzę tekst zatytułowany „Sakiewicz odpowiada Libickiemu” informujący, że „Tomasz Sakiewicz w odpowiedzi na insynuacje senatora Jana Filipa Libickiego zapewnia, że jeśli kłamstwa na jego temat będą nadal rozpowszechniane, skieruje sprawę do sądu”. Przepraszam bardzo, ale to jest trochę tak, jakby ktoś nagle wszedł na stronę www.toyah.pl i znalazł tam informację tego typu: „Bloger Toyah informuje, że od dziś jego teksty będą pisane przez specjalnie zatrudnionego asystenta. Życzymy Państwu miłej lektury”.
 
      Oczywiście treść tej notki sama w sobie robi wrażenie, choćby dlatego, że ja jeszcze ze szkoły podstawowej pamiętam kolegów, którzy mieli w zwyczaju mówić: „Uderz mnie jeszcze raz, a popamiętasz!”, a później z płaczem uciekali. Jednak to, że Sakiewicz nagle zapomniał, że ktoś te słowa jednak będzie czytał i coś tam sobie o nim pomyśli zajmuje mnie bardzo. Bo świadczy o tym, że on wyzwań nowej sytuacji zwyczajnie nie wytrzymał.
 
       I dziś oto jest jeszcze gorzej. Zorientowawszy się, że to strasznie głupio wygląda, gdy blog Sakiewicza prowadzony jest nie przez Sakiewicza, ale na Sakiewicza zlecenie, postanowił Sakiewicz napisać coś od serca. No i napisał. Że on ze swojej patriotycznej działalności nie ma grosza, że tak naprawdę ten jego patriotyzm go zrujnował.  Każdy dzień zaczyna i kończy na studiowaniu pism z różnych banków, które go naciskają, by spłacał kolejne raty kredytów, i że tylko zwykli ludzie dają jakoś zyć. Oto jakiś sprzedawca biżuterii zaprosi na kawę, to znowu jakaś pani Monika w winiarni Juracie – jego fanka i prawdziwa polska patriotka – postawi mu na stoliku kieliszek wina i nie każe mu płacić. Bo wie, że ma do czynienia z rycerzem, któremu się należy.
 
       To zresztą kompletnie mnie rozwala. Tomasz Sakiewicz, kompletnie już nerwowo zdruzgotany tą bankową windykacją, wsiada w pociąg i jedzie do Juraty, by tam wypocząć od zgiełku miasta. Ponieważ po wielogodzinnej jeździe pociągiem z Warszawy na Hel, chce mu się bardzo pić, pierwsze swoje kroki oczywiście kieruje do miejscowej winiarni, a tam już na niego czeka pani Monika, by mu postawić lampkę wina. Na pocieszenie i z wdzięczności.
 
      Tekst Sakiewicza jest tak kuriozalny i w swojej kuriozalności tak fascynujący, że nie ma możliwości zacytowania choćby fragmentu, bez świadomości, że lepiej może było wspomnieć jednak jakąś inną jego część. To jest absolutna całość. Autentyczne wydarzenie. To jest coś, czym już niedługo prawdopodobnie, mam nadzieję, będą, zamiast pozwem Michnika przeciwko Ziemkiewiczowi, częstować ogłupiałą publiczność kabarety.
 
       Ale, oprócz tego, że cały ten tekst to kupa śmiechu, jest w nim coś, co autentycznie przeraża, a o czym ostatnio pisałem na tym blogu parokrotnie. Tekst Sakiewicza świadczy doskonale o jego stosunku do czytelnika. I to nie czytelnika takiego jak ja, czy któryś z bardziej przytomnych komentatorów. Nas akurat Sakiewicz stara się sprytnie omijać. On się zwraca do owej – podejrzewam, że zdecydowanie fikcyjnej – pani Moniki i tego, równie fikcyjnego, sprzedawcy biżuterii, no i do tym razem już jak najbardziej realnych osób, których honoruje w ten oto sposób:
 
      „Setki ludzi ślą mi na każde święta życzenia. Tysiące chce się spotkać i porozmawiać. To jest dużo więcej warte niż pieniądze. Takiego kapitału nie ma żaden biznesmen ani nawet wielu polityków. Dostałem ludzką wdzięczność i ich serca. To, że drażni to różne postacie żerujące na scenie politycznej, też jest moim sukcesem. Właśnie tak mają reagować miernoty, gdy dzieje się coś ważnego i dla nich niezrozumiałego”.
 
      To do tych własnie osób kieruje Sakiewicz to swoje bałwaństwo, i nie oszukujmy się, wcale nie dlatego, że sam jest bałwanem – on akurat jest człowiekiem kutym na obie nogi – ale dlatego, że ich samych uważa za bałwanów, którzy na parę tandetnych dyrdymałów zareagują tak jak reagowali dotychczas. Kolejnym zrywem.
 
       Mam nadzieje, że tym razem się przeliczy. Że tym razem oni sami go pogonią. Dla naszego wspólnego dobra.
 

       Ktoś się mnie może zapytać, po ciężką cholerę ja znów atakuję naszych? Otóż odpowiedź jest prosta. Sakiewicz nie jest nasz. Sakiewicz jest tu wyłącznie po to, by nas kompromitować. A ja sobie na kompromitację nie mogę pozwolić. Nie stać mnie. Nie dziś. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (48)

Inne tematy w dziale Polityka