Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
1206
BLOG

Nowok, Kuczok i RAŚ, czyli o tępym szowinizmie z Podlasia

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 11
      Tekst, który został zaprezentowany niżej jest już dość stary. Jednak w związku z tym, że w Salonie24 najpierw pokazała się informacja, że któryś z kolejnych już sądów pozwolił mieszkającym na Śląsku Niemcom oficjalnie głosić niemieckość tego regionu, a następnie administracja Portalu uznała za stosowne przeprowadzić okolicznościową rozmowę z człowiekiem o nazwisku Gorzelik, nie mam wyjścia, ale muszę przynajmniej dać świadectwo. A zatem – proszę bardzo.
 
      Jak niektórzy wiedzą, mieszkam w Katowicach, i, jak wiedzą też niektórzy, choć mieszkam tu od zawsze, nie jestem w żadnej mierze Ślązakiem. Są też przy tym i tacy – choć ze względu na to, że staram się tu być uprzejmie dyskretny, nie jest ich tak znowu wielu – co wiedzą, że ja do Śląska, Ślązaków i tak zwanej śląskości mam stosunek bardzo, ale to bardzo nieufny. Nie będę tu wchodził w szczegóły, dlaczego tak jest, ale fakt pozostaje faktem – jak idzie o wspomnianą śląskość, na mnie nie za bardzo można liczyć. W jaki sposób przejawia się ten mój kompleks. No, na przykład w taki, że kiedy słyszę jak mówi poseł Tomczykiewicz z Platformy Obywatelskiej, to dla mnie to co on robi nie jest ani czarujące, ani zabawne, ani nawet egzotycznie pociągające, ale dramatycznie obciachowe. Ja wiem, że dla wielu osob nie tylko związanych historycznie i emocjonalnie ze Śląskiem, ale i dla tych, którzy patrzą na Śląsk z zewnątrz, śląska gwara, czy choćby tylko ów śląski ton, to nie lada frajda. Dla mnie – nie. Kiedy słyszę jak mówi Tomczykiewicz, czuję wyłącznie zażenowanie. Jedyna rzecz, jaka mnie w tych okolicach trzyma, to wyłącznie krajobraz i rolada z kluskami. Bez całej tej reszty mógłbym się z łatwością obejść.
 
      Czy to znaczy, że nie mam znajomych Ślązaków, czy że ich towarzystwa unikam? Czy że uważam ich towarzystwo za gorszą część mojej codzienności. Absolutnie nie! Na przykład moim być może najbliższym przyjacielem jest pewien ksiądz (pozdrowienia!), który jest Ślązakiem z krwi i kości i kocham go tak bardzo, że kiedy umrę, nie wyobrażam sobie, żeby mnie kropił na tę ostatnią drogę kto inny. Ale czy to też oznacza, że jeśli wręcz fizycznie nie znoszę kogoś takiego jak Kazimierz Kutz, to dlatego, że on poświęcił swoje ostatnie lata na tworzenie czegoś co się nazywa ‘śląskim mitem’ i szykowanie ustawy, która ma doprowadzić do tego, że wszyscy okoliczni nie-Ślązacy będą musieli nosić specjalne opaski? W żaden sposób. Kutz jest mi postacią przykrą z najróżniejszych powodów, a z nich wszystkich ten akurat, tłucze się gdzieś na samym końcu. Natomiast prawdą jest, że, jak powiadam, gdyby powiedzmy moja córka miała wyjść za mąż za Ślązaka z tradycjami, wolałbym, żeby się jeszcze raz zastanowiła. Inna sprawa, że, jak znam życie, jego rodzice też by nie byli szczególnie zadowoleni. Jak ich - nie rodziców, ale Ich - znam, niewykluczone, że byliby niezadowoleni znacznie bardziej niż ja.
 
      Ale jest jeszcze coś, co, jak sądzę jest bezpośrednim wynikiem tego mojego kompleksu. Otóż ja alergicznie reaguję na wszelkie projekty sygnowane nazwiskiem Piekorz, Kuczok, Uszok, Durczok, etc. Ta moja szajba jest tu tak mocna, że, jak sięgnę pamięcią, jedyną osobą z tych sfer językowych, którą akceptowałem bez słowa sprzeciwu, a co najwyżej z lekkim niekiedy rozbawieniem, był nasz ś.p. ksiądz biskup Herbert Bednorz. Poza tym, proszę się nie gniewać, ale mam jak mam. A niewykluczone, że jest jeszcze gorzej. Na przykład, kiedy niedawno dowiedziałem się, ze PiS w Chorzowie postanowił przeciwko obecnemu prezydentowi miasta zawiązać koalicję z Ruchem Autonomii Śląska, to ja natychmiast pomyślałem sobie, ze posłanka Nowak tak naprawdę nazywa się Nowok, tyle że z jakiegoś powodu postanowiła to ukryć.
 
      Wiem, że ludzie nazywają się różnie i że najczęściej to akurat w żadnej mierze nie zależy od nich. Wiem też znakomicie, że ktoś może nosić nazwisko Misiejuk, lub Sawończuk, by już nie wymieniać tego, które nosi niżej podpisany, a jednocześnie okazać się pierwszej wody bydlakiem. No ale mówię, jak jest. Kiedy ktoś się nazywa Nowak, Bartoszewski, lub choćby – jak zostało wspomniane wyżej – Tomczykiewicz, żadne rasistowskie myśli nie chodzą mi po głowie. Widzę przed sobą wyłącznie jakiegoś matoła. Natomiast przy takim Kuczoku, zrywam się na równe nogi.
O niego zresztą tak naprawdę dziś poszło. Byłem parę dniu temu na wizycie u mojego teścia i – tak jak to zwykle się przy tego okazjach dzieje – wziąłem do ręki Gazetę Wyborczą. Wziąłem tę Gazetę, a razem z nią wywiad z literatem z Chorzowa Wojciechem Kuczokiem. Wiem co niektórzy z czytelników tego bloga już mówią. Ledwo skończył z Mleczkiem, teraz będzie nam zawracał głowę Kuczokiem. No ale co mam zrobić? Niedawno dostałem maila od jakiegoś młodego, nieznanego mi czytelnika, który – sam prowadząc blog – pytał, co trzeba zrobić, żeby mieć takie powodzenie jak Toyah. A ja na to mam tylko jedną odpowiedź – pisać co człowiekowi przychodzi do głowy i starać się to robić najszczerzej najlepiej jak się potrafi. A ja więc właśnie to robię. Przyszedł mi do głowy ten Kuczok i najlepiej, a przy okazji najszczerzej jak umiem, nim się zajmuję.
 
      No więc mamy tego Kuczoka i to co on gada. Sama rozmowa jest już dowcipnie anonsowana na pierwszej stronie Wyborczej tytułem „Polskę mam w discmanie”. Tak przy okazji, ten akurat greps jest autorstwa nie Kuczoka, lecz specjalistów z Gazety. Kiedy się wczytać w Kuczoka, on tak nie mówi, a przynajmniej nie w takiej kolejności i nie z tą przebiegłą sugestią. To jest już czysta akcja ludzi z Wyborczej i kolejny powód dla którego prędzej czy później oni będą musieli za to co robią odpowiedzieć. Natomiast faktem jest, że jeśli wziąć pod uwagę główną zawartość rozmowy z Kuczokiem, to tytuł jest jak najbardziej celny. On i kobieta, która z nim gawędzi rozmawiają praktycznie o jednym – w jaki sposób należy mieć Polskę w dupie. Cała praktycznie rozmowa, to bardzo elokwentne popisy Kuczoka ograniczone do charkania w stronę Polski i o oczywiście – jakże by inaczej – Kościoła. Mam bardzo poważne podejrzenie, że tym akurat razem, jeśli Gazeta Wyborcza postanowiła z Kuczokiem pogadać, to nie z powodu jego rzekomych talentów literackich, ani ze względu na coś czego on ostatnio dokonał, ale po to tylko, by dosolić Polsce i Kościołowi. A to z jakiej okazji? Nie wiem. Możliwe, że z rozpędu.
 
      Warto zwrócić uwagę na metodę, jaką przyjął Kuczok przy okazji swojej wypowiedzi, bo jest ona z jednej strony bardzo szczególna, a z drugiej nudna do porzygania. Otóż wspina się Kuczok na wyżyny swojego dowcipu i swojej literackiej maestrii, żeby wokół Polski i Kościoła zrobić jak najwięcej iście kabaretowego dymu. Retoryczna intensywność szyderstw, jakich ów człek nam dostarcza, jest wręcz porażająca. A jednocześnie skarży się Kuczok, jak to jemu jest w dzisiejszej Polsce ciężko wyrazić jedną marną opinię na temat Kościoła. Jaki to on jest zastraszony i sterroryzowany, jak on musi uważać na każde swoje słowo. Efekt tego obłędu jest taki, że z jednej strony czytamy coś takiego jak: „Faszyści wypaczyli symbolikę swastyki w analogiczny sposób do tego, jak się latem paczyło znaczenie krzyża na placu pod Pałacem Prezydenckim”, albo „Zachęcam nasz Episkopat, żeby opodatkował swoją owczarnię – zobaczymy wtedy, jak prędko ten kierdel w popłochu rozbiegnie się po lasach”, czy wreszcie „Krzyż na Giewoncie to najbardziej przyciągające pioruny miejsce w Polsce. Może więc Krzyż to nie tarcza, tylko magnes na nieszczęścia”, a z drugiej, w samym środku tej wścieklizny takie oto wyznanie: „Dziesięć lat temu nie przyszłoby mi do głowy uważać na to co mówię w wywiadzie do gazety. Teraz się zastanawiam, czy przez to, co powiem, nie będę miał procesu, albo czy nie zaczną mi odsyłać książek.[…] Nie da się tak żyć; kiedy człowiek musi nieustannie uważać na gesty i słowa, to jest jak próba gry w piłkę nożną na polu minowym.
 
      Ktoś powie, że zarówno sam Kuczok, jak i kobieta która z nim gada, jak i w ogóle sama Gazeta Wyborcza są tak typowi, że naprawdę nie warto się nad nimi pochylać. Możliwe. Może i ja za bardzo się angażuję w coś, co nie zasługuje nawet na splunięcie. Jednak kiedy się zastanowić, to nasza przestrzeń publiczna ostatnimi czasy wypełniła się gnojem (że nawiążę tu do twórczości Kuczoka) tak niesłychanym, ze 99 procent tego z czym mamy do czynienia, zasługuje nie dość że nie na splunięcie, to nawet nie na wzruszenie ramion. A Kuczok? On jednak – i będę się tu upierał – jest postacią nawet jak na te wyśrubowane przecież standardy, szczególną. Proszę spojrzeć choćby na to. On przez całą swą wypowiedź, nie dość że jest szalenie odważny i bezkompromisowy, to jeszcze nie ma jednego momentu, gdzie można by dojrzeć u niego zwątpienie, czy choćby wahanie. To co on mówi i jak mówi, stanowi najczystszy przykład wręcz rewolucyjnego obłędu. Ani jedno zdanie z jego wypowiedzi na temat Polski i Kościoła nie zawiera frazy „być może”, „chyba”, „myślę że”, czy „nie wiem”. Jednocześnie jednak nawet mu powieka nie drgnie, kiedy głosi jak następuje: „Katolicyzm jest dogmatyczny, a ja cenię sobie ludzi wątpiących”. Oto zalękniony, poskręcany w wątpliwościach filozof, w starciu z bezwzględnym toruńskim terrorem!
 
      A zatem, mam mocne przekonanie, że w tym makabrycznym tłumie najgorszego rodzaju żulowni, Kuczok jest postacią na tyle wybitną, że czemuż to miałbym nie poświęcić mu choć jednego wpisu? Swoje dwa swego czasu otrzymał ode mnie Stefan Chwin, więc jeśli Kuczok dostanie raz, krzywda nikomu się nie stanie. Poza tym, tak jak to często w tego typu przypadkach bywa, sam Kuczok jest tu akurat tylko pretekstem, żeby powiedzieć coś więcej. Podobnie jak pretekstem jest i ta kobieta, która z nim przeprowadziła ten zdumiewający wywiad, i gazeta, która ten wywiad pod takim a nie innym tytułem zamieściła. To o co tu chodzi najbardziej, to sprawa, którą poruszyłem już nieco wcześniej, a mianowicie, z jakiej to okazji Gazeta Wyborcza wysłała swojego dyżurnego cyngla, żeby przepytał kogoś takiego jak Kuczok z tematów, o których on nie ma najmniejszego pojęcia, poza tym jednym – że Polska śmierdzi, a Kościół razi syfem?
 
      Myślę, że odpowiedź na to pytanie leży trochę w tym, co się ostatnio w Polsce dzieje, jeśli idzie o tak zwany Ruch Solidarni 2010, a więc projekt w znacznym stopniu skupiony wokół wartości symbolizowanych przez Kościół i Krzyż, a trochę w zupełnie niezależnej od bieżących zawirowań nienawiści, jaką System od zawsze czuje wobec jednego i drugiego. Mówił o tym niedawno Jarosław Marek Rymkiewicz: „Myślę, że obecne ataki na Kościół są bardzo dobrze przemyślane - tu nie chodzi tylko o ateizację społeczeństwa, może nawet w ogóle o nią nie chodzi. Ludziom, którzy tak widowiskowo atakują religię i lżą ludzi wierzących, jest z pewnością kompletnie obojętne, czy ktoś wierzy, czy nie wierzy w Boga, czy ktoś chce być zbawiony, czy nie chce. Im chodzi o coś innego - o to mianowicie, żeby zniszczyć podstawy polskości.
 
      A więc, jak sądzę, za zaproszeniem Kuczoka do rozmowy o Kościele i Polsce stoi wyłącznie okazja do kolejnego splunięcia w to, dzięki czemu wciąż żyjemy. Nie chodzi o to, że Kuczok jest wybitnym pisarzem, a zawsze dobrze jest dowiedzieć się, co wybitny pisarz ma do powiedzenia na tematy różne. Przede wszystkim, nie ma mowy, żeby na miano wybitnego zasługiwał ktoś, kto jest autorem czegoś tak strasznego, jak choćby to: „Siostra, widząc, że brat sam wraca o porze nie tej z najnieprzyzwoitszych, mogła już zdjąć szlafpalto i w spokoju oddać się wieczornym modłom w swoim pokoiku, a wtedy brat, zamarkowawszy uprzednio drzwi zamknięcie, puścił się w skarpetkach samych (żeby było bezszelestnie) do piwniczki, wciąż nieprzytomną w snu objęciach kobiecą kobietę w swoje objęcia jawne ujął i wbiegł z nią po dwa stopnie niesiony pożądaniem z powrotem na pięterko, do swojego pokoiku, do łóżka ją złożył i usiadł opodal w fotelu, dysząc z przejęcia.
 
      Poza tym, jest oczywiste, że gdyby Kuczok nie dawał pełnej gwarancji, że każdym swoim słowem spełni wszelkie oczekiwania, jakie ma wobec niego System, gówno by od Gazety Wyborczej dostał, a nie możliwość bezkarnego i publicznego robienia z siebie idioty.
 
      To jest bowiem ten czas. Czas niszczenia, jak to określa Rymkiewicz, „podstaw polskości”. I teraz już nie pozostaje mi nic innego, jak wrócić do pierwszych moich uwag na temat śląskiego kompleksu, jaki z prawdziwym wstydem cierpię. Otóż bardzo bym chciał, żeby w tym stanie rzeczy, który nam sterczy przed nosem, ludzie tacy jak Durczok, Kuczok, Kutz, czy Piekorz zajęli się wyłącznie pielęgnowaniem śląskiej kultury, której najwyższym osiągnięciem jest w moim rozeznaniu rolada z kluskami, o ile nie uznamy, że bardziej tu zasłużone są owe niemieckie piosenki biesiadne, wypełniające z głośników ulicę Wolności w Chorzowie. I żeby przy okazji, skoro już koniecznie muszą się zajmować polityką, zajmowali się nią w ramach polskiego państwa, a nie tworzyli jakieś dziwaczne projekty o nazwie „Ruch Autonomii Śląska”. Bo, jeśli jednocześnie, demonstrują w stosunku do Polski aż taką nienawiść, z jaką mamy do czynienia w przypadku takich ludzi jak Kutz, Kuczok, czy jego towarzyszka Piekorz, to nie będą się mogli dziwić, jeśli w zwykłych Polakach zaczną budzić wyłącznie niechęć. I to niestety niechęć już na samo brzmienie ich nazwisk. A więc spotka ich coś, co w niektórych środowiskach spotyka ludzi, którzy mieli pecha, że się nazywają Warszawski, czy Guzman. A złość na nich będzie już tak wielka, że nie pomoże im nawet zapewnianie, że wielu z nich to porządni ludzie i dobrzy Polacy. 

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (11)

Inne tematy w dziale Polityka