Mogę się oczywiście mylić, ale wydaje mi się, że pierwszy raz jak wspomniałem na tym blogu o Śląsku i Ślązakach miał miejsce po tym jak niejaki Roczniok postanowił robić polityczną karierę, i uznając, że najlepiej będzie wystrzelić z najgrubszej rury, w pamiętnym konflikcie rosyjsko – gruzińskim opowiedział się po stronie Rosji. Oczywiście nikt nie miał jakichkolwiek złudzeń, co do tego, że Roczniokowi bliski jest interes Rosjan mieszkających w Gruzji czy poza jej granicami. Każdy w miarę orientujący się w sytuacji obserwator doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że dla Rocznioka i osób z nim współpracujących priorytetem jest uczynienie ze Śląska niemieckiej prowincji, a że obserwując konflikt na Kaukazie, coś mu się tam w tej jego durnej pale pokojarzyło, postanowił taktycznie przejść na pozycje internacjonalistyczne.
Wtedy to po raz pierwszy, jak mi się wydaję, pozwoliłem sobie na moje śląskie refleksje, i zaczepiłem już nie tylko Rocznioka, ale samych Ślązaków, jako tych, których politycznym przedstawicielem Roczniok się obwołał. Nie wiem dlaczego, ale stało się tak, że Roczniokowi z ową polityczną karierą nie wyszło. Czy to dlatego, że on był zwyczajnie zbyt głupi, żeby zrobić jakakolwiek karierę, czy to może dlatego, że swoje cele zareklamował w nieodpowiednim czasie i w niewłaściwy sposób, czy może po prostu z tego powodu, że jako osoba, był tak odpychający, że nikt go nie chciał traktować z powagą? Jak mówię, tego nie wiem i dziś zresztą jest to całkowicie bez znaczenia. Dziś bowiem naszym problemem nie jest Roczniok, a ktoś znacznie bardziej od niego uzdolniony, a mianowicie człowiek nazwiskiem Gorzelik.
Kiedy na scenie ukazał się rzeczony Gorzelik, napisałem o Śląsku i Ślązakach po raz kolejny, a gdy okazało się, że jego aktywność nie jest jedynie kiepskim wybrykiem, lecz bardzo agresywną – i w dodatku przez samych Ślązaków traktowaną z niezwykłą wprost beztroską – ekspansją, postanowiłem z kwestii śląskiej uczynić, może nie od razu główny, ale jeden z bardziej eksponowanych tematów tego bloga. Ponieważ sam Ślązakiem nie jestem, i się za Ślązaka w żaden sposób nie uważam, a w dodatku cały ów śląski mit, tak bardzo modny w najdalszych zakątkach Polski, uważam za wyjątkowo oszukańczy, moje teksty na temat Śląska i Ślązaków były od samego początku skażone pewną bezwzględnością, która bardzo symbolicznie zamanifestowała się choćby w, zdaniem niektórych, bardzo płytkim i niesprawiedliwym opisaniu już samych tych nazwisk – Roczniok i Gorzelik – jako zjawiska podlegającego ocenie estetycznej, by nie powiedzieć moralnej.
Wtedy to też pojawiły się protesty ze strony moich śląskich znajomych i przyjaciół, których niezwykle oburzyła wyrażona przez mnie opinia, że ani Gorzelik, ani Roczniok, ani Kuczok, ani Kutz nie mają się co tak napinać, bo to, że niektórzy Warszawiacy uważają śląską gadkę za bardzo zabawną, a niektórzy z nich dodatkowo jeszcze wierzą w to, że Ślązacy to ludzie bardzo porządni, solidni i pracowici, nie zmienia fakt, że tak naprawdę, jedyne co Śląsk – jako Śląsk – wniósł do światowej kultury, to roladę z kluskami i modrą kapustą. Bo już nawet nie rosół.
Oprócz tych protestów jednak zaczęły się pojawiać i pytania. Głównie takie oto, że co ja mam przeciwko Ślązakom. Dlaczego, ile razy o nich wspominam, to zachowuję się tak, jakbym ich zwyczajnie nie lubił. I na to już precyzyjnie odpowiedzieć nie potrafiłem. Najczęściej odpowiadałem, że nie wiem. Oni z mojego, osiejukowego punktu widzenia, są po prostu inni, i ja nie umiem tego mojego problemu ze Śląskiem jakoś w miarę zwięźle opisać. Jednak zawsze przy tym podkreślałem, albo miałem nadzieję, że to podkreślam, że moim problemem nie są Ślązacy, ale ci wszyscy, których Ślązacy jak najbardziej, albo aktywnie, albo w milczącej zgodzie, autoryzowali jako swoich politycznych przedstawicieli. Że w ostatecznym rozrachunku, ja swoich pretensji nie kieruję do – że tak to symbolicznie ujmę – mojej kumpeli Ginewry, lecz do ludzi i dla mnie, ale też i dla niej, zdecydowanie wrogich – Gorzelika i tych wszystkich, którzy w gorzelikowych sklepach zaopatrują się w te T-shirty z różnymi deklaracjami, najczęściej w języku niemieckim.
Prowadzenie bloga ma to do siebie, że, jeśli go traktujemy w sposób tak poważny, jak traktuje go ja, każdy wpis musi być prosty, ostry i jednych ma ranić, a innych pocieszać. I tyle. Tu nie ma miejsca na jakiekolwiek niuanse, bo to przede wszystkim jest niewykonalne, a poza tym niepotrzebne. Dlatego też obrażać się mają ci, którzy zostali intencjonalnie i z pełną premedytacją obrażeni, natomiast ci, co oberwali niechcąco, niejako przy okazji, mają wykazać zrozumienie i spróbować wziąć dla siebie to co uważają za cenne, a resztę zwyczajnie zlekceważyć. A zatem, jeśli ja napiszę tekst o tym, że kardynał Nycz to nadęty bałwan, który tak bardzo ukochał codzienne zaszczyty, że stracił poczucie rzeczywistości, a następnie zwrócę się do polskiego Kościoła, żeby się przestał kompromitować, to przynajmniej od niektórych tego Kościoła przedstawicieli oczekiwałbym, ze się nie będą od razu na mnie wściekać i kropić mnie wodą święcona. I odwrotnie. Jeśli ktoś mi powie, że polska patriotyczna prawica to banda wariatów, która jedyne co wie, to to, że Tusk to „rudy Niemiec”, a Komorowski to „bul”, to ja z całą pewnością się zorientuję, że to nie było do mnie. Mimo, ze sam się uważam za polską patriotyczna prawicę. Powiem więcej. Jeśli ktoś mi zasugeruje, że ludziom, których nazwiska kończą się na „juk”, do szczęścia wystarczy kawałek posolonego ogórka, chleb ze smalcem i flaszka taniej wódki, to moje dotychczasowe problemy nie zmienią się ani o jotę.
Czemu ja dziś o tym pisze. Otóż powód jest bardzo prosty. Parę dni temu na blogu Coryllusa odezwał się bloger podpisujący się „lexblue”. Otóż ja znam tego „lexblue”. Tak się złożyło, że on się do mnie zgłosił jeszcze podczas zeszłorocznej kampanii wyborczej do Parlamentu, kiedy swojego bloga prowadziłem poza Salonem24, i z pozycji Śląska i Ślązaków rozpętał tu przeciwko mnie kampanię pomówień, która zmusiła mnie ostatecznie do tego, by zarejestrować się tu jako Krzysztof Osiejuk i sprawy na bieżąco wyjaśniać. Od tego czas ów „lexblue” trwa uczepiony mojego bloga i bloga Coryllusa i kiedy tylko może nam dogaduje. On nam dogaduje, a my dogadujemy jemu. Ponieważ jednak jego oryginalne wejście dokonało się pod sztandarem tak zwanej „śląskości”, ja mu je wciąż wypominam i czynię to na takim poziomie złośliwości na jaki mnie stać. Ostatnio, aby go odpowiednio ustawić, poinformowałem wszystkich, że Ślązacy myją się tylko w soboty i to wyłącznie po to, by zadawać szyku na niedzielnej Mszy Świętej. Czy tak jest? Otóż proszę sobie wyobrazić, że owszem. Tak to właśnie gdzieniegdzie w tych środowiskach bywa, i ja to akurat dobrze wiem. Że wepchnąłem na tę półkę tego „lexblue” było gestem skierowanym wyłącznie pod jego adresem. A jeśli jest mu, albo komukolwiek z nich przykro, na pocieszenie powiem im, że gdybym miał do czynienia z, powiedzmy, Kutzem z najwyższą radością zakomunikowałbym mu coś znacznie ciekawszego. Że Ślązacy to taki typ, który z jednej strony nie używa szczotki, jaka zwyczajowo znajduje się obok czegoś, co oni nazywają kiblem, a z drugiej, ile razy przyklęka a w kościele, to pod kolano podkłada sobie chusteczkę. Żeby nie ubrudzić spodni.
A więc poszło o jednego blogera-Ślązaka. I w tym momencie otrzymałem następującego maila:
„Szanowny Panie.
Jestem Ślązakiem, gdyż mieszkam w Bytomiu, ale przede wszystkim jestem Polakiem. Ślązacy, górale, kaszubi i inni to jedna rodzina Polaków, dlatego chciałbym się dowiedzieć, dlaczego obraża Pan mnie i naród polski słowami ‘Nie gadaj z nim. To Ślązak. Oni się myją raz w tygodniu - w soboty’.
Jestem przekonany, że nie dostanę żadnej odpowiedzi, dlatego nie przedstawiam się nazwiskiem. Jeżeli będą potrzebne moje dane, to oczywiście podam w szczegółach.
Pięknie pozdrawiam.
Leszek z Bytomia”
Wbrew temu, co ów Ślązak i Polak podejrzewał, odpisałem mu, wyjaśniłem sprawę, i go przeprosiłem. Czy on się dalej na mnie gniewa – nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Jednak nie to jest tu najważniejsze. To co się liczy, przynajmniej dla mnie, to to, że ja bym chciał zaapelować do wszystkich Ślązaków, którzy mają ochotę mnie słuchać. To jak się nas widzi nie zależy tylko od nas, ale również od tych, którzy nas reprezentują. I od tych, którym na owo reprezentowanie na pozwalamy. Jeśli dziś w Polsce pierwszym skojarzeniem jakie wywołuje słowo „Śląsk” jest nazwisko „Gorzelik”, to – przepraszam bardzo – nie jest moja winą, ale Waszą. To Wyście to spieprzyli. Wyście jemu i tej jego bandzie folksdojczów pozwolili się tu tak rozpanoszyć. Bądźcie więc tacy uprzejmi i go stąd wyprowadźcie za ucho. A jeśli to nie pomoże, dołóżcie i parę kopów w rzić. Wiem, że Wy akurat to potraficie.
Leszek jest z Bytomia. Bytom to miasto, które bardzo długo, przez naprawdę wiele lat, zwyczajnie kopało sobie grób. Ale się z tego letargu wyrwało. Jak słyszę, Ślązacy z Bytomia okazali się na tyle roztropni, ze nie zastąpili cholery dżumą i w minionych wyborach Gorzelik akurat dostał tam dokładnie to co mu się należało. To bardzo dobrze o Ślązakach z Bytomia świadczy. A ja Was mogę tylko jeszcze raz prosić. Nie gniewajcie się na mnie. Nawet jeśli coś do Was mam, to akurat nie ja tu jestem problemem.
Inne tematy w dziale Polityka