Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk
2381
BLOG

Wieża Spadochronowa, czyli gdy umiera pamięć

Krzysztof Osiejuk Krzysztof Osiejuk Polityka Obserwuj notkę 27

        Co było tu już niejednokrotnie wspominane, tu gdzie mieszkamy, znajduje się niewielki, jednak przepiękny, i dla mnie osobiście niezwykle ważny, park imienia Tadeusza Kościuszki, czyli tak zwany Park Kościuszki. Ponieważ z kolei w Parku Kościuszki znajduje się tak zwana Wieża Spadochronowa, ów park ma znaczenie już nie tylko osobiste dla tych, którzy tam lubią przychodzić, ale bardziej ogólne, dla całego miasta i, kto wie, czy nie dla całego kraju.

      O co chodzi z tą Wieżą? Rzecz mianowicie w tym, że utrzymywana przez wiele lat do dziś legenda mówi, że kiedy wybuchła II Wojna Światowa i do miasta wkraczali Niemcy, na Wieżę Spadochronową weszła grupa uzbrojonych polskich harcerek i harcerzy i stamtąd rozpoczęła beznadziejną obronę miasta. Oczywiście, dysponując odpowiednio dużymi siłami, by się tymi biednymi dziećmi nie za bardzo przejmować, Niemcy w końcu Wieżę zdobyli, i polskich harcerzy stamtąd pozrzucali. Taka jest legenda.
      Kiedy byłem dzieckiem, w więc za najgłębszego PRL-u, nikt z nas tej historii nie traktował, jako legendy, ale jako najprawdziwszą i przez nikogo niekwestionowaną prawdę. A gdyby ktoś jakimś cudem miał jakiekolwiek wątpliwości, mieliśmy pod Wieżą prawdziwy pomnik, z jak najbardziej prawdziwą tablicą, na której wszystko było jednoznacznie i bardzo wyraźnie napisane, a gdyby komuś i tego było mało, można było sobie w szkolnej bibliotece wypożyczyć książkę autora Kazimierza Gołby, w której on wszystko bardzo dokładnie i wzruszająco opisał.
      Przyszła demokracja, Wieża wprawdzie została, podobnie jak pomnik i ta tablica, a pewnie gdzieniegdzie i książka, natomiast pojawiać się zaczęły informacje, że z tymi harcerzami to ciężka bujda. Powiem szczerze, że jako autentyczne dziecko PRL-u, ja ani za bardzo nie miałem ochoty na zmianę swojej dotychczasowej perspektywy, ani też nie bardzo próbowałem dociekać, jak przebiega linia historycznego sporu, a więc, czy na przykład stronę wyznawców legendy Wieży Spadochronowej trzymają komuniści, czy może nasi, czy na przykład, ostatnio już, członkowie i przyjaciele Ruchu Autonomii Śląska. Dla mnie zawsze i do dziś, bez najmniejszych wątpliwości, we wrześniu 1939 roku, grupa polskich harcerek i harcerzy strzelała stamtąd do Niemców jak do wściekłych psów, a następnie została stamtąd wysłana w dół na pewną śmierć.
     Do Parku Kościuszki zaglądam regularnie od urodzenia. Do Parku chodziłem, jako dziecko, potem już, przez wiele, wiele lat, jako ojciec już z własnymi dziećmi, a dziś zachodzę tam bardzo często z psem mojej córki. No i czasem z moją żoną. Dziś poszliśmy tam w trójkę. Pierwsze, na co zwróciliśmy uwagę, to fakt, że park był tak dokładnie wysprzątany, że nigdzie nie umieliśmy znaleźć choćby najmniejszego patyka, który można było rzucić psu. Druga rzecz, to było to, że, chyba po raz pierwszy od wielu, wielu lat, w dniu 1 września, na Wieży nie była zawieszona ogromna, białoczerwona flaga. Po trzecie, uderzyło nas to, że okolice Wieży w ogóle nie wyglądały ani trochę tak, jak przystało na tradycyjnie centralne w mieście miejsce obchodów rocznicy wybuchu II Wojny Światowej. Ani harcerskich namiotów, ani narodowych flag, ani kwiatów, ani żywego ducha. Tylko te faktycznie wysprzątane przez te panie z Zarządu Zieleni Miejskiej trawniki. Biedne… wygląda na to, że się nie zorientowały, że zmienił się wiatr.
      I oto, proszę sobie wyobrazić, krótko po godzinie 10, w okolicach Wieży pojawił się samochód Straży Miejskiej, jednak, jak się wkrótce okazało, nie po to, by tradycyjnie polować na właścicieli spuszczających swoje pieski ze smyczy, ale by, jak to się mówi, „zabezpieczyć teren”. Bo, faktycznie, już chwilę później przez Park przejechało osiem czarnych limuzyn, wszystkie zatrzymały się w najbliższej odległości od Wieży, z limuzyn wysiadł prezydent Uszok z asystentką plus cała kupa jakichś generałów, jakby znikąd zjawiły się trzy drobne harcerki w szarych mundurkach, stanęły w równym szyku pod pomnikiem, Uszok z generałami złożyli kwiaty, wrócili do samochodów i wszyscy odjechali, zostawiając na miejscu tylko tych troje dzieci. I proszę sobie wyobrazić, że tam nie było nawet jednego dziennikarza, jednego człowieka z kamerą, jednego choćby fotografa. Był tylko ten pusty, wysprzątany park, ta Wieża, ten lekki wrześniowy deszcz, te trzy harcerki i ten prezydent z generałami. No i te, może cztery, może pięć minut.
      Też już o tym wspominałem, ale, gdyby ktoś nie wiedział, na msze chodzimy do pobliskiego kościoła garnizonowego. Samego garnizonu już wprawdzie w Katowicach nie ma, natomiast kościół jakimś cudem trwa i jest to, w dosłownym znaczeniu tego słowa, kościół wojskowy. A zatem, przy okazjach takich jak choćby rocznica wybuchu II Wojny Światowej, tu jest taka impreza, jakiejś świat nie widział. A więc pierwsze ławki są wypełnione kombatantami, członkami Rodzin Katyńskich, generałami, przedstawicielami władz miejskich i wojewódzkich, są poczty sztandarowe, a we wszystkich przejściach stoją żołnierze w pełnej gali i pięknie umundurowani uczniowie XV Liceum im. Rotmistrza Pileckiego. Kiedy wróciliśmy z parku, poszliśmy na mszę… i proszę sobie wyobrazić, że dziś tam było, jakby nic się nie działo. Ani żołnierzy, ani pocztów sztandarowych, ani nawet jednego głupiego urzędnika. Sama msza była jak najbardziej uroczysta, koncelebrowana przez trzech księży, proboszcz wygłosił okolicznościowe kazanie, modliliśmy się za zmarłych bohaterów, na koniec ksiądz nawet podziękował „gościom” za udział w uroczystości, tyle że wspomniani goście w tym roku się najwidoczniej wypięli. Dlaczego? Nie wiem. Pojęcia nie mam. Podejrzewam jednak, że powody były takie same, jak choćby w wypadku braku lokalnych mediów dziś pod Wieżą Spadochronową.
     Po mszy rozmawiałem trochę z dwoma zaprzyjaźnionymi kombatantami, którzy zawsze wszystko wiedzą. Dziś oni byli dokładnie tak samo bezradni jak ja. W tej sytuacji, ja już tylko muszę liczyć na swoją intuicję, a ona mówi mi tylko jedno. Jesteśmy świadkiem poważnego przesilenia, a z  przesileniami, jak wiadomo, jest tak, jak w tym starym polskim powiedzeniu: na dwoje babka wróżyła. Co tu akurat daje nam dwie możliwości – albo mamy do czynienia z czymś autentycznym, albo z prowokacją. Jak zresztą zawsze. I jak zawsze, nam pozostaje mieć już tylko oczy i uszy otwarte, i łapać okazję w pierwszym momencie, gdy tylko się nadarzy. A wtedy już jeńców brać nie będziemy.

taki sam

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Polityka