Tylko w ostatnim tygodniu Tomasz Terlikowski zdążył oskarżyć niemal cały Kościół Katolicki o krycie gwałcicieli, podważyć wiarygodność doktryny katolickiej w stosunku do odkryć naukowych i obrazić się, że kuria poznańska nie chce legitymizować jego wypowiedzi. Jakby tego było mało, dziennikarskie śledztwo wyjaśniło jego moralne wzmożenie sprzed miesiąca wobec kard. Adama Sapiehy.
23 marca Tomasz Terlikowski poskarżył się publicznie, że odwołano jego zaproszenie do duszpasterstwa akademickiego w Poznaniu.
Nie zakazano mu się wypowiadać, może to robić i robi na różne sposoby i w różnych miejscach. Wskazano tylko duszpasterstwu akademickiemu, że pan Tomasz raczej nie powinien być ich autorytetem. Oczywiście nie znamy wersji drugiej strony i tu pewnie szkoda, że młyny kościelne mielą tak powoli, być może w czasach social mediów przydałaby się jakaś grupa szybkiego reagowania, ale akurat zwrot: „z tego duchowego dobra nie będzie” wydaje się wiarygodny i w gruncie rzeczy, jak pokazują poniższe przypadki, chyba trafny. Wszak zaraz w kolejnym wpisie ulał się panu redaktorowi agresywny antykościelny słowotok.
24 marca „Plus Minus” opublikował tekst pana Terlikowskiego (który jest polemiką z wcześniejszym artykułem Jana Maciejewskiego), w którym stwierdza on, że teza, iż za kryzys seksualny odpowiadają raczej inne czynniki (np. rozluźnienie moralne, rewolucja seksualna), a nie doktryna katolicka jako taka, została już negatywnie zweryfikowana przez odkrycia współczesnych nauk, w tym psychologii czy psychiatrii. Chciałoby się zapytać, kto, gdzie i kiedy tę weryfikację doktryny przeprowadził i skonfrontował z psychologią czy psychiatrią, ale akurat w tym tekście Pan Redaktor tyko tak rzucił i poszedł dalej. Warto byłoby może najpierw zadać pytanie co odkrycia współczesnej psychologii czy psychiatrii mówią w ogóle o zażyłości relacji człowieka z Bogiem, bo jakoś nie mam złudzeń co mówią o abstynencji seksualnej, która zdaje się od zawsze, od samych początków, w Ewangeliach i u św. Pawła, była traktowana w Kościele jako pewne duchowe dobro i gotowość do niej utożsamiano jako wejście „szczebel wyżej” w rozwoju życia duchowego.
25 marca pan Redaktor opublikował z kolei dyfamacyjny wpis w social mediach, w którym niejako oskarżył cały Kościół Katolicki w Polsce o niedostrzeganie ofiar nadużyć seksualnych, które w jego ocenie są masowe.
Jeżeli za Panem Redaktorem przyjąć, że w każdej parafii i wspólnocie są ofiary nadużyć seksualnych księży, to oznaczałoby chyba, że w zasadzie każdy ksiądz musiałby mieć jakiś tego typu epizod, a ofiar byłoby pewnie z kilkadziesiąt tysięcy (samych parafii w Polsce jest ponad 10 tys., nie mówiąc o różnych wspólnotach itd.). Że jest to perfidna nieprawda, nie trzeba nikogo kto ma jakiekolwiek pojęcie o życiu Kościoła przekonywać, wpis jest więc celowo antykościelny, w takim śliskim antyklerykalnym stylu.
28 marca na stronach „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł Tomasza Krzyżaka i Piotra Litki, czyli autorów sprawdzonych już w tematyce badań historycznych nad kwestią pedofilii w Kościele. Artykuł opisuje kwestię wiarygodności oskarżeń kierowanych wobec kardynała Sapiehy. Autorzy po dokładnej kwerendzie wskazują, że dokumenty mające kompromitować kardynała są wątpliwe, a nawet sfałszowane przez funkcjonariusza UB. Ale Tomasz Terlikowski już 23 lutego zawyrokował wskazując iż sprawa kardynała Sapiehy uświadamia, że problemy z nadużyciami seksualnymi dotyczyły także Kościoła sprzed 1968 roku i jego ważnych niezłomnych hierarchów.
O zgrozo, uzupełniające później ten wpis linki odnoszą się do publikacji „Tygodnika Powszechnego”. Tego samego tygodnika, którego powstania w 1945 roku kardynał Sapieha był inicjatorem, a później patronem. Robił to w mrocznych czasach PRL, kiedy ludzie naprawdę musieli mierzyć się z terrorem, a pisanie elementarnej prawdy było karalne. Trudno nie zwymiotować po czymś takim.
Patrząc na to wszystko odnoszę wrażenie, że swoisty „wielki zwrot”, który możemy obserwować w wykonaniu byłego redaktora naczelnego fronda.pl i członka zarządu Telewizji Republika, rozpoczął się, gdy Pan Tomasz wziął udział w komisji badającej przypadki nadużyć u Dominikanów. Wygląda na to, że od tamtego momentu nie może się on otrząsnąć i wszędzie widzi ofiary pedofili i agresorów seksualnych. Wygląda na to, że odkrycie istnienia ciemnej strony niektórych duchownych to jakaś jego trauma, z którą nie może sobie poradzić, i która stała się jego obsesją. Gdyby był sobie osobą prywatną żyjącą gdzieś tam w Polsce, pewnie można by mu było po prostu współczuć, ale jako, że uchodzi nadal za wpływowego dziennikarza katolickiego, chyba czas uznać, że stał się dla polskich katolików po prostu niebezpieczny.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo