Piotr Skwieciński Piotr Skwieciński
422
BLOG

Jurek - tekst bardzo osobisty

Piotr Skwieciński Piotr Skwieciński Osobiste Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

 

Lekarz z hospicium z długim doświadczeniem, który przeprowadził już od życia w śmierć dziesiątki, jeśli nie setki ludzi, powiedział o Jurku, że w ciągu całej kariery może dwa razy dane mu było uczestniczyć w takim odejściu.
Jurek Wocial umierał w spokoju. Byłem u Niego tydzień temu, wizyta miała trwać pół godziny, przeciągnęła się na półtora. Powiedzieć, że odchodził w spokoju – to mało. Niemal fizycznie czuło się Harmonię. Harmonię, która pomagała też zdrowym, obecnym przy Nim. Wiem, że nie tylko ja tak czułem.
Był otoczony miłością – i to się też czuło. Ta miłość była elementem Harmonii.
Trudno opisać nieopisywalne, powiem więc może, kim dla mnie był. Poznałem Go jako wujka mojego licealnego przyjaciela. W trzech, a potem we dwóch (kolega zachorował i musiał wrócić do Warszawy) w sierpniu 1980 roku (tak, w Sierpniu…) łaziliśmy po Tatrach. To było dla mnie, wtedy siedemnastolatka, doświadczenie formacyjne. Jurek, wtedy 34-letni, filozof, nieformalny współpracownik KORu, w oczywisty sposób stał się dla mnie wówczas autorytetem. Kimś tłumaczącym świat i Polskę.
Potem czas nas rozniósł w różne strony. Zażyła relacja nie utrzymała się długo (jaka może być zażyłość między nastoletnim szczeniakiem a trzydziestoparolatkiem?). Potem jakoś nasze poziomy doświadczenia życiowego (nie śmiem powiedzieć: poziomy intelektualne) wyrównały się. Ale byliśmy daleko, choć – wiem to na pewno – z sympatią obserwował moje życiowe i zawodowe drogi, wzloty, upadki. Zapewne nie wszystko mu się podobało – podobnie jak mi w jego, też obserwowanych z daleka, wyborach i afiliacjach. Ale trwała obustronna życzliwość. Im jestem starszy, tym bardziej doceniam znaczenie i dobrodziejstwa takich sytuacji.
Przed śmiercią dał znać, że chce mnie widzieć. Poszedłem, choć ta decyzja była dla mnie trudna – jak chyba dla każdego, kto ma się spotkać z umierającym.
Dziś jestem Mu wdzięczny za to, że mnie wezwał.
Wiem, że na minuty czy godziny przed śmiercią pobłogosławił całą, obecną z Nim do końca, rodzinę.
Wiem też, że całe dobro, emanujące z Jego odejścia wynikało z wiary, do której kilkanaście lat temu powrócił – bardzo intensywnie. Ja nie jestem, jak to mówią wierzący, obdarzony tą wiarą. Ale dzięki doświadczeniu, jakim była moja obecność u Niego – wtedy, tydzień temu, przez półtorej godziny – odczułem (wiedziałem to oczywiście wcześniej, ale co innego wiedzieć, a co innego zobaczyć, poczuć), jakim  błogosławieństwem wiara potrafi być.
Wiemy, że umrzemy. Niektórzy z nas mają jakąś wizję swojego odejścia. Ja też mam.
Gdyby jednak ta wizja mojej śmierci miała nie być możliwa, to prosiłbym – Boga, choć w Niego nie wierzę, albo Jakieś Inne Siły, sterujące tym światem, albo po prostu Przypadek, choć w odchodzeniu Jerzego nie było nic przypadkowego – o śmierć taką, jaką miał Jurek.
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości