- Zobaczcie, wreszcie wszystkie miejsca przy stole mamy zajęte – ucieszyłam się.
Sytuacja była wyjątkowa, wydarzenie wiekopomne. Oto Chłopczyk J. zasiadł w krzesełku dla niemowląt i przyłączył się tym samym do rodzinnych posiłków w charakterze współbiesiadnika. Już nie będzie patrzył na nas tęsknym wzrokiem z kojca ani skakał po matczynych kolanach, wytrącając jej z ręki kanapki i ściągając raz po raz talerzyk ze stołu. Oj, nie, teraz będzie siedział osobno i brał udział w dyskusji, jak na pełnoprawnego członka rodzinnego zgromadzenia przystało. Brał udział w dyskusji, czyli zagłuszał wszystkich pozostałych. A niech tam.
Sytuacja była o tyle zabawna, że stół obecnie mamy mniejszy niż ten, przy którym brakowało nam kiedyś jednej osoby. Poza tym Chłopczyk J. zasiadł przy jednej z dłuższych krawędzi, wraz z Panną Ł. i Panem Łyżeczką. My z Chłopczykiem S. naprzeciw siebie, na szczytach, a Panna T. sama, przy drugiej długiej krawędzi… Nie uszło to bystrej uwadze dzieci.
- Wcale nie mamy wszystkich miejsc zajętych – wyjaśniły mi zaraz. – Przecież przy jednym boku mieszczą się trzy osoby, a Panna T. siedzi tu sama. To znaczy, że dwa miejsca obok niej są jeszcze wolne!
Przezornie zmieniłam temat. Co tam będę się rozwodzić nad mglista przyszłością albo i jej brakiem. Na dziś jest komplet i kropka. W razie czego wnukami się kiedyś zapełni.
Ale dzieci wcale nie uważają takich dyskusji za jałowe i pozbawione sensu. Ba, nawet nie uważają ich za dziwaczne w dzisiejszych czasach. W końcu nikt z nas nie przystaje do dzisiejszych czasów.
* * *
Panny urządziły teatr lalek tuż przed pójściem spać. W zasadzie nie powinnam już na to pozwolić, ale po pierwsze była sobota, a wiec perspektywa dłuższego snu porannego, a po drugie – zwyczajnie nie miałam siły protestować. Zasypiałam niemal na stojąco.
Dlatego posadziły mnie w drzwiach na jakiejś poduszce i kazały oglądać. Obok Chłopczyk S. próbował też usiedzieć spokojnie, ale wolałby jednak fuchę operatora światła niż klakiera. Raz po raz podstępnie przełączał im lampki biurkowe ustawione w roli reflektorów. Ja przysypiałam, oparta o framugę drzwi.
Zdążyłam jednak zorientować się, że sztuka była klasyczną baśnią o Kopciuszku. Występowały w niej niedobre siostry i macocha. Co jakiś czas budziły mnie odgłosy kłótni. Poza tym była kareta. Różowa. I biały koń z różową grzywą. Był też książę i Kopciuszek, który zgubił oba pantofelki zaraz na początku przedstawienia, co jednak nie speszyło bynajmniej aktorek.
W całej sztuce najwięcej czasu zajmowało przebieranie się poszczególnych postaci, dzięki czemu raz po raz mogłam ucinać sobie krótką drzemkę i nikt się nie oburzał. W międzyczasie zauważyłam, że pantofelki się znalazły oraz że jeden został zgubiony na schodach. Czyli wszystko zgodnie z odwiecznym baśniowym planem. Następne, co do mnie dotarło, to szumne zakończenie:
- Kopciuszek i książę wzięli ślub – zaczęła jedna panna.
- I mieli duuuużo dzieci – dodała druga.
Otworzyłam szerzej oczy. Na krzesełku będącym sceną siedziało kilka małych lalek i klika większych. Doliczyłam do siedmiu.
- Mieli dużo dzieci i dlatego żyli długo i szczęśliwie! – zakończyła triumfalnie Panna T.
* * *
Obudziłam się natychmiast. Rzeczywiście jesteśmy niedzisiejsi. Wszyscy – łącznie z Kopciuszkiem.
Komentarze