Pani Łyżeczka Pani Łyżeczka
983
BLOG

Zielono nam

Pani Łyżeczka Pani Łyżeczka Rozmaitości Obserwuj notkę 29

 Tę zapowiedź widać w powietrzu. Wstaje się rano, rzuca jedno spojrzenie w niebo i od razu wiadomo, że to jest ten dzień. Rozpoznaje się go po tym szczególnym kolorze błękitu nieba, który bliżej horyzontu wcale nie przechodzi w mgławą biel, lecz w szklistą zieleń. Dziś będzie widać góry.

I już tylko jedno pragnienie pozostaje w sercu: wyjść na spacer. Serce matki w taki dzień jest zupełnie nieczułe na nieśmiałe błagania dzieci: „a może na pustynię?”, „a ja bym wolała na plac zabaw…”. Nie! Dzisiaj jest spacer dla mamy i trasa dla mamy i dzisiaj dzieci musza się podporządkować. Plac zabaw będzie jutro. Albo za tydzień.

Wyciągam więc nogi, jak mogę, i prowadzę wszystkich na górkę za kościołem. Tam idziemy drogą wzdłuż grzbietu, z którego rozciąga się cała dostępna panorama: od Beskidu Śląskiego na zachodzie, przez Pilsko i Babią Górę na południu aż po Tatry na południowym-wschodzie. Take jest, przy tak przejrzystym powietrzu widać od nas Tatry.

I to jest ten moment, kiedy można zapomnieć, kim się jest i gdzie. Znów krew szybciej krąży, znów nos wychwytuje zapach łąk, a oczy zapominają patrzeć pod nogi. Mimowolnie uciekają tam, gdzie w dali majaczą ośnieżone szczyty. Przez chwilę nie jest się wcale zmęczoną matką czwórki dzieci, tylko zwykłym powsinogą, który może w każdej chwili wyruszyć przed siebie i pójść, dokąd oczy poniosą. Dziś poniosą w góry.

Albo do Afryki, jeśli akurat idzie się z dziećmi, które taki stan na pewno podstępnie wykorzystają dla własnych celów. Ani się nie obejrzałam, a już byłam Doktorem Dollitle w czarnym cylinderku. W wózku pchałam prosię Geb-Geb, które ma krótkie nóżki i jeszcze nie chodzi. Obok biegał pięciolatek w postaci psa Jipa, bardzo chcącego okazać się silnym i dzielnym („Naostrzyłem dziś zęby o takie duże głazy. W razie czego was obronię.”). Do tego jeszcze towarzyszą im papuga Polinezja, która cały czas mówi i zarządza wycieczką oraz małpka Czi-Czi, która podskakuje sobie radośnie, bo w taki dzień nie da się chodzić.

- Zobaczcie, jak pięknie widać góry – upiera się Łyżeczka Dollitle, żeby wreszcie jej menażeria łaskawie rzuciła okiem na horyzont.
Ale menażeria akurat ucieka przed wojskiem króla Jolliginki. Wojsko jest już blisko, a do chorych małp jeszcze kawał drogi. Chłopczyk Jip warczy ostrzegawczo, aż Chłopczyk Geb-Geb budzi się w wózku.
„Cyrk na kółkach” – myśli Łyżeczka Dollitle.

Tymczasem Panna Czi-Czi marszczy brwi w zamyśleniu.
- Ja już kiedyś tędy szłam. Z kimś, nie sama – dodaje uspokajająco. – Ale nie pamiętam, z kim.
- Może z przedszkolem? – rzucam beztrosko.
- Nie, to była tylko jedna osoba….
- Ciocia Sosenka! – wykrzykuję triumfalnie. Tylko ona zabiera dzieci na tak długie samotne spacery.
- Właśnie – ucieszyła się Panna Czi-Czi. – Szłyśmy tą drogą w bok, takie dwa włóczykije. – Po czym uśmiechnęła się tajemniczo, jakby nie chciała zdradzać wszystkich szczegółów.

Tym razem nie poszliśmy jednak drogą w bok, tylko prosto, do lasu, żeby ukryć się przed wojskiem Jolliginki. Wojsko skręciło w lewo, a my zatrzymaliśmy się na popas.
- Co teraz robią nieprzyjaciele? – spytał Chłopczyk Jip, podając mi niewidzialną lunetę.
Zwinęłam dłoń i spojrzałam przez nią:
- Żołnierze rozłożyli się na popas. Musimy być cicho, żeby nas nie zauważyli.
- A wiecie, co wojsko zrobi, gdy już się naje? – spytała podchwytliwie Panna Polinezja.
- Pewnie pójdzie dalej nas szukać…
- Nieprawda, położy się spać! W końcu Polak syty to leniwy!
- Ale oni nie są Polakami, tylko wojskiem Jolliginki – wyraziłam powątpiewanie.
- Nie szkodzi, i tak pójdą spać – upierała się Panna Polinezja.

Rzeczywiście, wkrótce niewidzialna luneta Łyżeczki Dollitle pokazała, że wojsko poukładało się na trawie. W lesie zrobiło się cicho, tylko ptaki świergotały zawzięcie.
- Widzicie, już śpią – Panna Czi-Czi zapatrzyła się w niebo.
- Skąd wiesz?
- Tak chrapią, że aż drzewa się kołyszą.
Drzewa istotnie się kołysały, choć niektórym mogłoby się wydawać, że na wietrze. Ale małpki wiedzą lepiej, w końcu to one pochodzą z Afryki.

I tak wyprawa szczęśliwie dobiegła końca. Chłopczyk Jip tylko raz musiał ratować jej uczestników gryzieniem, gdy płacz Chłopczyka Geb-Geb ściągnął nam na głowy jednego z żołnierzy. Do królestwa małp trafiliśmy już bez przeszkód.
‘Królestwo małp” – myślałam sobie z przekąsem, przekraczając próg własnego domu. „Coś w tym jest…” Oj, w tym domu szybko się wraca na ziemię. Zaraz w głowie nie ma już miejsca dla takich wariactw jak ucieczka przed wojskiem czy wędrówki dokąd nogi poniosą. Szara rzeczywistość dopada z podwójnym impetem.

Z drugiej jednak strony, to szklisto zielone powietrze zostawiło swój ślad. W czasie spaceru napełniło nasze płuca, a potem rozpłynęło się wraz z krwią, docierając nawet do czubków palców. Tutaj zaczęło mrowić, choć już dawno wróciliśmy do rzeczywistości. I to chyba dlatego dłoniom naszym zachciało się kontaktu z ziemią. Zapominając o Afryce, o doktorze i o jego zwierzętach, zagłębiliśmy się w pracę przed domem. Mamy tu teraz zupełnie nową rabatę z kwiatami. Ani Afrykańskimi, ani górskimi, tylko naszymi – ogródkowymi. Nawet siebie nie podejrzewałam o taki zapał do sadzenia roślin.

Wszystko przez to powietrze.

Pani Łyżeczka na Facebooku pani.lyzeczka@poczta.neostrada.pl by Katrine "Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi za waszą czułość w nieczułości świata i za niepewność wśród jego pewności. Za to, że odczuwacie innych tak, jak siebie samych, za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, za potrzebę oczyszczenia rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi. Bądźcie pozdrowieni." (K. Dąbrowski) Misja Kamerun "Każdy skądś przecie pochodzi, Ten z Krymu, ten z Walii, ten z Łodzi, A ja pochodzę od młodu Z białośpiewnego ogrodu, Z doliny, olszyn i rzeki Dalekiej." (St. Baliński)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości