Sytuacja I
Podchodzę sobie pod kiosk, by najnormalniej w świecie kupić gazetę. Kolejki o dziwo nie ma. Przede mną tylko jedna starsza pani.
- Dobrze, to ja już zapłacę. Ile to będzie razem?
- 3.40
- Aaaaaa, to wie pani co? Ja jeszcze bym wzięła "Życie na gorąco"
- Proszę, razem 6.20
- O. Widzę ma pani już kartki na święta, to ja bym sobie chyba wybrała.
- Mam dwie serie kart. Takie składane i pojedyncze, które pokazać?
- Niech mi pani pokaże te zwykłe. Bo nie jestem przy pieniądzach teraz.
Selekcjonowanie kart bożonarodzeniowych, trwa dobre 5 minut. W tym czasie mógłbym obrócić się na pięcie i pójść stamtąd w cholerę, ale coś mnie przytrzymuje by zaczekać. Z zamyślenia wyrywa mnie starsza pani.
- Pan, to się pewnie spieszy?
- Ależ proszę się nie stresować, ja tu tylko gazetę kupuję.
- To dobrze, dziękuję.
Pozwolę sobie teraz na małą dygresję. Od małego fascynowały mnie kioski, gdy ledwie sięgałem głową do tej odsuwanej przez sprzedawcę szybki, by nabyć kolejny numer tygodnika "Piłka Nożna". Ściskałem w ręku odliczoną sumę, a gazeta już tam na mnie czekała. Co środę. Mały prenumerator. Kiosk należał do takiej starszej pani, o której myślałem sobie, że musi tam pracować, odkąd wynaleziono coś takiego, jak kiosk "Ruchu". Im dalej po 89' w wolny rynek, tym słabsza stawała się, zdawać by się mogło, główna funkcja kiosku - sprzedaż prasy.
Teraz kiosk, to taki mini bazarek, gdzie gazety są tylko dodatkiem, do tych "pierdółek" wiszących, obklejających wszystko wewnątrz i na zewnątrz. Znam takiego właściciela kiosku, który z tej całej cepelii, uczynił główny motor napędzający ten interes. Klient przychodzi sobie po gazetę, a odchodzi z masą jakiś dziwacznych, nie wiadomo czy potrzebnych "gadżetów". Szkoła przedsiębiorczości.
Wybór kart dokonany.
Ufff.
- A wkłady do zniczy pani ma?
- Mam trzy rodzaje
- Jak to?
- No małe, średnie i duże.
- Aha...
- Pokazać?
- Tak.
- A po ile?
- Małe złoty dwadzieścia, średnie dwa dziesięć, a duży trzy siedemdziesiąt.
- To dwa małe.....albo wie pani co? Jeden średni.
- Dobrze.
...
- Co dla pana?
- Eeee... dzień dobry. Przepraszam, zamyśliłem się i....zapomniałem po co przyszedłem. Chyba po gazetę...
Sytuacja II
Supermarket. Weekend. Nauczony doświadczeniem, nigdy nie robię zakupów w tzw. godzinach szczytu konsumenckiego. Ale żyjemy w takich czasach, że ruch jest permanentny. Zwłaszcza w soboty. Koszyk zapełnia się w dość szybkim tempie. Nie ukrywam, lubię działać konkretnie i celowo. Czas stanąć w kolejce.
No tak. Ludzi jak mrówek. Cztery kasy na stanie sklepu, a tylko jedna otwarta. Poirytowanie mija, gdy uświadamiam sobie, czym jest zarabianie na życie w takim miejscu. Choć zawsze zastanawiała mnie organizacja pracy tam, bo mógłbym przysiąc, że gdy klientów jest jak na lekarstwo, to akurat kasjerów więcej.
Przede mną rodzina z wypełnionym po brzegi wózkiem i całą masą jakichś kuponów rabatowych, bonów i tym podobnych. Standard.
Przy kasie, zaczynają się targi.
- Ale proszę pani ten kupon jest już nieaktualny
- Jak to, sami ogłaszacie promocje, a później jakby nigdy nic...!?
- Nic na to nie poradzę.
- Dobrze. Niech pani będzie. Mamy inne.
- Ale ten kod kreskowy na tych owocach, jest nie do wbicia, byłaby pani tak uprzejma i zechciała je zważyć jeszcze raz?
- Stefan idź no...
Facet zrezygnowany przeprasza i udaje się na pobliskie stanowisko z owocami i warzywami.
- O już w porządku. Razem będzie 270.78
- Uwzględniając bony i kartę "Rodzinka"?!
- Tak proszę pani.
- Ojej...ojej... to chyba przesadziliśmy. Myślałam, że mniej za to wszystko wyjdzie. Chyba będziemy musieli kilka rzeczy odbić.
- ...(westchnięcie)
- A po ile reklamówki, bo my się chyba z tym wszystkim nie zabierzemy na zewnątrz?
- Złoty dwadzieścia, a takie bardziej sztywne po dwa osiemdziesiąt.
- To dwie zwykłe. Jedną torbę mamy ze sobą.
Stoję tak sobie. Przyjemnie ciepło się robi. Nie, nie ze zniecierpliwienia, bynajmniej...
Ze mną idzie już łatwiutko. Nie mam żadnych kart, bonów i reklamacji.
- O...Przepraszam rolka do paragonów się skończyła.
Dżizas, dlaczego właśnie ja?
Pani mocuje się z mechanizmem kasy fiskalnej. Chwilowy wzrost poirytowania, rekompensuje uroda sprzedawczyni. Dobre i to.
- A nie ma pan mniejszego nominału?
- Gdybym miał, to bym pani dał.
- Renatko? Renatko!? Masz rozmienić dwie stówy?
- Anka, weź mnie nie dołuj od rana.
- Poczeka pan chwilę? Muszę na zaplecze.
Pewnie, że poczekam, mam jakieś wyjście?
...
- No już. A może zechciałby pan skorzystać z naszej promocji?
Uprzejmie dziękuję. Uznaję lekcję z cierpliwości na dziś, za wystarczającą.
Ktoś może się zapytać, po co w ogóle to napisałem. Przecież to są banalne sytuacje, ot proza codzienności.
Dla mnie niekoniecznie.
Mam naturę choleryka, bywam nadpobudliwy.
Ta pani z kiosku, i ta z kasy w supermarkecie, zupełnie nieświadomie, przyczyniają się, bym pracował nad tymi natręctwami.
Świat gna na oślep. Wydaje się, że wielu patrzy na czubek własnego nosa, chce realizować swoje potrzeby najszybciej, jak to tylko możliwe. Samopoczucie równolegle z nimi żyjących, niekoniecznie ich interesuje.
Okazuje się, że nawet tak proste historie, mogą skłonić do refleksji nad sobą.
Inne tematy w dziale Rozmaitości