Spokojnie, to tylko fikcja. Nic takiego nie miało miejsca (o ile wiem). Chciałam tylko przeanalizować, czysto potencjalnie, hipotetyczną (ufam) sytuację.
Do biura poselskiego PO, gdzieśtam, wpada facet krzycząc, że nie nawidzi Tuska i chce go zabić. Jako, że nie zastaje premiera, zabija przypadkową osobę.
Pytam się: czyja to wina? No a jakże, KACZYŃSKIEGO. Już nie będę pisać czemu, wystarczy wziąć wysokonakładową gazetę i poczytać (odradzam).
A co się dzieje (już niestety NIE hipotetycznie), gdy ktoś wpada do biura PiSu w Łodzi z zamiarem zabicia - jak deklaruje - Jarosława Kaczyńskiego i zabija, z powodu jego nieobecności, przypadkową osobę?
Pytam znów: czyja to wina? No a jakże, KACZYŃSKIEGO.
Widzicie paranoje?
P.S. Nikt o zdrowych zmysłach z minimalną umiejętnością samodzielnego myślenia nie zaprzeczy, że PO używało "języka nienawiści", jak to określają ostatnio posłowie.
P.S.S. A skoro ów nieszczęsny "język nienawiści" jest, jak to próbuje się nam wpoić, bardziej brutalny (sic!) w wykonaniu Kaczyńskiego, to dlaczego jakaś babcia spod krzyża nie zaatakowała premiera?
Się pytam?
Inne tematy w dziale Polityka