Tak czytam czytam te komentarze i za cholerę nie potrafię pojąć.
Teza, która nieustannie się przewija na salonie (przynajmniej ja trafiam na tego typu wypowiedzi) wydaje mi się dość (lekko powiedziane) absurdalna. O czym mówię.. O tym, że zdaniem niektórych, prezydent powinien być prezydentem WSZYSTKICH POLAKÓW. Jakie niesie to konsekwencje? Widać to w kontekście wypowiedzi Bronisława Komorowskiego na temat tego, czy boi się ekskomuniki. Więc teza o uniwersalności prezydentury zakłada, że prezydent, WYBRANY W DEMOKRATYCZNYCH WYBORACH, nie powinien kierować się swoimi przekonaniami, jeśli są one sprzeczne z wolą narodu.
Tzn. Jeśli prezydent jest KATOLIKIEM i ma przed sobą USTAWĘ np. O DOPUSZCZENIU IN VITRO, ABORCJI itp., czyli rzeczy, które są SPRZECZNE z nauką KOŚCIOŁA KATOLICKIEGO, to ze względu na to, że nie reprezentuje siebie tylko cały naród, winien się pod nimi podpisać.
A ja się pytam: CZY PREZYDENT NIE ZOSTAŁ WYBRANY W DEMOKRATYCZNYCH WYBORACH?
Został.
CZYLI WIĘKSZOŚCIĄ GŁOSÓW?
Tak.
CZY WYBORCY NIE ZDAWALI SOBIE SPRAWY Z JEGO WIARY I PRZYNALEŻNOŚCI DO KOŚCIOŁA?
Oczywiście, że zdawali sobie sprawę. Nie można było tego nie zauważyć szczerze mówiąc.
Dlatego..
JAKIM PRAWEM WYMAGACIE OD CZŁOWIEKA, KTÓRY JEST KATOLIKIEM, ZŁAMANIA TEGO, CZYM ŻYJE, W CO WIERZY?
Trzeba było wybrać Napieralskiego. A nie mieć pretensję. Chcieliście demokracji? To się pultajcie teraz.
Dlatego wszelkie tezy o uniwersalizmie prezydentury uważam za durne. Wiedzieliście, kogo wybieracie.
Pomijam oczywiście fakt, że nasz prezydent nie zamierza postępować w zgodzie z tym, co deklaruje. Więc post jest ciut nieadekwatny do sytuacji.
Inne tematy w dziale Polityka