W czasach PRL-u Unia Europejska wydawała się nam ekskluzywnym klubem, niedostępnym, oglądanym przez szybkę, jak biedne dziecko ogląda ciastko w cukierni. Dziś jesteśmy członkiem tego klubu, lecz okazuje się, że gdy z klubowych spotkań wracamy do domu, niespodziewanie zastajemy tam funkcjonariuszy klubu, ustawiających nasze meble.
Unia stawia sobie dziś o wiele dalej idące zadania, niż wtedy. Wtedy my marzyliśmy o Unii, dziś Unia ma swoje marzenia. Unia zauważa, że w skali światowej duże państwa mogą więcej i zaczyna się czuć niedobrze jako klub małych państw. Zaczyna jej to doskwierać, staje się problemem, z którym Unia już nie może żyć, a w każdym razie nie pełnią życia.
Cóż Unii z tym począć? Odpowiedź jest cudownie prosta - zostańmy dużym państwem i my. To taka cudowna wiadomość, jaką słyszy gruby blondyn o odstających uszach po udaniu się do chirurga plastycznego - "Proponuję, aby został pan szczupłym brunetem o zgrabnych uszkach".
Co do rezultatów operacji plastycznych, można sobie przeglądnąć w Sieci. Wydaje się, że czasem się udają. Chirurdzy powiedzieliby pewnie nawet, że prawie zawsze się udają - Chciała pani mieć wydatne usta? To pani ma. Że to jakby nie to samo, co u młodych dziewczyn i że nie może się pani pokazać bez grubego makijażu? Ale wydatne usta pani ma.
Jak wyglądają szanse na udaną operację plastyczną Europy? Któż to wie. Tego jeszcze nikt nie robił, a lekarze, jak wiadomo, uczą się z czasem.
Mimo wszystko, marzenia piękna rzecz i może warto próbować, choćby i źle się skończyło. O jakie jednak, i czyje, marzenia, czy też tylko odruchy, naprawdę tu chodzi? Czy "konkurencyjność w dzisiejszym świecie" nie jest tylko pretekstem, łatwym uczniowskim tłumaczeniem, gdy tak naprawdę realną siłą rozwijającą unijną biurokrację jest nawykowy pęd wspinaczkowy polityków, którym nagle skończyła się drabina i na gwałt potrzebują dostawki, bo bez wspinania się jest im jak bez tlenu? Aleksandra Kwaśniewskiego działalność na polskiej scenie politycznej już "nie interesuje", na europejskiej - owszem. Polska polityka to taki, jak się wydaje, skonsumowany, i już nieciekawy dla niego, etap kariery, taki grajdołek i zaścianek, gdzie jeszcze czasem, z łaski, może coś "pomóc", jednak nadmiernego zaangażowania od pana prezydenta nie należy oczekiwać, na pewno nie na tyle, żeby nie pił przed publicznymi wystąpieniami.
Jeśliby jednak i tę wątpliwość odrzucić i wziąć za dobrą monetę "potrzebę konkurencyjności" jako powód dalszej integracji, nie sposób nie powiedzieć o cenie, jaką trzeba będzie za tę operację zapłacić. Zwolennicy budowania europaństwa przekonują, że zjemy ciastko i będziemy mieć ciastko. Że stworzymy jedno "coś", tak aby być jak Chiny czy USA, a jednocześnie pozostaniemy niepodległymi państwami. A to już naiwna mrzonka, to próba skonstruowania perpetum mobile. Niepodległość jest przecież tak prostym, podstawowym pojęciem.
Dochodzimy tu do istoty dyskusji o integracji, a mianowicie do postawienia sobie pytania, co jest naszym, Polaków, celem strategicznym, czego tak naprawdę chcemy dla siebie w przyszłości? Czy tym celem jest nasz, poszczególnych Polaków, dobrobyt materialny? Ale pod zaborami z tym dobrobytem chyba nie było tak źle. Jeśli więc tylko o to chodzi, dyskusję możemy zakończyć. Jeśli natomiast chodzi także o dobrobyt państwa polskiego, a więc o to, abyśmy mieli swój kraj, w którym czujemy się u siebie, gdzie możemy sami o sobie decydować, to wówczas należy odrzucić argument, przedstawiany jako oczywisty, że tylko głupi nie bierze, kiedy dają. Istnieje bowiem argument bardziej oczywisty, a mianowicie, że nie ma czegoś takiego, jak darmowy obiad.
Niektórzy zwolennicy ścisłej europejskiej integracji i naszego w niej udziału straszą nas rosyjską strefą wpływów. Zgoda, nie chcielibyśmy wracać pod skrzydła Rosji. Jednak irytujące jest przedstawianie tej kwestii jako kolejnego oczywistego dowodu na konieczność poddania się europejskiemu zjednoczeniu. Kołdra jest niestety za krótka, ale żadne jej ułożenie nie jest oczywiste. Mając słabe państwo, zawsze będziemy podlegać takim lub innym wpływom. Skupmy się więc raczej na tym, jak tę kołdrę wydłużyć. Godząc się na wchłonięcie przez euroland, owszem, uciekniemy przed Rosją, ale co wtedy będzie znaczyło "my"? A wpływom rosyjskim podlegamy i dziś - i odczucie to pogłębiło się znacznie, odkąd mamy euroentuzjastyczne rządy Tuska.
I tyle na temat integracji ogólnie. Jednak powodem odbywającej się dziś eurodyskusji jest przecież odrzucenie traktatu lizbońskiego przez Irlandię. Powinniśmy raczej mówić o samym traktacie, a nie o Unii w ogóle. Z Unii przecież nikt nie chce występować, Unii jako takiej nic nie grozi - chyba tylko o tyle, że jakiś niemiecki eurodeputowany, zdaje się, proponuje wyrzucenie z niej Irlandii.
O samym więc traktacie, cóż można powiedzieć? Można zadać pytanie, kto na gruncie prywatnym podpisałby niezrozumiałą umowę, którą ktoś podtyka pod nos i żąda: proszę podpisać lub udowodnić mi, że ta umowa jest dla Pana/Pani niekorzystna ?
Zdumiewające, jak wiele czasu w mediach gadające głowy poświęcają na powtarzanie mantry o rozdziale elit od mas i że "traktat jest niezrozumiały dla mas", a przy tym nikt nawet nie próbuje wytłumaczyć "masom", o co w traktacie chodzi. Gdy wstępowaliśmy do Unii - pojawiały się przynajmniej jakieś filmiki edukacyjne, czym jest Unia, jakie daje korzyści.
Dziś nie ma żadnej edukacji nt. traktatu, ale to nie znaczy bynajmniej, że nie piętnuje się jego przeciwników. Owszem - używa się w tym celu kłonicy, a więc piętnuje się ich jako eurofobów i wrogów Unii w ogóle. Znamienne, że z jednej strony ogłasza się, iż wspaniałą korzyścią z pozostawania w Unii jest możliwość decydowania o losach Europy, z drugiej strony, gdy ktoś próbuje skorzystać z tej możliwości, mówi mu się - zaraz zaraz, nie bierz tego tak dosłownie. Decydować - tak, ale może jeszcze nie teraz. Może później, jak już Unia będzie taka, jak trzeba. Teraz nie czas na krytykę, teraz musimy okrzepnąć. Kto nie z nami, ten przeciwko nam.
Proponuję naszym politykom, i nam wszystkim, abyśmy nad biurkiem powiesili sobie hasło "Dlaczego, durniu", które przypominałoby, że jakąkolwiek decyzję podejmujemy, musimy wiedzieć, dlaczego ją podejmujemy i umiemy to wytłumaczyć następnym pokoleniom.
Inne tematy w dziale Polityka